2.3

109 18 29
                                    

W weekend tato poprosił mnie, żebyśmy razem pojechali na zakupy. Dość niechętnie wsiadłem z nim do samochodu i zapiąłem pas, czekając, aż tato usadzi się wygodnie. To był pierwszy raz, kiedy jechałem z nim jego nowym służbowym samochodem, który dostał wraz z awansem w pracy dwa miesiące temu. Nawet mu nie pogratulowałem. W środku unosił się intensywny zapach choinki zapachowej, która wisiała na lusterku, a skórzane fotele trzeszczały przy każdym ruchu.

– Chcesz skoczyć na miasto coś zjeść? – zapytał, gdy tylko wyjechaliśmy z podwórka.

– Nie – odburknąłem, wyciągając z kieszeni telefon. – Muszę się uczyć.

– Dopiero rok szkolny się zaczął...

– I tak już mamy sporo nauki. Nauczyciele straszą nas maturami.

Usłyszałem, jak tato wzdycha, ale nie odezwał się już więcej. W samochodzie zapanowała nieprzyjemna cisza, a drażliwy zapach choinki zaczynał przyprawiać mnie o mdłości. Odłożyłem telefon i wyjrzałem przez okno pasażera, przyglądając się ludziom, cieszącym się ostatnimi ciepłymi dniami tego roku.

Nie jechaliśmy długo. Tato zaparkował przed niewielkim kompleksem budynków, gdzie mieściły się różne sklepy. Kwiaciarnia, monopolowy, Lotto oraz...

– Dlaczego tu idziemy? – zapytałem, doganiając tatę, który skierował się prosto do sklepu rowerowego.

– Wyrosłeś ze starego roweru. Pomyślałem, że przyda ci się nowy.

– Ale z jakiej okazji?

– A musi być jakaś okazja? Ja mam nowy samochód, więc ty powinieneś mieć nowy rower.

Otworzyłem usta, by kontynuować sprzeczkę, ale nie znalazłem żadnego argumentu. Tato wszedł do sklepu pierwszy, a ja tuż za nim, czując charakterystyczny zapach opon. Sprzedawca uśmiechnął się na nasz widok i przywitał pierwszy.

– Szukam roweru dla syna – powiedział tato łamanym polskim.

– Świetnie pan trafił! – zawołał sprzedawca i zaczął mi się przyglądać. – Do jeżdżenia po mieście, czy jakieś wypady w teren, a może...

– Do szkoły – przerwałem, widząc, że tato nie nadąża. – Będę nim jeździł do szkoły.

– Zapraszam tutaj!

***

W poniedziałek pierwszy raz od dawna nie pojechałem do szkoły z panem Mariuszem. Wyprowadziłem z garażu nowiutki rower, przerzuciłem torbę z książkami na plecy i ruszyłem wzdłuż ulicy dobrze znajomą mi trasą. Chyba właśnie tego potrzebowałem. Poczułem się niezależny na nowej płaszczyźnie, nie byłem już zdany na sąsiadów. Byłem tylko ja, rower i chłodne poranne powietrze.

Do szkoły dotarłem dużo przed czasem. Stojak na rowery był za budynkiem, od strony boisk do piłki nożnej i koszykówki. Zajechałem tam, wymijając innych uczniów i czując się jak pan swojego życia. Mój dobry humor niestety dość szybko zastąpił nieprzyjemny ścisk w żołądku, ponieważ przy stojaku swój rower właśnie zapinał Sebastian. Widać było, że jego rower ma już swoje lata i wiele przeszedł, być może Sebastian nie był jego pierwszym właścicielem. Gdy zatrzymałem się tuż obok, stary rower wyglądał jeszcze żałośniej przy moim nowym rowerze z czerwoną błyszczącą ramą.

Zerknąłem na Sebastiana i nawiązałem z nim krótki kontakt wzrokowy. Czekałem.

Czekałem na rasistowski tekst o tym, że mam się stąd wynosić, że nie ma tu dla mnie miejsca, że jestem obcy. Jednak nie doczekałem się. Sebastian znowu jako pierwszy przerwał nasz kontakt wzrokowy i ruszył w stronę wejścia do szkoły jakby nigdy nic. Jakby przed kilkoma laty nie zamieniał mojego życia w piekło.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now