39 {Day two}

886 121 3
                                    

Następnego dnia, znowu spędzam dużą część poranka samotnie. Nie chciałam przyjść po niego wcześniej, ale nie miałam już, co robił. Szlam najwolniej jak potrafiłam. Zatrzymując się, żeby zrobić zdjęcia gołębią, a i tak byłam wcześniej.

Często patrzyłam na niego, jak biega. Moje serce zawsze przy tym biło, jak szalone. Tym razem nie było inaczej. Siedziałam na trybunach i czekałam, aż skończy. Nigdzie mi się nie śpieszyło, ani go nie poganiałam, ale i tak dostałam kilka ciekawskich spojrzeń.

Kiedyś marzyłam o tym, żeby dostrzegł mnie na trybunach, uśmiechnął się do mnie i nie mógł zapomnieć o tej oszałamiającej dziewczynie, której imienia nawet nie zna, a porem się to spełniło. No może nie było dokładnie tak, zdecydowanie nie tak. Ale wyobrażenia zawsze różnią się od rzeczywistości.

A teraz właśnie dostaję ten uśmiech, po chwili wygrywa wyścig i wiem, że to nic takiego, ale i tak wstaję i omal nie zaczynam krzyczeć z radości.

Nigdy nie mówiłam, że jestem normalna.

Ten bieg okazuje się ostatnim. Po chwili mój sportowiec już biegnie do mnie.

Warto było nudzić się kilka godzin dla tego uśmiechu, który teraz dostaję.

– Cześć – wstaję do niego. Rzadko widzę go takiego spoconego, a raczej spoconego oś biegania.

Przeczesuję jego mokre włosy, a on przyciąga mnie do siebie.

– Śmierdzę – szepcze mi do ucha.

– Mmm, smród sprintera – cmokam go w usta – Idź się umyć, bo tracimy cenny czas.

Przyciąga mnie jeszcze na chwile i daje mi coś w rodzaju tęsknego pocałunek.

– Zaraz wracam.

– No już – na szczęście nie kręci mnie lizanie jego spoconego ciała, chociaż gdy się oddala, nagle wydaje się to kuszące.

Wraca naprawdę szybko. Nie mamy dużo czasu zanim musi tu wrócić. Wygląda na naprawdę zmęczonego, a ja nie chcę go ciągnąć na drugi koniec miasta, bo i tak nie damy rady nic zobaczyć. Ledwo dojedziemy, a już będziemy musieli wracać.

– Nie byłam jeszcze w tym parku tu niedaleko, przyniosłam też jedzenie, co ty na to?

– Dobrze, że to mówisz – wyraz jego twarzy się zmienia – Muszę tu szybciej wrócić, nie mam czterech godzin, a dwie.. ktoś przyjeżdża i chce nam pokazać, jak powinniśmy jeść czy coś.

– Och – bo co mam powiedzieć?

– Peggy – dotyka mojego policzka – Przepraszam – opiera czoło o tył mojej głowy.

– Wiedziałam, na co się piszę – szukam po omacku jego ręki i splatam z nim palce – Chodź, mamy jedzenie do zjedzenia.

– Kocham cię — szepcze mi na ucho i całuje w policzek.

– Wiem, sprinterze – przyciągam go jak najbliżej siebie. Nie ma pojęcia, jak bardzo za nim tęskniłam. Chcę dotykać go w tak wielu miejscach, jak mogę.

Chwile później siedzimy już w parku na trawie. Otwieram torebkę, żeby wyjąć zdrowe jedzenie, które mam nadzieje będzie mu smakować. Zjada wszystko tak szybko, gdy ja ledwo zdążyłam otworzyć moje pudełko. Dochodzę do wniosku, źe mogę zjeść to sama, gdy go znowu nie będzie.

Szybko wskakuje na jego kolana. Siadając na nim okrakiem i oplatając go całą sobą.

– Co jest, Peggy?

– Połóż się i poleżmy, okej? – nawet na to nie mamy czasu, gdy wczoraj wrócił po prostu zasnął.

– Obiecuję, że nie zasnę.

Kładę się na nim, ale szybko dochodzę do wniosku, że to za mało.

– Chcę cię tylko trochę całować, okej?

– Głupie pytanie – przyciąga moją głowę do swojej, póki nasze czoła się nie stykają.  Rzucam się łapczywie na jego usta i po omacku szukam odsłoniętych kawałków skory. Delikatnie pieszczę jego szyję, policzki, aż w końcu potrzebuję więcej i zjeżdżam dłońmi pod jego koszulkę.

Jego rozpalona skóra pod moimi dłońmi...

Jest prawdziwy.

– Nie potrzeba mi wiele do szczęścia – szepczę – Tylko ciebie, dobrze?

– Jestem szczęśliwy, że to mówisz.

Słowa są proste, zawsze były i zawsze będą. Jeszcze trzeba je czuć, rozumieć, doceniać, dbać. Czasem trzeba się ich trzymać, a czasem trzeba puścić wolno. Jeszcze nie zdecydowałam, co z robię z własną mocą słów.

Wrong signals •Hemmings•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz