3.7

99 19 17
                                    

Na przedostatniej lekcji w poniedziałek do sali niespodziewanie weszła nasza wychowawczyni. Przeprosiła nauczycielowi fizyki, że mu przeszkadza, a następnie obdarzyła całą klasę ciepłym uśmiechem.

– Przyszłam wam powiedzieć, że nauczycielka historii się rozchorowała, więc nie macie dzisiaj ostatniej lekcji. Możecie wcześniej pójść do domu.

Całą salę wypełniły radosne okrzyki uczniów. Również się ucieszyłem, chociaż oznaczało to dla mnie dwie godziny siedzenia na świetlicy. Jednak siedzenie na świetlicy było o wiele lepsze niż siedzenie na historii, za którą szczerze nie przepadałem. Nie, żeby historia Polski była nudna, wręcz przeciwnie. Zarówno historia Polski, jak i historia Korei mnie ciekawiły, niestety nasza historyczka prowadziła lekcje na zasadzie „przeczytajcie temat z podręcznika, a ja wam zrobię kartkówkę". To był antonim słowa „ciekawy". Ledwo nasza wychowawczyni wyszła i rozległ się dzwonek ogłaszający koniec lekcji.

– Dzwonek jest dla nauczyciela! – zawołał nauczyciel, kiedy wszyscy zaczęliśmy zamykać zeszyty. – Zapiszcie jeszcze pracę domową.

– Jak dobrze, że za pół roku już nie będziemy mieli ani fizyki, ani historii – westchnęła Weronika, kiedy w końcu mogliśmy wyjść z sali. – Już nie mogę się tego doczekać. Już od pierwszej klasy powinniśmy mieć tylko przedmioty maturalne i nasze rozszerzenia. Powiedz mi, po co marnujemy czas na fizykę i historię? Nie jesteśmy ani na mat-fizie, ani na humanie.

– Już się tak nie złość, bo ci para leci z uszu – odpowiedziałem, szturchając Weronikę ramieniem, żeby trochę wyluzowała. – Na szczęście dzisiaj nie marnujesz czasu na historię.

– Ale mogłabym już być w drodze do domu, gdyby nie przetrzymał nas ten... – ściszyła głos – ten stary piernik.

Parsknąłem śmiechem. Dotarliśmy do naszych szafek, ale ja jako jedyny z klasy, zamiast się przebierać, zacząłem wyciągać inne podręczniki. Odłożyłem historię, a zamiast tego wyciągnąłem ćwiczenia z angielskiego i podręcznik do matematyki.

– Nie idziesz do domu? – zdziwiła się Weronika.

– Jeśli nie zjem obiadu w szkole, to nie zjem nic, dopóki tato nie wróci z pracy. Poza tym Hubert kończy dzisiaj po siedmiu lekcjach, a Mirek po sześciu, więc obiecałem, że zaczekam z nim.

Nie, nie powiedziałem Weronice, że Mireu chodzi z Hubertem, sama się tego domyśliła prawie od razu po feriach zimowych.

– Będziesz czekał godzinę, żeby czekać godzinę? To bez sensu, Youngho. Zjedz obiad i napisz Mirkowi, że idziesz do domu. Na pewno zrozumie.

– I co? Mam siedzieć sam w domu? Odrobię lekcję, a potem pouczę się z Mirkiem. Może pomoże mi odrobić tę nieszczęsną pracę domową z fizyki.

Weronika westchnęła ciężko i zupełnie niespodziewanie zatrzasnęła drzwiczki od swojej szafki. Gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, skrzyżowała ręce na piersi, jakby miała mi zaraz zacząć prawić kazanie. Oczywiście się nie pomyliłem.

– Dlaczego tak ciężko ci o cokolwiek mnie poprosić? – zapytała z wyrzutem. – Jestem twoją przyjaciółką, posiedzę z tobą na świetlicy, żebyś nie musiał siedzieć sam.

– Serio?

– Przekonałeś mnie tym odrabianiem lekcji. We dwójkę pójdzie nam sprawniej.

Uśmiechnąłem się do niej, jakbym był dzieckiem, któremu właśnie dała gigantycznego lizaka.

– Jesteś cudowna!

– Wiem.

W ten sposób po obiedzie wylądowaliśmy razem z Weroniką na świetlicy. Zajęliśmy wolny stolik w rogu dość sporego pomieszczenia i zaczęliśmy wypakowywać książki oraz zeszyty. Weronika również wyciągnęła paczkę słonych paluszków, którą kupiła, kiedy ja jadłem obiad. Byliśmy gotowi do wspólnej nauki.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now