4.2

116 18 16
                                    

Cały wtorek właściwie przespałem, odsypiając ciężką noc. W środę rano byłem umówiony z chłopakami z drużyny na przyjacielski meczyk, więc do państwa Kim zaszedłem koło czternastej. Drzwi otworzyła mi Mari i kiedy tylko na mnie spojrzała, bez słów pokręciła głową. Jej mina mówiła, że lepiej bym dzisiaj sobie odpuścił. Spojrzałem na nią błagalnie, ale była nieugięta, więc westchnąłem ciężko i już miałem odejść, kiedy z wnętrza domu dobiegł nas dźwięk tłuczonego szkła. Oboje spojrzeliśmy w kierunku kuchni, a ciekawość wzięła górę. Mari odeszła, by sprawdzić, co się stało, więc skorzystałem z okazji i wślizgnąłem się do środka za nią.

W kuchni zastał mnie nieprzyjemny widok, który wyrył się w mojej pamięci na lata. Mireu siedział przy stole, opierał się na krześle, krzyżował ręce na piersi, a jego policzki były gęsto pokryte łzami. Przy stole klęczała pani Sora, która z kamienną twarzą zbierała kawałki potłuczonej miski, a szmatką zgarniała coś czerwono-pomarańczowego, co rozchlapało się po całej podłodze. Mari od razu podeszła, by jej pomóc. Pan Mariusz za to właśnie wyciągał z szafki plastykową miseczkę na przekąski. Nalał do niej zupy z garnka i postawił na stole przez Mireu, również niecodziennie milcząc.

Wszyscy zdawali się nie mieć emocji z wyjątkiem płaczącego chłopaka.

Niepewnie wszedłem do środka, nawet nie ściągając butów, co było bardzo niegrzeczne z mojej strony. Usiadłem przy stole obok Mireu i przyciągnąłem do siebie miseczkę z parującą zupą. Czułem na sobie spojrzenia reszty osób znajdujących się w kuchni.

– Pięknie pachnie – odezwałem się pierwszy i uśmiechnąłem najszerzej, jak tylko potrafiłem. – Co to za zupa?

– Krem z pomidorów, marchwi i pietruszki – odpowiedziała mi pani Sora, która właśnie podeszła do kosza, żeby wyrzucić większe kawałki zbitej miski.

Sięgnąłem po łyżkę, by nabrać na nią trochę zupy i spróbować. Naprawdę była dobra, ale nic dziwnego, pani Sora świetnie gotowała. Poczułem też lekki posmak cebuli i czosnku, które dodały delikatnej ostrości zupie.

– Jest przepyszna! – zawołałem i nawiązałem kontakt wzrokowy z Mireu. Przestał płakać, ale w oczach wciąż miał resztki łez, które osadziły się również na jego długich rzęsach i podbródku, gdzie spłynęły, pozostawiając wilgotne ślady na policzkach.

– Jak jest taka pyszna, to sobie ją zjedz – warknął.

– Nałożyć ci, Youngho? – zapytał pan Mariusz, ignorując syna.

– Nie trzeba, zjem wspólnie z Mireu – odpowiedziałem i przysunąłem miseczkę do przyjaciela. – Twoja kolej.

Początkowo pomyślałem, że zostanę przez niego zignorowany, jednak po chwili Mireu rozprostował rękę i sięgnął w stronę miski. Zadziałałem instynktownie, łapiąc go za nadgarstek, nim zdążył zepchnąć ją ze stołu tak samo, jak poprzednią. To wyraźnie mu się nie spodobało. Wbił we mnie ostre spojrzenie.

– Wypierdalaj stąd, Youngho – warknął na mnie.

– Język! – upomniał go pan Mariusz.

Mireu wyrwał rękę z mojego uścisku i z powrotem skrzyżował ją na piersi.

– Moglibyśmy zostać sami? – zapytałem niepewnie.

– Mirek nie odejdzie od stołu, dopóki nie zje.

– Czy moglibyśmy zostać sami tutaj – doprecyzowałem, ze śmiałością patrząc prosto w oczy pana Mariusza.

Przyglądał mi się przez chwilę, a następnie spojrzał na syna, który chociaż wciąż siedział obrażony na krześle, już nie płakał. Chyba to go przekonało. Skinął głową na panią Sorę i Mari.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now