26. Akt II

992 38 121
                                    

Hej dzieciaki!!

Nie będę przedłużać, bo wiem że bardzo czekaliście na rozdział, dlatego mam nadzieję, że będziecie zadowoleni 🖤🥹

ps. Do rozdziału przydadzą się chusteczki, a pod koniec warto otworzyć okno, bo może zrobić się duszno... znaczy co-

kocham całym serduszkiem i życzę miłego czytania!

Lorenzo

(Dwie godziny wcześniej...)

Bursztynowa ciecz mieniła się w wyżłobieniu małej szklaneczki, kiedy gapiłem się w jej ciemno dno, mrugając oczami w jednostajnym rytmie, jakbym zapomniał gdzie się znajduję. Prochy do reszty rozpierdoliły moją głowę, a chwycenie chociażby pieprzonej szklanki, było dla mnie jakimś jebanym wyzwaniem, chociaż... przypomniałem sobie, że przyjechałem tu, żeby się najebać, aż wyrżnę pyskiem o beton i obudzę się gdzieś w ciemnej dupie.

Obraz przed oczami był jakimś zasranym kalejdoskopem, bo raz miałem wrażenie, że świat powiększa się i optycznie zmniejsza, a dodatkowo ciemne plamki przed oczami nie dawały mi możliwości do skupienia się na własnych myślach. Zacisnąłem z całej siły szczękę, aż zatrzeszczała mi od nacisku, a palce coraz mocniej oplatały szklankę, dlatego tylko czekałem na moment jak tylko pęknie.

(polecam włączyć sobie piosenkę eyes don't lie od Isabel LaRosa) *

Oddychałem szybko i urwanie, próbując normalnie, swobodnie oddychać, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem, czego skutkiem były rozsypane prochy na ladzie baru. Czułem jak coś wypala moje wnętrzności żywym żarem, albo ktoś wykrajał mi powoli wszystkie narządy z ciała.

Miałem chęć ryknąć na całe gardło i wyładować frustrację na wszystkich szklankach, które polerował barman, irytująco skrzypiąc ścierką po naczyniach. Podniosłem na niego oczy, posyłając mi groźne spojrzenie i resztkami samozaparcia powstrzymałem się od rzucenia się na niego i wyrwania mu tchawicy z jebanego gardła.

Wkurwiał mnie nawet najmniejszy szmer, pierdolenie bez końca bogatych skurwysynów,
którzy przyszli z obrączką na palcu, którym obmacywali dziwki, by później wrócić do domu jako przykładny mąż, a także dźwięk przelewającego się alkoholu, czy charakterystycznego pociągania nosem od ćpania. Przetarłem przegubem ręki piekące spojówki, chcąc wlać sobie te drogie gówno do gardła, ale niespodziewanie poczułem powoli docierający do mnie bodziec bólu, który był spowodowany zmiażdżeniem szklanki pomiędzy palcami. Parsknąłem oschłym śmiechem sam do siebie, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi, oprócz barmana, który patrzył na mnie jak parszywy sęp.

Krew spłynęła mi po wnętrzu dłoni i palcach,
dlatego strzepałem resztki szkła, a następnie złapałem za szmatkę, którą dotychczas wycierał naczynia i przycisnąłem sobie ją do dłoni,
aby zatamować krwawienie. 

    - Może...

    - Nie, utkaj mordę. - warknąłem, nie zamierzając słuchać paplania młodego gogusia. - Dopisz mi to do rachunku. - kiwnąłem brodą na szklankę, aczkolwiek moją uwagę bardziej zwróciła zaplamiona krwią szmatka. - Szmatkę też. Kupię ci zestaw nawet pięciuset sztuk, ale mnie nie wkurwiaj. Cztery kolejki. - machnąłem zobojętniale ręką, wbijając wzrok z powrotem w chropowatą podkładkę na alkohol.

Bob, bo tak wyczytałem na jego plakietce przyczepionej do wyglądającej jak wyjętej psu z gardła koszuli, potulnie pokiwał głową, zanotowując coś w swoim zasranym zeszyciku i odwrócił się do mnie plecami, aby sięgnąć po pół litra. Wyjąłem telefon z tylnej kieszeni spodni, nawet nie mogąc sobie przypomnieć w którym momencie zjazdu rozjebałem prawie całe szkło i ledwo co widziałem na swoim aparacie. Bez problemowo jednak odnalazłem kontakt, od którego widziałem już wcześniej nieodebrane połączenie, ale obchodziło mnie to tak bardzo, jak tego barmana, który ściąga forsę z mojego konta z każdą kolejną kolejką.

Eternal arrangementWhere stories live. Discover now