1.18

97 22 9
                                    

Bardzo dawno nie byłem nad morzem. Stęskniłem się za jego szumem, za zapachem słonej wody, za silnym wiatrem, który rozwiewa włosy i szarpie ubraniami. Polskie morze jednak nie umywało się do morza w Busan. Mimo to starałem się cieszyć nim, jak tylko mogłem. Już pierwszego dnia wbiegłem z Mari prosto w lodowate objęcia Bałtyku, oczywiście pod czujnym okiem pana Mariusza i ratownika na wierzy. Gdy nasze usta zrobiły się sine, a wargi zaczęły dygotać, pani Sora zawinęła nas w ręczniki i kazała siedzieć na słońcu. Dość szybko zrobiło mi się z powrotem ciepło i zacząłem pomagać Mireu w budowaniu zamku z piasku.

Słońce mocno przypiekło nam ramiona i policzki, chociaż nie było tego tak czuć przez chłodny wiatr. Wszyscy siedzieliśmy w strojach kąpielowych, pozwalając, by skóra delikatnie zmieniała kolor od słońca. Jednak i tutaj znalazł się wyjątek, którym był mój najlepszy przyjaciel. Jako jedyny z naszej piątki siedział cały czas w koszulce, na głowie miał kapelusz ze sporym rondlem, a na policzkach tak dużą ilość kremu z filtrem, aż był biały niczym duch.

– Dlaczego tak bardzo boisz się słońca? – zapytałem, kiedy poszliśmy z wiaderkami nabrać wodę z morza.

– Nie boję się słońca, po prostu nie chcę się opalić.

– Dlaczego?

Nie odpowiedział mi od razu. Poprawił okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa, kiedy się pochylał, i spojrzał w bezkres morza.

– Uważasz, że jestem brzydki?

– Co? – zdziwiłem się. – Skąd to pytanie?

– Odpowiedz mi. Tylko szczerze.

Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Mireu miał bardzo bystre spojrzenie, a teraz w jego oczach mieniły się miliony świateł, czego winą były łzy, zbierające się przy dolnej powiece.

– Nie wiem... Nic nie uważam, Mireu – mruknąłem, zupełnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Nie obchodzi mnie, jak wyglądasz. Lubię cię za to, jaki jesteś.

– A nie dlatego, że jestem Koreańczykiem? W połowie.

– Mireu...

– No bo... Sebastian powiedział, że lubisz mnie tylko...

– Sebastian to skończony idiota. Dlaczego przejmujesz się bzdurami, które wygaduje?

– Bo uważam, że miał rację. Jestem obrzydliwą spasioną świnią.

– Przestań!

– Nawet moi rodzice tak uważają. Gdy mama pakowała mnie na wakacje, znalazła u mnie w pokoju pochowane słodycze i wpadła w szał – wyznał. – Powiedziała, że w ogóle o siebie nie dbam.

– Bo rodzice martwią się o twoje zdrowie, nie wygląd.

Pokręcił głową.

– Sam kiedyś nazwałeś mnie krową, bo dużo jem.

– Przepraszam... Nie miałem nic złego na myśli. Czasami palnę coś, zanim pomyślę.

– Pamiętasz naszą obietnicę? Że zawsze będziemy przyjaciółmi.

– Oczywiście, że tak. To moja najważniejsza obietnica.

– Dla mnie też jest bardzo ważna. Czy mógłbym obiecać ci coś jeszcze?

Mireu wystawił w moim kierunku mały palec. Chwyciłem go moim małym palcem bez chwili wahania. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

– Obiecuję, że będę piękny. Przysięgam ci na wszystko, że jeszcze będę piękny.

Był piękny. Dla mnie od zawsze był piękny, ale z jakiegoś powodu nie powiedziałem mu o tym tamtego dnia. Z czasem pożałowałem tego milczenia najbardziej na świecie.

– Chłopcy, co tam robicie?! – Dobiegło nas wołanie pani Sory. Obaj spojrzeliśmy w jej kierunku. – Nie wchodźcie do morza bez nadzoru dorosłego!

– Już wracamy! – odkrzyknąłem, a kiedy z powrotem spojrzałem na Mireu, chłopak podniósł już swoje wiaderko pełne wody i zaczął nieść je w stronę zamku z piasku.

Złapałem za rączkę drugiego wiaderka i zacząłem go gonić, co nie było takie proste. Bardzo ciężko biegało się po piasku. Mireu odszedł, zostawiając mnie w tyle, chociaż z całych sił próbowałem dotrzymać mu kroku, ciągnąc za sobą ciężar w postaci wiaderka z wodą.

Był to dzień, w którym w pewien sposób straciłem najlepszego przyjaciela. Nie dogoniłem go, nie złapałem za rękę, nie powstrzymałem przed wkroczeniem w mrok, który już do końca jego życia pozostawi na nim piętno. Tego dnia zawiodłem, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałem.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now