1.3

146 22 18
                                    

Rano następnego dnia szare chmury rozstąpiły się, odsłaniając błękitne niebo i pozwalając słońcu układać się na dachach domów oraz szumiących liściach drzew. Byłem wczoraj tak śpiący, że nawet się nie wykąpałem. Tato pozwolił mi pójść do łóżka bez kąpieli, jedynie umyłem zęby w łazience na piętrze. Łazienka również była brzydka. Miała brązowe kafelki na podłodze i pomarańczowe na ścianach, ale znajdowała się w niej duża wanna, która bardzo mi się spodobała, ponieważ w Busan nie miałem wanny.

Od razu po obudzeniu poszedłem obudzić tatę i razem zjedliśmy śniadanie. Na szczęście kuchnia nie była już taka straszna. Miała ładne, drewniane szafki, czarny piekarnik, dużą lodówkę oraz okrągły drewniany stół tuż pod oknem. Usiadłem na jednym z drewnianych krzeseł i zacząłem machać nogami, czekając, aż tato przygotuje nam śniadanie. W domu nie było wiele jedzenia, jedynie to, co tato kupił wczoraj na szybko, gdy wracaliśmy z lotniska. Polskie sklepy miały zupełnie inny asortyment niż koreańskie i jeszcze ciężko było mu się w nich odnaleźć, zwłaszcza że nie znał w ogóle języka polskiego.

Ostatecznie na śniadanie dostałem miskę gotowanego ryżu, który był wyjątkowo niesmaczny oraz zawijanego omleta z papryką i marchewką. Po jedzeniu tato przygotował mi kąpiel, nalał wody po sam kraniec wanny i pozwolił mi się w niej bawić tak długo, aż nie pomarszczyły mi się palce, a woda zrobiła się zimna. Dopiero po ubraniu czystych ubrań, które w międzyczasie wypakował z walizki i ułożył w mojej szafie, pozwolił mi wyjść na dwór.

Przebiegłem szybko obok krzaków, w których mogły czaić się gobliny, posłusznie rozejrzałem się przed przejściem przez ulicę, aż w końcu dotarłem do szarego płotu. Na podwórku pod domem po drugiej stronie ulicy bawiła się dziewczynka z włosami związanymi w dwa kucki, a obok niej stała kobieta.

– Dzień dobry! – zawołałem, a nieznajoma pani spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

– Dzień dobry! – odpowiedziała mi po koreańsku. – Czy to ty jesteś naszym nowym sąsiadem?

Skinąłem głową.

– Mireu opowiadał nam o tobie przy kolacji! – zawołała radośnie. – Wejdź, już wołam Mireu!

Po tych słowach odwróciła się w stronę domu, a ja pchnąłem szarą furtę, która od razu ustąpiła, wpuszczając mnie na podwórko.

– Mireu! Miruś! Kolega do ciebie przyszedł! – krzyknęła i z powrotem spojrzała na mnie. – Przypomnisz, jak się nazywasz?

– Choi Youngho, mam sześć lat.

– Miło cię poznać, Youngho. Nie znasz jeszcze polskiego, prawda? – zapytała, więc pokręciłem głową. – Mireu jest dwujęzyczny i czasami zdarza mu się mieszać polski z koreańskim, musisz być dla niego wyrozumiały, dobrze?

– Dobrze – odpowiedziałem dokładnie w tej samej chwili, w której na podwórko wybiegł pulchny chłopak z okrągłymi okularami i rumianymi policzkami.

– Hej, Youngho! – zawołał, podbiegając do mnie. – Właśnie robię z tatą – powiedział kilka dziwnych słów – chcesz się przyłączyć?

– Nie zrozumiałem.

– Takie małe naleśniki z jabłkami – wyjaśnił. – Są bardzo smaczne, chodź!

Nie czekał na moją odpowiedź. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do wnętrza domu.

Pachniało w nim bardzo smacznie, ale nie to przyciągnęło moją uwagę. Naprzeciw drzwi frontowych znajdowały się wysokie schody prowadzące na piętro i zabezpieczone poręczą. Korytarz był biały, jasny, a na ścianach wisiały zdjęcia. Mireu poprowadził mnie obok schodów, skręcając w pierwsze drzwi po lewej, gdzie znajdował się duży, słoneczny salon z licznymi kwiatkami na parapetach, a z niego przeszliśmy do kuchni.

Tam zastaliśmy ogromnego mężczyznę, który wyglądał jak z kreskówki. Miał czerwoną twarz, nos w kształcie kartofla i tak jasne włosy, że wydawały się białe. Uśmiechnął się na nasz widok, a cała jego twarz się zmarszczyła. Był tak wysoki, jak lodówka, a szeroki jak ze dwie. Przysięgam, że jego dłoń była większa od mojej głowy.

– To mój tato! – zawołał Mireu, puszczając moją rękę i podbiegając do mężczyzny, a następnie powiedział coś do niego w nieznanym mi jeszcze języku.

– Cześć – przywitał się ze mną tato Mireu, przyglądając się mi przerażającymi, jasnymi oczami. – Nazywam się Mariusz, jestem tatą Mirosława.

Jego koreański nie był najlepszy.

– Kim jest Mirosław?

– To moje pierwsze imię – odpowiedział Mireu, marszcząc nos, przez co okulary zsunęły się na jego zaokrąglony czubek. – Nie lubię go, wolę Mireu. To moje drugie imię.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, ponieważ pan Mariusz podał mi talerz z dziwnie wyglądającymi naleśnikami. Mireu dostał talerz z drugą porcją i usiadł przy stole, klepiąc krzesło obok siebie. Ominąłem pana Mariusza większym łukiem, niż było to konieczne, i zająłem wskazane miejsce, patrząc się, jak Mireu nabija jedzenie na widelec i zajada się nim z trzęsącymi się uszami.

To był dzień, w którym poznałem i zakochałem się w racuchach z jabłkami. I mój pierwszy dzień przyjaźni z Mireu, który odmienił całe moje życie.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz