4.4

101 20 21
                                    

W czwartek rano, kiedy zakładałem pantofle, niespodziewanie zaczepił mnie tato. Spojrzałem na niego zaskoczony, ponieważ pożegnaliśmy się chwilę temu w kuchni, a on bez słowa wyciągnął w moją stronę banknot pięćdziesięciozłotowy.

– Z jakiej to okazji? – zapytałem, niepewnie sięgając po pieniądze.

– Cóż... – mruknął i odchrząknął, żeby następne słowa wypowiedzieć z większą pewnością siebie w głosie. – Nie chciałeś o tym ze mną rozmawiać, więc pozostaje mi ci zaufać. Mimo że nie grozi wam ciąża, to wiedz, że zabezpieczanie się jest ważne, a ja nie chcę oszczędzać na twoim zdrowiu, więc jeśli będziesz potrzebował...

– O Boże, tato... – przerwałem mu. – Proszę, nie kończ. Cokolwiek powiedziała ci pani Sora albo pan Mariusz, ja i Mireu tego nie robimy.

Tato skinął głową.

– Mimo wszystko weź i nie bój się poprosić mnie o pieniądze, gdybyś potrzebował.

– Jasne – wydukałem, wciskając pięćdziesiąt złotych do kieszeni w spodniach i wręcz rzuciłem się na drzwi wyjściowe, a moje policzki płonęły z zawstydzenia.

Ostatnią rzeczą, której potrzebowałem dzisiejszego ranka, był ojciec dający mi pieniądze na prezerwatywy.

Chociaż wyszedłem trochę wcześniej, niż powinienem, nie zamierzałem wracać się do domu. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i zaczekałem na dworze na pana Mariusza, Mari i Mireu. Co chwilę poprawiałem krawat i mankiety białej koszuli, a słońce wspinało się coraz wyżej po niebie. Zdziwiłem się, kiedy w końcu samochód wyjechał z podjazdu i w środku oprócz tej trójki siedziała jeszcze pani Sora.

– Zmieścisz się, Youngho? – zapytała, kiedy otworzyłem drzwi i spojrzałem na nią zaskoczony. Mari jak zwykle siedziała z przodu, więc ja, Mireu i jego mama musieliśmy usiąść z tyłu.

– Jasne – odpowiedziałem, siadając obok Mireu, który teraz został przez nas otoczony.

Bardzo ładnie pachniał nowymi perfumami, przydługie włosy zostawił rozpuszczone, a biała koszula pozbawiona była krawata czy muszki.

– Hej – przywitałem się z nim, starając się nie myśleć o pieniądzach w kieszeni. Powinniśmy wczoraj razem zamordować Mari. – Chyba nie masz dzisiaj najlepszego humoru.

Mireu zerknął na mnie i przysunął się bliżej.

– Jaki mam mieć humor, kiedy w wieku osiemnastu lat mam mieć pogadankę z rodzicami i nauczycielami, ponieważ wszyscy chcą mnie niańczyć? – mruknął.

– Nikt nie ma cię niańczyć, chcemy tylko porozmawiać z dyrektorem i twoim wychowawcą o twoich problemach zdrowotnych, ponieważ, czy tego chcesz, czy nie, w szkole przebywasz pod opieką nauczycieli – odparła pani Sora ze spokojem w głosie.

– Jestem dorosły. Równie dobrze mógłbym się od was wyprowadzić i rzucić szkołę – kłócił się.

– To zrób to. – Mari odwróciła się do nas przodem. – Grozisz nam tym od dwóch tygodni. Nie masz gdzie się podziać i za co żyć.

– Przeprowadzę się do Youngho.

– Pomóc ci się spakować?

– Maryśka, siadaj prosto – warknął pan Mariusz. – Nikt się nigdzie nie wyprowadza.

Mireu westchnął zirytowany i skrzyżował ręce na piersi, więc zaczepiłem go lekko, żeby się do niego uśmiechnąć. Miałem nadzieję, że to poprawi mu humor, jednak niezbyt pomogło.

– Na ciebie też powinienem być zły – powiedział, chociaż w ogóle nie brzmiał, jakby miał się na mnie za coś gniewać.

– Co niby zrobiłem? – zapytałem, otwierając szeroko oczy.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now