1.17

81 18 1
                                    

W pierwszy dzień wiosny uczniowie świętowali Dzień Wagarowicza. Nigdy go nie obchodziliśmy z Mireu, jednak w tym roku byliśmy na tyle dorośli, aby pierwszy raz, zamiast do szkoły, pójść na wagary. Wymknęliśmy się z budynku i poszliśmy do parku. Po drodze wstąpiliśmy do sklepu i wydaliśmy całe kieszonkowe na słodycze, słone przekąski oraz niezdrowe napoje.

– Ach! Jak przyjemnie! – zawołał Mireu, opadając na ławkę i otwierając paczkę paprykowych chipsów. To był jego ulubiony smak.

– Wiosna zaczyna się już na dobre – przytaknąłem, odkręcając sporą butelkę czerwonej oranżady. To był mój ulubiony smak, ale tato nigdy jej nie kupował, mówiąc, że to sam cukier. – Trochę się stresuję. A jak zobaczy nas ktoś z nauczycieli lub rodziców?

– Daj spokój. Twój tato już dawno jest w centrum, a moi rodzice tutaj nie chodzą. Poza tym prawie cała szkoła wagaruje.

Mruknąłem w odpowiedzi. Wcale nie poczułem się spokojniej, ale nie zamierzałem słuchać się sumienia i wracać do szkoły.

– Patrz na to! – zawołał Mireu, wyciągając z reklamówki całą tabliczkę czekolady, w którą się wgryzł niczym w batonika. – Tak dawno nie jadłem słodyczy. Kurwa, czuję, że z powrotem żyję.

– Zjadłeś moją paczkę żelków dosłownie wczoraj.

– To się nie liczy.

Zaśmiałem się.

Mireu był już na diecie od kilku miesięcy. A chociaż regularnie dokarmiałem go moim jedzeniem, widać po nim było, że schudł, mimo że wciąż miał pyzate rumiane policzki. Uśmiechnąłem się, widząc najprawdziwsze szczęście w jego oczach.

– Za rok też chodźmy na wagary, dobrze? – poprosił.

– Za rok będziesz w ostatniej klasie.

– Dlatego tym bardziej musimy iść.

– Co ja będę robił przez rok bez ciebie?

– Poradzisz sobie. W gimnazjum znowu będziemy razem. Poza tym i tak będziemy się codziennie widzieć, mieszkamy naprzeciwko siebie.

W takich momentach uświadamiałem sobie upływ czasu. Za dwa i pół tygodnia miałem mieć już jedenaście lat, a przecież myślałem, że zostaniemy w Polsce tylko na chwilę. Od mojej kłótni z tatą nasza relacja znacząco się pogorszyła. Minęło już kilka miesięcy, ale we mnie wciąż żyły jego słowa z tamtego dnia. Mieliśmy już nigdy nie wrócić do Korei i do mamy. To był mój największy koszmar. Chciałem wrócić do Busan i zabrać ze sobą Mireu.

– Wyglądasz na smutnego. Też chcesz czekolady?

– Nie – westchnąłem. – Zazdroszczę ci, że na wakacje lecisz do Korei.

– A ja sobie nie. Wcale nie chcę tam lecieć i widzieć się z dziadkami. To dla mnie obcy ludzie. Poza tym ludzie w Korei są strasznie sztywni. Matka tłucze mi i Mari te wszystkie zasady, kłanianie się i inne bzdury. Polska jest o wiele lepsza.

Wzruszyłem ramionami, a Mireu szturchnął mnie łokciem.

– Podsłuchałem wczoraj rozmowę rodziców – szepnął, przysuwając się do mnie bliżej. Jego oddech pachniał czekoladą. – Mówili coś o wyjeździe nad morze w sierpniu.

– Więc najpierw lecisz do Seulu, a potem jedziesz nad morze...

– Błąd! My jedziemy nad morze.

– My?

– No ja i ty... I Mari i moi rodzice.

– Poważnie?! Nie robisz sobie ze mnie jaj?

– Nie żartowałbym z tak poważnej sprawy! Twój tato się już zgodził, żebyś jechał z nami.

– Dawaj tę czekoladę! – zawołałem, wyrywając tabliczkę czekolady z orzechami z ręki przyjaciela i wgryzłem się w nią z zadowoleniem.

To był najlepszy dzień w moim życiu!

Przynajmniej do czasu, aż tato wrócił do domu. Stanął w progu mojego pokoju ze skrzyżowanymi rękoma i spojrzał na mnie surowym wzrokiem.

– Co jest? – zapytałem, zerkając na niego ponad komiksem o Spider-Manie, który właśnie czytałem.

– Gdzie dzisiaj byłeś?

Przełknąłem ślinę.

– A gdzie miałem być?

– Nie wiem, pytam. Gdzie byłeś, skoro nie było cię w szkole?

– Nie wiem, o czym mówisz – wydukałem, czując, że zaczynam panikować.

– Zadzwonił do mnie twój wychowawca i powiedział, że nie ma cię w szkole. Gdzie byłeś?

Odłożyłem komiks na bok i podniosłem się z łóżka.

– Dzisiaj jest pierwszy dzień wiosny...

– Youngho...

– Dzień Wagarowicza! To polskie święto, podczas którego uczniowie chodzą na wagary.

– Jeszcze raz opuścisz lekcje, a przeniosę cię do szkoły w centrum Warszawy. Będziesz jeździł ze mną rano i wracał wieczorami.

– Chcę chodzić do szkoły z Mireu!

– Więc się zachowuj! – krzyknął. – Naprawdę ostatnio cię nie poznaję. Robisz się taki niegrzeczny, Youngho. Twoje oceny spadły, bijesz się, wagarujesz, pyskujesz mi i nauczycielom.

– Może Polska ma na mnie zły wpływ.

– Masz szlaban na wychodzenie z domu do swoich urodzin. I obcinam ci kieszonkowe do pięciu złotych na tydzień.

– To o połowę mniej!

– Ciesz się, że cokolwiek będziesz dostawał! Nie zamierzasz mnie przeprosić?

– Nie.

– Proszę cię... Co się z tobą dzieje? W ogóle ze mną nie rozmawiasz.

– Bo zabroniłeś mi rozmawiać ze sobą na ten temat.

Tato jeszcze przez chwilę stał w progu mojego pokoju, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. A chociaż byłem wściekły na ojca, to go posłuchałem i rok później złamałem moją obietnicę daną Mireu i nie poszedłem z nim na wagary.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now