2.13

96 19 7
                                    

Czwartkowy obiad z ojcem i Agnieszką był chyba najbardziej niezręcznym momentem w moim życiu. Tato zarezerwował stolik w jakiejś eleganckiej restauracji w centrum Warszawy, przez to kazał mi ubrać się w koszulę, którą ubierałem na każdą uroczystość szkolną. Trochę się trudziliśmy, by znaleźć wolne miejsce parkingowe, koniec końców czekał nas krótki spacer. Lał deszcz, więc nie należał on do najprzyjemniejszych. Silny wiatr szarpał naszym parasolem, wywijając go w każdą stronę, a spore krople boleśnie uderzały mnie w twarz. Gdy w końcu weszliśmy do środka, czułem się, jakbym właśnie wrócił z morskiej wyprawy. Zostaliśmy poprowadzeni do naszego stolika, gdzie już czekała Agnieszka. Tato przeprosił ją za spóźnienie i pocałował w policzek. To był naprawdę bardzo dziwny widok, od którego odechciało mi się jeść.

– Youngho, może opowiesz, jak w szkole? – zapytał mnie tato, próbując jakoś zainicjować rozmowę.

– Nic ciekawego – odmruknąłem, z ulgą przyjmując menu od kelnera. Od razu je otworzyłem, udając, że jestem niesamowicie zainteresowany ofertą dań.

Menu niestety było zaskakująco niewielkie. Miało maksymalnie sześć pozycji na każdy rodzaj dania, a ceny wyższe, niż moje roczne kieszonkowe, przysięgam. Tatar, kaczka, perliczka, kotlet z cukinii i... Mój wzrok zatrzymał się na najdroższej pozycji.

– Ja chcę polędwicę wołową z sosem truflowym – powiedziałem, zerkając wyzywająco na tatę. Spodziewałem się sprzeciwu, ale on zamiast tego uśmiechnął się ciepło.

– Też mam na nią ochotę – odpowiedział, przewracając kartkę w menu. – A na deser sernik. Chcesz jakiś deser, Youngho? A może przystawkę?

– Na deser... Fondant czekoladowy.

– A ty, Agnieszko?

– Dla mnie perliczka i szarlotka.

Spojrzałem na nią spode łba, gdy dotarło do mnie, że nie tylko mój posiłek zostanie opłacony z kieszeni taty. Jednak nim Agnieszka zdołała spostrzec moją nadętą minę, poczułem lekkie kopnięcie pod stołem. Spojrzałem zaskoczony na ojca, którego wzrok mówił więcej niż tysiąc słów. Westchnąłem ciężko, będąc gotowy rozpocząć wojnę, ale w samą porę przybył kelner, by przyjąć zamówienie, więc mimowolnie musieliśmy zawiesić broń.

– Słyszałam, że grasz w szkolnej drużynie siatkówki – zaczęła niepewnie Agnieszka. – Na jakiej pozycji?

– Libero. Zna się pani na siatkówce?

– Szczerze mówiąc, tylko trochę. Nigdy nie byłam wielką fanką, ale wiem, kto to libero. Ma zawsze inny kolor koszulki.

– Libero dotyczą inne zasady gry, dlatego noszą inne koszulki, żeby łatwo było ich rozpoznać.

– Chcesz mi opowiedzieć więcej o siatkówce?

– Niezbyt. Proszę sobie poczytać w internecie.

– Youngho... – syknął ojciec, chcąc postawić mnie do pionu.

Resztę wieczora w większości przemilczałem. Mimo nie najlepszego towarzystwa jedzenie było warte tego poświecenia, a mój humor nawet się poprawił, kiedy wypełniłem żołądek porcją pysznego mięsa i lejącą się czekoladą. Pomyślałem, że Mireu dałby się pokroić za tego fondanta, a przynajmniej Mireu sprzed kilku lat. Teraz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałem go jedzącego coś słodkiego.

***

Drogę powrotną nie rozmawialiśmy ze sobą, ale tato wydawał się w dobrym humorze. Włączył radio i nucił sobie najnowsze przeboje, rytmicznie stukając palcem w kierownice, za każdym razem, gdy staliśmy na czerwonym świetle. Gdy weszliśmy do domu, poczułem jego dłoń na ramieniu, ścisnął je delikatnie, ale nic nie powiedział. Rozeszliśmy się w swoje strony. On poszedł się pakować na wyjazd do Berlina, ja poszedłem odrabiać pracę domową.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now