05 "Moglibyśmy..."

966 53 28
                                    

I just wanted to make you happy, but you never smile
I just wanted that phone call that said your daddy's proud
Anyways, maybe eventually we'll relive memories and you'll be next to me


– Sanchia wstawaj! – ktoś mocno mną potrząsnął, ale tylko mlasnęłam, przekręcając głowę na drugą stronę – No wstawiaj! – jęknęłam i zacisnęłam dłoń w pięść na poduszce.

– Co jest? – burknęłam pod nosem i otworzyłam jego oko. Musiała minąć chwila, zanim mój wzrok przyzwyczaił się do światła i w pełni mogłam zobaczyć mojego brata z przestraszoną miną.

– Alarm czerwony – powiedział z najprawdziwszym strachem w głosie.

Serce zabiło mi dwa razy szybciej i nie minęła sekunda, gdy siedziałam już w pełni świadoma na łóżku. Zaczęłam się chaotycznie rozglądać po pokoju, ale był w nim tylko Abraam.

– Żartujesz!? – pisnęłam – Gdzie?

– W salonie – przełknął ślinę – Powiedziałem, że bierzesz prysznic, więc pośpiesz się i szybko tam przyjdź – poprosił z błaganiem w głosie.

– O mój boże – jęknęłam, masując skronie – Dobrze, idź tam, a ja zaraz przyjdę.

Abraam tylko kiwnął głową i szybko opuścił mój pokój. Wzięłam duży wdech, próbując się przygotować na to, co zaraz ma nastąpić, ale to nie pomogło. Moje ręce zaczęły się trząść, a w brzuchu czułam nieprzyjemny uścisk. Zacisnęłam oczy, licząc w myślach do dziesięciu, ale to też zdało się na nic.

Na chwiejących się nogach wstałam z łóżka i pokuśtykałam do szafy. Wzięłam jakąś bluzę wkładaną przez głowę i krótkie spodenki, gdyż przez gips nie mogłam nosić żadnych innych i wyszłam z pokoju. Idąc przez hol, szybko związałam włosy w byle jakiego koka i starałam się opanować przyspieszony oddech. Po przekroczeniu progu salonu nałożyłam na usta najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki było mnie stać w tej chwili.

– Tato! Mamo! – udawany entuzjazm w moim głosie, dałoby się usłyszeć nawet w chinach, przysięgam.

Na środku pomieszczenia stał mężczyzna ubrany w jakiś drogi garnitur, którego nazwy projektantka i tak nie byłabym w stanie zgadnąć, nawet jeśli bym próbowała. Jak zawsze jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a siła władzy biła aż na kilometr. Stał wyprostowany i dumny, mierząc niezadowolonym wzrokiem każdy milimetr mieszkania.

Tuż obok niego na kanapie, siedziała drobna kobieta, ubrana w zwiewną sukienkę w kwiatki. Na ustach miała promienny uśmiech i w odróżnieniu od mężczyzny, od niej biła pozytywna energia. Gdy tylko mnie zobaczyła, jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.

– Córeczko! – wykrzyknęła, w jej przypadku, z prawdziwym entuzjazmem i sekundę później zamknęła mnie w szczelnym uścisku.

– Tęskniłam – szepnęłam i mocniej ją objęłam.

Zdecydowanie to jej brakowało mi bardziej. Odsunęła się ode mnie i pocałowała w czoło, a następnie znowu skierowała się na kanapę. Spojrzałam na mojego ojca, który już mierzył mnie krytycznym wzrokiem i z całej siły próbowałam nie wywrócić oczami.

– Tato – skinęłam mu tylko głową.

– Sanchia – odpowiedział tym samym i odwrócił się napięcie, zajmując miejsce obok żony.

InvincibleWhere stories live. Discover now