1.29

93 19 22
                                    

Rok szkolny zaczął się zdecydowanie za szybko. Zazdrościłem Mireu, że był już w liceum i bardzo chciałem do niego dołączyć. Było mi smutno, że lewo co odbudowaliśmy naszą przyjaźń, znowu zostaliśmy rozdzieleni. Na szczęście widywaliśmy się weekendami i pod pozorem wspólnej nauki, gadaliśmy całymi popołudniami lub po kryjomu graliśmy w gry.

Coraz szybciej robiło się ciemno, więc wieczorne bieganie zmieniłem na poranne. Zacząłem wstawać o szóstej, brałem bidon z wodą i wychodziłem biegać. O tej godzinie dopiero zaczynało świtać, więc szare niebo przybierało różowo-pomarańczowe odcienie. Ulice były prawie puste, tylko w nielicznych oknach paliło się światło, a psy ujadały za każdym razem, gdy przebiegałem obok ich podwórka. Kiedy wracałem, brałem prysznic, myłem włosy i w milczeniu jadłem śniadanie z ojcem. Potem on wyjeżdżał do pracy, a ja czekałem na pana Mariusza, który odwoził mnie do szkoły. Na szczęście moje gimnazjum było bardzo blisko liceum Mireu.

W samochodzie bez zmian Mari zawsze siedziała na przednim siedzeniu. Ja siadałem z tyłu z prawie śpiącym przyjacielem, który nawet nie jadał śniadania w domu. Codziennie wstawał o siódmej dwadzieścia, mył twarz i zęby, układał włosy, ubierał się i był gotowy do wyjazdu do szkoły o siódmej trzydzieści pięć.

– Jesteś kosmitą, Youngho – mruknął któregoś dnia, gdy przyznałem się, że codziennie wstaję o szóstej rano.

– Nie lubię zgadzać się z Mirkiem, ale tym razem to zrobię – odezwała się równie zaspana Mari. Ona wstawała trochę wcześniej niż brat, żeby zjeść śniadanie i zrobić sobie kreski na oczach. Moim zdaniem była za młoda na makijaż albo w moich oczach cały czas była tą małą płaczliwą dziewczynką, która ciągle chciała się z nami bawić.

***

Bycie najstarszym rocznikiem w szkole miało swoje plusy. Na szkolnych korytarzach, czuliśmy się jak bogowie. Zwłaszcza że stanowczo przewyższaliśmy wzrostem młodszych uczniów, którzy dopiero skończyli podstawówkę i jeszcze nie zdążyli wystrzelić.

– Ej, wbijmy kiedyś dziewczynom do szatni – rzucił Adam jakoś w połowie pierwszego semestru. – Chcę popatrzeć na cycki.

– Raczej cycuszki! – odpowiedział mu rozbawiony Kuba. – Żadna z dziewczyn z naszej klasy nie ma porządnych zderzaków. Ja to lubię takie duże, jak ma facetka od majcy.

Wszyscy w szatni wybuchli śmiechem.

– Ty to jednak głupek jesteś – mruknął Maciek.

– A ty, Młody? – zapytał Adam, siadając na ławce, by zawiązać buta.

– Nie kręci mnie facetka od majcy.

– Nie, debilu. Jakie cycki lubisz?

Wzruszyłem ramionami. Spojrzenia wszystkich padły na mnie, jakby niewiedza na temat preferencji do kobiecych atutów była przestępstwem. Poczułem, że zaczynam panikować.

– Jest ktoś, kto ci się podoba? – Maciek ciągnął mnie za język.

– Tak – skłamałem.

– Uuu! – zawyli wszyscy.

– Kto to?! Nic nie mówiłeś! – zawołał Adam.

– No kto?!

Próbowałem odszukać w mojej głowie jakiegokolwiek imienia dziewczyny z klasy, jednak nagle zapanowała tam pustka. Jedyna osoba, o której potrafiłem myśleć, był Mireu, ale Mireu nie miał cycków.

– Ma-Mari – zająknąłem się.

– Kto to? – zapytał Wojtek, robiąc charakterystyczną dla siebie głupią minę.

– Siostra mojego przyjaciela.

– Maryśka! Kojarzę ją! – zawołał Adam. – Jest prześliczna. Mówię wam. I ma taki zajebisty tyłek.

– A! Więc Młody jest po prostu team dupa, a nie cycki – zaśmiał się Maciek.

Nie odpowiedziałem już nic, czując się zażenowany tą rozmową i moim kłamstwem. Naprawdę nie mogłem wymienić kogoś innego tylko Mari? Przecież była dla mnie jak siostra i myślenie o niej w kategorii dziewczyny po prostu mnie obrzydzało. Dlaczego, Youngho? Dlaczego?

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz