3.11

121 19 42
                                    

W sobotę jak zwykle wyszedłem pobiegać od razu po wstaniu. Pogoda dopisywała, więc nie chciało mi się wracać do domu. Kupiłem sobie w Żabce butelkę wody oraz bułkę i zacząłem spacerować po całej dzielnicy, ciesząc się powracającą wiosną. Wiatr psotnie rozwiewał mi włosy, a słońce otoczone pojedynczymi białymi chmurkami oświetlało mi twarz. W głowie miałem pełno myśli, których nie uspokoiło nawet bieganie, a zwykle był to mój najskuteczniejszy sposób na poukładanie ich.

Gdy wróciłem do domu, było koło dziesiątej i wszyscy już wstali. W drzwiach przywitał mnie Farfocel, radośnie merdając ogonem na mój widok i skacząc do mojej twarzy, by spróbować dać mi kilka buziaków. Po chwili na korytarzu pojawiła się Agnieszka, była już ubrana, i obdarzyła mnie przyjaznym uśmiechem.

– Cześć – przywitałem się z nią pierwszy.

– Hej, my jesteśmy już po śniadaniu, ale jeśli chcesz, to przygotuję coś specjalnie dla ciebie.

– Nie trzeba, już jadłem śniadanie. Teraz marzę tylko o prysznicu.

– Gdybyś zgłodniał, to...

– Spokojnie, poradzę sobie.

Agnieszka uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. Lubiłem to, jak bardzo była troskliwa, chociaż wcale nie byłem jej dzieckiem, a do tego to ona gościła w naszym domu, nie na odwrót. Wygłaskałem porządnie niedającego mi spokoju psa i w końcu ruszyłem na piętro. Tam spotkałem tatę, który właśnie kończył się ubierać.

– O! Jesteś już – zawołał na mój widok. – Za kilka minut wychodzimy z Agnieszką na miasto. Wrócimy po południu. Chcesz coś ze sklepu? A może chcesz jechać z nami?

– Nie, dziękuję. Bawcie się dobrze.

Zapowiadała się bardzo spokojna sobota.

Zgarnąłem z pokoju czyste ubrania i poszedłem się wykąpać. W łazience puściłem głośno moją ulubioną playlistę i nawet zacząłem śpiewać pod prysznicem, w końcu nie czując potrzeby, by się z tym kryć. Usłyszałem pożegnanie taty, kiedy właśnie się wycierałem i zabierałem za suszenie włosów. Koniec końców z łazienki wyszedłem dużo później. Skończyłem już mój koncert i teraz jedynie nuciłem w kółko jeden refren. Drzwi do mojego pokoju były uchylone, a przez odsłonięte okno wpadały jasne promienie wiosennego słońca.

Wszedłem do środka i od razu dostrzegłem czyjąś obecność. Na łóżku przykryty moją kołdrą siedział Mireu, a na jego kolanach leżał śpiący już Farfocel, którego chłopak z lekkim uśmiechem głaskał po puchatej głowie. Gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, jego uśmiech zniknął.

Dawno tego nie robiliśmy. Od naszego „zerwania" nie patrzyliśmy na siebie, a przecież oczy Mireu były najpiękniejsze na świecie. Ciemne niczym czekolada, ale mieniły się, jakby zamknięto w nich cały nieboskłon obsypany gwiazdami. Policzki od razu przybrały rumiany odcień. Pierwszy uciekł spojrzeniem, przenosząc go na Farfocla.

– Fajny pies – powiedział, odpuszczając sobie słowa przywitania.

– Co tu robisz?

– Twój tato mnie wpuścił.

– A... Aha.

– Moja mama mnie przekonała, żebym przyszedł. Nasi rodzice postanowili interweniować w sprawie naszej przyjaźni.

– Nasza przyjaźń się skończyła.

– Ty tak twierdzisz.

– Uważasz inaczej?

– Masz prawo być na mnie zły, ale to nie powód, by kończyć dziesięcioletnią przyjaźń.

– Naprawdę nazywasz przyjaźnią...

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now