1.1

233 26 11
                                    

CZĘŚĆ PIERWSZA: KWIAT

Wspominałem ten dzień, jako najgorszy dzień w całym moim życiu. Po bardzo długiej podróży pociągiem, samolotem, a następnie samochodem w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczy piekły mnie od długiego płaczu, nos był zatkany, a tyłek bolał od zbyt długiego siedzenia. Wszystko było nie tak. Lot samolotem okazał się koszmarnym przeżyciem, pasy bezpieczeństwa w aucie zbyt mocno naciskały mi na brzuch, a do tego śmierdziało w nim okropnym zapachem, który ktoś z jakiegoś powodu powiesił na lusterku.

Tato wysiadł z samochodu pierwszy. Patrzyłem, jak z ulgą rozprostowuje plecy i się przeciąga. Następnie podszedł do tylnych drzwi i w końcu je otworzył, żeby mnie odpiąć i wysadzić. Na dworze był zimno, za zimno. Na szarym niebie kłębiły się równie szare chmury, ulica również była szara, płot od domu po drugiej stronie ulicy, a nawet bluza, którą założył dzisiaj na siebie tato. Najwidoczniej kraj, w którym się znaleźliśmy, był cały szary. Nienawidziłem szarego koloru, nienawidziłem tego kraju i nienawidziłem mojego taty za to, że mnie tutaj zabrał.

Wygiąłem wargi w podkówkę i momentalnie zaniosłem się głośnym płaczem. Mój krzyk przeciął ciszę panującą w tym okropnym szarym miejscu. Nie chciałem tu być, chciałem natychmiast znaleźć się z powrotem w domu w Busan i przytulić się do mamy. Tato od razu kucnął naprzeciwko mnie i spróbował mnie uciszyć, co sprawiło, że zacząłem krzyczeć jeszcze głośniej.

– Chcę do mamy! – krzyknąłem, czując, jak świeże smarki zaczynają wyciekać mi z nosa. – Mamo! Maaamooo!

– Cicho, Youngho. – Głos taty był stanowczy, ale bardzo miękki. – Cichutko, synku.

– Nieee! – zawodziłem dalej, krzycząc na całe gardło. – Chcę do mamy! Chcę do domu!

– Teraz tutaj jest nasz dom – kontynuował uspokajanie mnie, ale każde jego następne słowo sprawiało, że płakałem bardziej. – Będzie dobrze, zobaczysz. Poznasz nowych kolegów, nowy język, nowe jedzenie.

– Nie chcę nowych kolegów ani języka, ani jedzenia! Chcę do domu! Do mojego domu! Do mamy! Ty sobie tu zostań!

– Spójrz tylko jakie duże mamy podwórko! – zawołał radośnie, zerkając na dom, pod którym zaparkował samochód. – W Busan nie miałeś swojego podwórka.

Z trudem powstrzymałem płacz, żeby łzy nie zasłaniały mi widoku. Jednak nowy dom wcale nie sprawił, że poczułem się lepiej. Był brzydki. Miał ohydny żółty kolor, brązowy płot, a trawa na podwórku była prawie tak wysoka, jak ja. Bardziej przypominał dom z koszmarów niż miejsce, w którym chciałbym mieszkać.

Jeszcze bardziej się wykrzywiłem i znowu zacząłem krzyczeć i płakać, a tato westchnął ciężko, gładząc mnie pocieszająco po plecach wielką ręką.

– Youngho, spokojnie. – Nie tracił do mnie cierpliwości. – Dom i podwórko wymaga pracy, ale jak się postaramy, to będzie piękny. Zrobię ci twój własny plac zabaw, nie chcesz? Będziesz miał piaskownicę i huśtawkę.

Tymi słowami ponownie udało mu się mnie zmusić do powstrzymania płaczu. Zacząłem na szybko kalkulować w głowie, czy własna piaskownica oraz huśtawka są warte zostawienia ciepłego Busan i zamieszkania w tym paskudnym szarym miejscu. Gdy doszedłem do wniosku, że to nie wystarczy, by mnie przekupić, znowu się skrzywiłem z zamiarem rozpoczęcia kolejnego ataku płaczu, jednak tato mnie ubiegł.

– Ktoś na ciebie patrzy – zauważył i skinął głową w stronę domu z szarym płotem.

Spojrzałem w jego kierunku, od razu dostrzegając pulchnego chłopca o rumianej twarzy i okrągłych okularach na nosie. Stał na palcach, by lepiej mnie widzieć zza płotu, a jego twarz wyrażała najszczersze zainteresowanie. Gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, uśmiechnął się i niepewnie do mnie pomachał.

– Idź się przywitać – zachęcił mnie tato, delikatnie popychając w stronę chłopca.

Zawahałem się tylko raz, zanim przeszedłem na drugą stronę ulicy i zatrzymałem się pod płotem tuż naprzeciwko nieznajomego chłopca.

– Cześć! – przywitał się pierwszy. – Jesteś z Korei? Słyszałem, że mówisz po koreańsku.

– Umm – mruknąłem i skinąłem głową. – A ty?

– Nie, ale moja mama tak – odpowiedział. – Znam koreański.

To było oczywiste, że znał koreański. W końcu właśnie ze mną rozmawiał po koreańsku. Jednak w tamtym momencie to stwierdzenie wydawało się dla mnie niesamowite. Uśmiechnąłem się przez łzy i wytarłem rękawem błękitnej bluzy smarki spod nosa.

– Masz na imię Youngho? – dopytał, znowu skinąłem głową. – Ja jestem Mireu. Mam siedem lat, a ty?

Wystawiłem prawą rękę, rozprostowując wszystkie palce, a po chwili zastanowienia wyciągnąłem przed siebie jeszcze drugą rękę z jednym wyprostowanym palcem.

– Sześć? – policzył szybko Mireu, a ja znowu skinąłem głową. – Super, jesteśmy prawie w tym samym wieku. Zaraz zaczyna się Wieczorynka, więc muszę iść na kolację, ale może pobawimy się razem jutro? Mam pistolety na wodę.

Znowu pokiwałem głową, chociaż nie wiedziałem, co to jest „wieczorynka", pierwszy raz w życiu usłyszałem to słowo.

– Do jutra, Youngho! – zawołał Mireu i pomachał mi na pożegnanie, zanim pobiegł do domu. Jego dom również był żółty, ale jego odcień był jakiś inny, ładniejszy.

Jeszcze przez chwilę patrzyłem się za nim z uśmiechem na twarzy, zanim przypomniałem sobie, że byłem nieszczęśliwy. I znowu zacząłem płakać.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now