4.5

118 18 20
                                    

W niedzielę wstałem wyjątkowo po ósmej, zaskakując tym samego siebie. Szybko umyłem twarz, przeczesałem palcami świeżo pofarbowane, czarne włosy, wskoczyłem w ulubiony dres i wyszedłem pobiegać. Przez dość późną porę na dworze było znacznie cieplej, niż kiedy zwykłem biegać, dlatego do domu wróciłem cały lepki od potu. Przywitałem się z tatą i Agnieszką, którzy właśnie jedli śniadanie w salonie w towarzystwie żebrzącego Farfocla i skoczyłem pod prysznic. Czując się jak nowo narodzony, również zjadłem śniadanie i kiedy miałem już zacząć wspinać się na schody na piętro, przeszkodził mi dzwonek do drzwi.

Pies przybiegł z salonu i zaczął głośno szczekać na intruza, więc wziąłem go na ręce i otworzyłem drzwi. Po drugiej stronie stał Mireu. Uśmiechnął się do mnie, ale w pierwszej kolejności przywitał się z Farfoclem, który energicznie machał ogonem. Skorzystałem z okazji, by przyjrzeć się przyjacielowi. Miał lekkie zasinienia pod oczami, jakby źle spał lub znowu dużo płakał, jego policzki były subtelnie ozdobione rumieńcami, a rozpuszczone włosy kładły się mu na ramionach. Na sobie miał luźne dżinsowe spodnie oraz moją (jego) bluzę.

– No kto jest moim ulubionym sąsiadem? – Mireu pytał Farfocla, który wił się na moich rękach jak dżdżownica, nie mogąc nacieszyć się naszym gościem. – No kto?

– Szczerze mówiąc, myślałem, że ja – odpowiedziałem, wywołując śmiech przyjaciela.

– Ty jesteś na drugim miejscu – powiedział, zabierając ode mnie psa i wtulił twarz w jego miękkie futerko. – Youngho nie ma takich mięciutkich uszu i słodkich łapeczek, i mokrego noska, i merdającego ogonka, prawda?

– Tak właściwie, to...

– Nawet nie kończ – Mireu mi przerwał. – Wiem, co chciałeś powiedzieć. To nie jest czas ani miejsce, by rozmawiać o twoim ogonku.

– Chciałem powiedzieć, że mogę mieć mokry nos – skłamałem.

– Za długo cię znam, by w to uwierzyć. – Zaśmialiśmy się. – Mogę wejść?

– Jasne! – zawołałem, przesuwając się, by wpuścić go do środka. – Co cię sprowadza o tak wczesnej, jak na ciebie, porze?

Mireu odłożył psa na podłogę, a następnie zrzucił nawet niezawiązane trampki.

– A muszę mieć jakiś powód do odwiedzenia moich ulubionych sąsiadów? – zapytał, szturchając mnie zaczepnie łokciem, i pierwszy ruszył na piętro, nawet na nas nie czekając.

Zanim poszedłem na górę, zajrzałem do salonu, żeby powiedzieć tacie i Agnieszce, że Mireu przyszedł, a kiedy dotarłem do pokoju, przyjaciel już siedział na moim biurku. Zawsze siadał albo na łóżku, albo na biurku, jakby moje krzesło było dla niego niewidzialne.

– Wiesz już, co chcesz zdawać rozszerzone na maturze? – zapytał, kartkując mój podręcznik do rozszerzonej geografii.

– Matematykę i angielski. Sporo podciągnąłem się z angielskiego przez ostatni rok.

– Też zdecydowałem się na matematykę i angielski, no i jeszcze fizykę, oczywiście. A hiszpański chciałbym zdawać jako podstawowy język, żeby mieć maturę z dwóch języków obcych.

– Nie za dużo?

– To tylko trzy rozszerzenia, poradzę sobie.

Podszedłem do niego tak blisko, jak tylko mogłem, jednocześnie nie naruszając jego przestrzeni osobistej. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a rozmowa się urwała. Po omacku odnalazłem dłonie Mireu i wyciągnąłem z nich podręcznik, żeby odłożyć go na biurko. Teraz kiedy jego ręce były wolne, mogłem złapać go za dłonie i spleść z nim palce, jednak nim zdołałem cokolwiek zrobić, zaczął dzwonić mój telefon.

LIKE A FLOWER IN THE RAINTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon