3.16

115 19 26
                                    

Od tamtej nieszczęsnej soboty unikałem jak ognia wszelkich sposobności do zostania z Hubertem sam na sam. Na szczęście nie było więcej ku temu okazji, jakby i sam Hubert bardzo się o to starał. Mimo to nie potrafiłem już patrzeć na Mireu tak samo. Nie po tym, co usłyszałem. Oczywiście nie uważałem, że był „gorszy", ponieważ przeżył już swój pierwszy raz. To moja wyobraźnia katowała mnie okropnymi wizjami.

Gdy patrzyłem na niego, zastanawiałem się, czy naprawdę wszędzie dotykały go ręce Huberta. Zastanawiałem się, jak wiele części jego ciała zwiedziły jego usta. Jak daleko dotarli, jak wiele tajemnic swoich ciał odkryli. To było bardzo niesprawiedliwe, ponieważ od wielu lat ja widziałem Mireu coraz mniej. Mniej i mniej. Chował się przed całym światem w workowatych ubraniach i grubych bluzach z kapturem, w których zawsze i tak było mu zimno. Zazdrościłem Hubertowi.

Zazdrościłem mu, że może go widzieć, że może go dotykać, że może go całować, że może go mieć. Ja nie miałem do tego prawa. Nie miałem nawet prawa, by tego chcieć. W końcu Mireu był moim przyjacielem, a myślenie o nim w tych kategoriach było po prostu bardzo złe. A ja nie chciałem być złym przyjacielem.

Tak więc postanowiłem, jak zwykle, uciec od moich problemów, którymi uosobieniem był Hubert. I naprawdę dobrze mi to wychodziło do czasu majowego finału licealnego turnieju w piłce siatkowej. Nie mieliśmy szans na wygranie pucharu Warszawy, pierwsze i drugie miejsce były poza naszym zasięgiem, ale udało nam się zakwalifikować do walki o podium.

Wszyscy byliśmy podekscytowani już od kilku dni, ostatni trening przed meczem przebiegł wręcz perfekcyjnie, więc pozostało jedynie wygrać ostatni mecz w tym roku szkolnym. Finał miał się odbyć na hali sportowej na Woli. Z rana miał być nasz mecz o trzecie miejsce, a po południu mierzyły się ze sobą drużyny szkoły z Mokotowa oraz Pragi Południe. Nie mieliśmy okazji grać z pierwszą z nich, ale mecz z drugą drużyną bardzo dobrze zapadł mi w pamięć. Mój nos zabolał mnie na samo wspomnienie.

Kiedy przyjechaliśmy na halę, boisko już było gotowe. Na trybunach siedziała garstka uczniów ze szkoły z Bemowa, z którą mieliśmy się dzisiaj zmierzyć. Ich wyniki w meczach były identyczne z naszymi. Dwa zwycięstwa i jedna przegrana. Oni przegrali ze szkołą z Mokotowa, my ze szkołą z Pragi. Przebraliśmy się w stroje drużyny i zaczęliśmy rozgrzewkę. Do meczu była jeszcze godzina, w ciągu której mieli dotrzeć uczniowie z naszej szkoły. Tym razem wyjątkowo nie jechali oni z nami, dyrekcja uznała, że walka o trzecie miejsce jest na tyle zaszczytna, że chcieli wysłać więcej osób do zagrzewania nas do zwycięstwa. Miałem nadzieję, że Mireu dotrzyma obietnicy i przyjedzie. Przypominałem mu o tym meczu codziennie od dwóch tygodni.

Drużyna z Bemowa wydawała się w bardzo dobrych nastrojach. Rozmawiali ze sobą głośno i co chwilę wybuchali śmiechem. Staraliśmy się nie zwracać na nich uwagi, ponieważ sami nie byliśmy aż tak wyluzowani. Czuliśmy na sobie ogromną presję, zależało nam na zwycięstwie. Chcieliśmy ich zniszczyć i stanąć na podium.

Sebastian jak zwykle poprowadził rozgrzewkę. Następnie zaczęliśmy podawać do siebie piłki. Kiedy trener w końcu zwołał nas do siebie, akurat do hali zaczęli wchodzić uczniowie z naszej szkoły.

Nie potrafiłem skupić się na jego słowach, ponieważ uparcie wypatrywałem Mireu. Jedną z pierwszych osób, które weszły, była Weronika. Nawiązała za mną kontakt wzrokowy i pomachała do mnie radośnie, a następnie pokazała dwa kciuki w górę. Wraz z nią było kilka osób z naszej klasy. Bardziej niż na meczu na pewno zależało im na zwolnieniu z zajęć. Przyszła też Karolina oraz Aneta. Aż w końcu wśród uczniów dostrzegłem wybijającego się wzrostem Huberta. Spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią, ale on mnie nie obchodził. Liczyło się tylko to, że obok niego szedł Mireu. Pomachałem mu, nie potrafiąc nie uśmiechać się jak skończony kretyn, a on mi odmachał. Kiedy myślałem, że lepiej już być nie może, ku mojemu zaskoczeniu do hali wszedł mój tato, a tuż obok niego Agnieszka. Oni również mi pomachali. Nie spodziewałem się ich. Musieli celowo nie mówić, że przyjdą na mecz, żeby zrobić mi niespodziankę.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now