2.15

98 19 3
                                    

Końcówka listopada była bardzo deszczowa. Tego dnia od samego rana ciężkie chmury unosiły się nad Warszawą, zwiastując nieuchronnie nadciągający deszcz. Mimo wczesnej pory w salach lekcyjnych jedynym źródłem światła były lampy sufitowe, a silny wiatr uderzał w okna, miotając suchymi liśćmi. Gdy w końcu zaczęło padać, spore krople bębniły w szyby niczym perkusista zespołu rockowego, a ulicami dość szybko zaczęły płynąć potoki deszczówki.

We wtorki na piątej lekcji mieliśmy polski, ale nauczycielka jedynie wpuściła nas do klasy i poinformowała, że zaraz wraca. Weronika od razu wyciągnęła szkolną lekturę, którą mieliśmy skończyć czytać na wczoraj. Czytanie nie było jej mocną stroną, a przynajmniej szkolnych lektur, bo jak twierdziła, młodzieżowe romanse łykała w całości. W klasie panował ogólny harmider. Każdy rozmawiał, szkolna paczka żartownisiów zaczęła rysować głupie obrazki kredą na tablicy, a dziewczyny usiadły przy jednej ławce i chichotały.

– Ciekawe, co się dzieje... – mruknąłem, zerkając na zegarek. Nauczycielki nie było już prawie piętnaście minut.

– Nie narzekaj – odpowiedziała Weronika, przekręcając pożółkłą kartkę, którą ledwo trzymała się reszty. Książki ze szkolnej biblioteki nie były w najlepszym stanie. – Mógłbyś w tym czasie zająć się pracą domową, jak nie masz co robić.

– Ale z ciebie kujonka. Moglibyśmy porozmawiać jak reszta.

Weronika w końcu odłożyła Fausta i spojrzała na mnie.

– Dobrze, porozmawiajmy, ale jak dostanę jedynkę ze sprawdzaniu z lektury, to cię uduszę.

– Nie moja wina, że nie przeczytałaś jej na czas.

– Powiedział ten, co w ogóle jej nie przeczytał.

– Przeczytałem szczegółowe streszczenie, uważam to za wystarczające.

Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą. Mieliśmy podobną dyskusję przy każdej lekturze. Nie moja wina, że lubiłem czytać tylko komiksy, a polskie lektury szkolne były dla mnie niezrozumiałe.

– Dwadzieścia minut lekcji już minęło – powiedziała, zerkając na zegarek wiszący nad tablicą. – Dzisiaj i tak nie zrobi nam sprawdzianu.

– No właśnie! Ciekawe, dlaczego...

Urwałem, kiedy drzwi do klasy się otworzyły. Kuba i Bartek rzucili się biegiem do swoich ławek, zostawiając tablicę całą w rysunkach kotów i minek, które stworzyli, przerabiając rysunki męskich genitaliów. Nauczycielka spojrzała na nich z politowaniem, jednak nic nie powiedziała. Stała w drzwiach przez chwilę i zmierzyła całą klasę wzrokiem.

– Jesteście zwolnieni do domu – powiedziała w końcu. – Po kogo mogą przyjechać rodzice, niech to zrobią. Innym pomożemy dotrzeć do domu w inny sposób.

– Dlaczego? Co się stało? – wszyscy zaczęli pytać chórem.

– Zalało nas, podobnie jak połowę Warszawy.

– Jutro też nie będzie zajęć? – zapytał uradowany Kuba.

– Będą, nie martw się. Proszę was o spakowanie się i grzeczne zaczekanie na rodziców lub opiekunów, większość z nich została już poinformowana przez szkołę o zawieszeniu zajęć.

Każdy rzucił się na swoje rzeczy i telefony, żeby dopytać rodziców, czy ich odbiorą. Również sięgnąłem po telefon, który do tej pory leżał na ławce. Spodziewałem się zobaczyć tam wiadomość od ojca, jednak zamiast niego napisał do mnie Mireu.

„Mój tato właśnie jedzie po Mari, a potem przyjedzie po nas" napisał. Uśmiechnąłem się, ponieważ naprawdę zapowiadał się przyjemny dzień. Mimo zalanych ulic.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now