1.19

102 24 7
                                    

Pewnego dnia zorientowałem się, że moja przyjaźń z Mireu nie wygląda już tak samo. Zaczęliśmy o wiele mniej rozmawiać, nie spędzaliśmy też ze sobą każdej przerwy. Gdy przeszedłem do szóstej klasy, a Mireu zaczął uczęszczać do pobliskiego gimnazjum, poczułem się, jakby ktoś zabrał cząstkę mnie. Wciąż się widywaliśmy, w końcu mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, a okno od mojego pokoju skierowane było na wprost okna jego pokoju. A jednak poczułem, że mój najlepszy przyjaciel jest gdzieś daleko, że ma przede mną tajemnice, że coś się w nim zmieniło, ale nie wiedziałem co i kiedy.

Ostatnia klasa podstawówki właściwie w całości uleciała z mojej głowy. Po odejściu Sebastiana oraz Mireu nagle zrobiło się wokół mnie bardzo spokojnie. Czasami na przerwach rozmawiałem z kolegami z klasy, jednak z nikim się nie zaprzyjaźniałem. Nikt nie zainteresował mnie sobą na tyle, żebym chciał spędzać z nim wolny czas. Jakoś po feriach zimowych przykleiła się do mnie Mari. Siadała przy mnie na stołówce i przychodziła pod moją klasę, kiedy nudziła się na przerwach. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby siadała obok mnie i opowiadała, jak to nienawidzi uczyć się francuskiego lub o tym, że Karolina z jej klasy znowu pociągnęła ją za włosy na lekcji. Chyba nie odnajdowała się w swojej klasie. Ja w swojej też nie.

Na wiosnę wszyscy w szkole zaczęli plotkować o tym, że jesteśmy parą. Codziennie przyjeżdżaliśmy razem do szkoły i codziennie razem z niej wracaliśmy. Z jakiegoś powodu zaczęliśmy czekać na siebie po lekcjach, żeby razem odbyć piętnastominutowy spacer do domu. Za każdym razem, kiedy ktoś mnie pytał, czy Mari jest moją dziewczyną, zaprzeczałem, jednak nie rzucałem się, aby zaprzeczać wszystkim plotkom. Było mi to obojętne. W Mari widziałem jedynie młodszą siostrę i nigdy nawet przez sekundę nie pomyślałem o tym, że moglibyśmy naprawdę zostać parą. Ona musiała myśleć podobnie, ponieważ nie zauważyłem, aby dawała mi sygnały. Po prostu znaliśmy się od wielu lat, kiedy ona jeszcze chodziła do przedszkola, a ja nie znałem ani słowa po polsku.

– O czym tak myślisz? – zapytała mnie pewnego dnia, gdy szliśmy szarym chodnikiem, a słońce przyjemnie otulało nas ciepłymi promieniami. Ściągnęliśmy kurtki i wracaliśmy w samych bluzach.

– O Mireu – odpowiedziałem. – Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio z nim rozmawiałem, ale... Chyba od wielu tygodni nasze rozmowy kończą się na „cześć".

– Nie tylko ciebie tak zbywa – wyznała. – Podsłuchałam rodziców, jak mówili, że przechodzi nastoletni bunt, że jest typowym trzynastolatkiem, który uważa, że nie potrzebuje rodziców, bo jest najmądrzejszy na świecie, i że to mu minie.

– Czyli mnie też to czeka w przyszłym roku?

Mari się zaśmiała.

– Jak dobrze, że nie będziemy już wtedy w jednej szkole. Zamierzasz iść do tego samego gimnazjum co Mireu?

– Tak. Ty nie?

– Chyba nie. Chciałabym się trochę od was uwolnić. Wystarczy mi, że muszę patrzeć na wasze ryje w domu i w każde wakacje.

Prychnąłem i złośliwie sięgnąłem do okularów dziewczyny.

– Youngho! Wypalcujesz mi szkła!

– Teraz już nie widzisz mojego ryja.

– Głupek – warknęła, odzyskując swoje okulary. – Twój rozmazany ryj jest tak samo irytujący, jak ten wyraźny.

Parsknąłem śmiechem, a Mari poszła w moje ślady chwilę później. Śmialiśmy się przez kilka dłuższych minut, aż w końcu między nami zapanowała cisza.

Wbiłem wzrok w błękitne niebo i zacząłem cieszyć się piękną wiosenną pogodą. Lubiłem wiosnę, to była moja ulubiona pora roku. Lubiłem, kiedy zaczynały kwitnąć kwiaty, a śnieg zmieniał się w deszcz. Lubiłem, kiedy zza deszczowych chmur wyglądało słońce i tworzyło na niebie tęczę.

– Youngho? – Dobiegł mnie cichy głos Mari.

– Hmm?

– Pilnuj go – poprosiła. – Ja już nie mogę mieć go na oku w szkole, więc teraz ty będziesz musiał go pilnować. Ja w domu, ty w szkole. Boję się tego jego buntu trzynastolatka.

– Dobrze. – Skinąłem głową. – Obiecuję, że będę go pilnował. Nie musisz się martwić.

– Dziękuję. Jesteś moim ulubionym starszym bratem z wyboru.

– A to nie jesteśmy chłopakiem i dziewczyną? – zażartowałem, a Mari momentalnie się skrzywiła.

– Fujka! Jesteś obleśny.

Znowu parsknąłem śmiechem, a wkurzona dziewczyna uderzyła mnie pięścią w ramię.

LIKE A FLOWER IN THE RAINWhere stories live. Discover now