2.10

84 18 13
                                    

Od tamtego dnia unikałem ojca jak ognia. Wstawałem rano przed nim, szedłem pobiegać, brałem szybki prysznic, łapałem coś do jedzenia, nawet się z nim nie witając, gdy mijaliśmy się w kuchni, i wychodziłem do szkoły. Poranki stawały się coraz chłodniejsze, ale lubiłem, gdy wiatr smagał moje policzki i rozwiewał włosy, kiedy pędziłem na rowerze wśród zakorkowanych samochodów. Gdy wracałem ze szkoły, szedłem od razu do swojego pokoju i nie wychodziłem z niego aż do wieczora. Przed każdym zejściem do kuchni, żeby zrobić sobie kolację, upewniałem się, że ojca tam nie ma. Trudniej było w weekendy, kiedy nie jadałem obiadów w szkole. Wtedy mimowolnie mijałem się z nim w kuchni, nakładałem sobie obiad i szedłem z nim do pokoju.

Czas mijał powoli. W końcu większość liści na drzewach była żółta, a chodniki pokryły się ich grubą warstwą.

– Nie mogę się w ogóle skupić, bo ciągle się na niego patrzę – westchnął Mireu, kiedy wspólnie spacerowaliśmy szkolnymi korytarzami na długiej przerwie. – Przez to Chełmińska mnie pogania, a on wtedy na mnie zerka.

Skinąłem głową na znak, że go słucham. Znowu opowiadał o dodatkowych zajęciach z rysunku, na które chodził tylko dla Huberta. Mireu nie rysował najgorzej, ale nie był też obdarzony szczególnym talentem... W przeciwieństwie do jego obiektu uczuć. Prace Huberta już kilkukrotnie wygrywały różne konkursy plastyczne, a nawet wisiały na jakiś wernisażach czy czymś podobnym. Nie znałem się na tym, a gdy mój najlepszy przyjaciel zaczynał mi opowiadać o Hubercie, z jakiegoś powodu słuchanie go zaczynało mnie męczyć. Niestety ostatnimi dniami jak na złość nie był w stanie mówić o niczym ani nikim innym. Ciągle słyszałem historie, jak to Hubert cudownie wygląda, gdy bazgra ołówkami po kartce, jak to się ubrudził niebieską farbą, gdy malowali pejzaże na podobraziach, że kiedyś pożyczył mu białą farbę akrylową, kiedy Mireu zużył swoją. Mireu oczywiście przeżywał to, jakby Hubert mu się co najmniej oświadczył.

Nie miałem nic przeciwko temu, że Mireu się ktoś podobał, po prostu... Nie pałałem szczególną sympatią do Huberta. Sam nie byłem pewien dlaczego. Po prostu nie wyglądał na kogoś miłego. Zawsze na korytarzu siedział sam, rzadko z kimkolwiek rozmawiał i równie rzadko się uśmiechał. Gdy przypadkowo nawiązywałem z nim kontakt wzrokowy, robił taką dziwną minę, jakby patrzył na pijaka siedzącego pod sklepem, proszącego każdego przechodnia o dwa złote na flaszkę. Ja z resztą nie patrzyłem się na niego z miłością w oczach. Nie lubiłem go i miałem nadzieję, że Mireu szybko przejdą uczucia do niego. Na to niestety się nie zapowiadało, bo podkochiwał się w nim przynajmniej od roku.

Zajęcia z plastyki zawsze odbywały się w piątki po lekcjach. To nawet dobrze się składało, ponieważ w tym czasie miałem treningi siatkówki i dzięki temu zawsze wracaliśmy z Mireu razem do domu. W ten piątek jednak Mireu nie było w szkole, ponieważ rano obudził się z gorączką i cały dzień leżał w łóżku pod opieką pani Sory. Bez najlepszego przyjaciela w szkole było mi nieprzyjemnie pusto, na szczęście Weronika z przyjemnością spędziła ze mną wszystkie przerwy, poprawiając mi humor głupimi żartami lub zmuszając mnie do powtarzania z nią materiału na lekcje.

Gdy skończyłem się przebierać po treningu, wychodząc z szatni jako ostatni, ponieważ zgłosiłem się dzisiaj do posprzątania boiska, wpadłem przed szkołą na Huberta. Stał oparty o barierkę przy schodach wejściowych, wpatrzony w telefon z niewzruszonym wyrazem twarzy. Minąłem go, zapinając kurtkę pod samą szyję, ponieważ dzisiaj było wyjątkowo chłodno na dworze, i wtedy to usłyszałem.

– Hej! Młody, prawda? – Jego niski spokojny głos zupełnie nie pasował do siedemnastolatka. Naprawdę brzmiał, jakby przeszedł z trzy mutacje, a nie jedną.

Odwróciłem się i z zaskoczeniem nawiązałem kontakt wzrokowy z Hubertem. Nie przesłyszałem się, mówił do mnie.

– Tak... – odpowiedziałem, jakbym nie był pewny odpowiedzi. – Chcesz czegoś?

– Pani Chełmińska poprosiła mnie, żebym przekazał Mirkowi, co należy przynieść na następne zajęcia – wyjaśnił, wyciągając w moją stronę rękę z kartą z zeszytu.

– Facebooka nie masz? – zapytałem, niechętnie przyjmując kartkę, i zerknąłem na pięciopunktową listę.

„Podobrazie, farby akrylowe, pędzle, klej i liście"... Liście?

– Nie mam Mirka w znajomych – odpowiedział, ignorując moje zmarszczone brwi.

– Przekażę mu, dzięki – odmruknąłem.

Już się miałem odwrócić i odejść, uznając rozmowę za zakończoną, kiedy Hubert znowu mnie zaskoczył.

– Nie jesteście braćmi, prawda? – zapytał, wsuwając ręce do kieszeni czarnego płaszcza.

– Nie, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi już od dziesięciu lat. – Z jakiegoś powodu miałem potrzebę to podkreślić.

– Dobrze – powiedział i odszedł zupełnie nagle i bez pożegnania.

Osłupiały wpatrywałem się w jego plecy jeszcze dłuższą chwilę, zanim nie zniknął za zakrętem.

Dobrze? Co to miało znaczyć? Co dla niego niby jest w tym takiego dobrego? Mireu był moim przyjacielem, a nie jego, to ja powinienem powiedzieć, że dobrze... Wiec dlaczego on to powiedział? Dlaczego w ogóle o to zapytał?

Mając setki pytań w głowie, ponownie spojrzałem na wręczoną mi kartkę, jakbym spodziewał się odnaleźć na niej jakąś zaszyfrowaną wiadomość. Jednak lista wyglądała zupełnie niewinnie. Oczywiście z małym wyjątkiem.

– Na chuj im te liście? – zapytałem sam siebie, wrzucając kartkę do kosza na śmieci i wyciągając telefon.

Wysłałem do Mireu wiadomość z potrzebnymi rzeczami, a on prawie od razu odesłał mi podziękowania, że o nim pomyślałem. Musiał uznać, że sam poszedłem zapytać o to nauczycielkę, a ja nigdy nie wyprowadziłem go z tego błędu i nigdy nie opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Hubertem.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now