3.19

91 21 7
                                    

Wakacje trwają dwa miesiące. Dwa miesiące to sporo czasu. Wystarczająco, by odczekać, aż twój najlepszy przyjaciel pozbiera się po zerwaniu, i wystarczająco, by stworzyć idealną okazję, żeby powiedzieć mu, że tak właściwie to wcale nie jesteś heteroseksualny i w sumie to się w nim kochasz. Bo to nie mogła być pierwsza lepsza chwila, kiedy ma się do czynienia z niepoprawnym romantykiem, który marzy o całowaniu się po raz pierwszy w deszczu...

Dwa miesiące to jednak mało czas.

Piętnasty sierpnia w tym roku wypadał w poniedziałek, dlatego przyjęcie urodzinowe Mireu państwo Kim postanowili wyprawić dzień wcześniej. Mireu oczywiście nie chciał żadnej wielkiej imprezy i nie chciał zaprosić ludzi ze szkoły, powtarzał, że wystarczymy mu my. Rodzice pana Mariusza przyjechali z dwiema wielkimi torbami, w których znajdowały się prezenty. Zostały postawione w salonie państwa Kim na regale pod telewizorem. Mój prezent przy tych prezentach wydawał się bardzo mały i biedny.

Stół, przy którym zwykle jadaliśmy podczas świąt, został zaścielony tęczowym obrusem i przysięgam, że nie miałem pojęcia, skąd Mari go wytrzasnęła, ale była z siebie niesamowicie dumna. Wszystkie talerzyki były już ustawione, przy każdym stała szklaneczka na picie, kieliszek na szampana oraz mniejszy kieliszek na mocniejsze alkohole. Mój tato nawet się zaoferował, że z Agnieszką odwiozą dziadków Mireu do domu, więc oboje mogli się napić z wnukiem, który w świetle prawa już jutro miał stać się dorosły.

– Hej! – Usłyszałem za sobą głos Mireu, więc odwróciłem się, żeby na niego spojrzeć.

Był ubrany dokładnie tak, jak zawsze. Miał na sobie moją (już jego) bluzę i wiszące dżinsowe spodnie. Włosy zostawił rozpuszczone, więc nachodziły mu na twarz, dlatego poprawił je szybko ręką i odgarnął za ucho.

– Masz pomalowane paznokcie? – zapytałem, dostrzegając ten niecodzienny element.

Mireu uniósł dłonie, by lepiej mi pokazać kościste palce, których paznokcie były pokryte chabrowym lakierem.

– Mari się uparła, a mi chyba nawet się to podoba – wyznał, a jego policzki przybrały ciemniejszy odcień różu. – Do szkoły na pewno nie będę tak chodził, ale zostało jeszcze dwa i pół tygodnia wakacji.

– Pasują ci, naprawdę – powiedziałem, więc uśmiechnął się do mnie szerzej.

– Dziękuję.

– Siadajcie już do stołu. – Zupełnie nagle obok nas pojawiła się pani Sora. – Już, już.

– Chodź, zająłem ci miejsce obok mnie – powiedział, od razu łapiąc mnie za rękę i prowadząc do stołu.

Uwielbiałem, kiedy dotykał mnie tak niespodziewanie. Kiedy nagle przeplatał ze mną palce, kiedy zaciskał je na moim śródręczu, a w moich brzuchu zaczynały wybuchać sztuczne ognie.

Usiadł na szczycie stołu, na honorowym miejscu, mnie usadzając po swojej prawej stronie. Zająłem posłusznie swoje miejsce, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Uśmiechał się, był taki szczęśliwy. Gdy na mnie zerkał, jego oczy mieniły się milionem gwiazd. Gdy Mari skończyła opuszczać rolety w salonie, do pokoju weszła babcia Mireu, niosąc wielki tort z dwiema świeczkami wbitymi w jego środek. Tęczową jedynką i tęczową ósemką. Wszyscy zaczęliśmy śpiewać sto lat, które brzmiało wyjątkowo okropnie, aż w końcu Mireu zdmuchnął świeczki, a tort postawiono na środku stołu.

– Solenizant powinien pokroić – powiedziała pani Sora, podając Mireu ogromny nóż.

Nie wychodziło mu krojenie tortu, który w środku również okazał się tęczowy, ale każdy reagował na to tylko śmiechem. W tym czasie pan Mariusz otworzył szampana, którego nalał każdemu do kieliszka, nawet mi i Mari, puszczając do nas oczka. A kiedy już wszyscy dostali swój kawałek, zaczęliśmy jeść i... Mireu też jadł. Wręcz pochłonął cały kawałek, kończąc jako pierwszy i deklarując, że to był najlepszy tort, jaki w życiu jadł. Popił go szampanem, krzywiąc się przy tym i mówić, że w przeciwieństwie do tortu jest okropny, a następnie wstał od stołu.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now