28.

203 39 6
                                    


ISAK

Puszki po piwie stały dosłownie wszędzie. Na meblach, na stoliku, na podłodze, walały się pod stołem, pływały w wannie, a nawet odpoczywały sobie w pralce. Chodziłem po mieszkaniu z dużym workiem na śmieci, zaglądając w każdy kąt. Kiedy go w końcu zawiązałem, bałem się, że za chwilę z powrotem wszystkie znajdą się na podłodze. Narzuciłem na ramiona bluzę i chwyciłem worek, mając nadzieję, że bez przygód uda mi się go znieść na dół.

Na zewnątrz było chłodno. Podczas wydechu z moich ust wydostawały się kłęby pary. Skuliłem ramiona z zimna. Kontener nie był daleko. Pozbyłem się zbędnego ciężaru i zatarłem ręce, odwracając się w stronę kamienicy.

Wystarczyło jedno spojrzenie. Nawet nie widziałem dobrze jego postaci, bo siedział w cieniu budynku, na kamiennym murku. Ale od razu wiedziałem, że to on.

Końcówka papierosa zapłonęła czerwienią w ciemności.

Zastanawiałem się, czy mnie widział. Ale chyba nie mógł nie dosłyszeć trzasków puszek, obijających się o siebie w worku. Zastanawiałem się, czy podejść, czy lepiej zostawić go samego. Ale gdyby naprawdę nie chciał mnie widzieć, nie siedziałby na murku pod moim mieszkaniem.

Przełknąłem ślinę i ruszyłem ku niemu. Usiadłem w niewielkiej odległości od niego. Patrzyłem przed siebie. Chyba szukałem odpowiednich słów do rozpoczęcia rozmowy, ale żadne nie przychodziły mi na myśl. Wszystkie były głupie, wszystkie były banalne. Bo co miałem powiedzieć? Przepraszam? Za co miałem go przepraszać, skoro my nigdy nie...

Dałem sobie z tym spokój. Miałem już wstać i wrócić do mieszkania, kiedy bez słowa podsunął mi papierosa. Spojrzałem na niego, ale jego wzrok był nieruchomo utkwiony gdzieś daleko. Wziąłem go i zaciągnąłem się mocno. Dym podrażnił moje płuca. Wypuściłem go, a razem z nim uleciała ze mnie część napięcia. I tak było w porządku.

Nie wiedziałem, ile minęło czasu, ale zaczęły mi marznąć dłonie. Wsadziłem ręce do kieszeni bluzy, ale niewiele to pomogło. Chciałem się odezwać, ale żadne słowo nie wydawało się dobre. Siedziałem więc dalej na miejscu.

- Widziałem rodziców Emmy.

Zerknąłem na niego. Wbijał wzrok w ziemię, nie chcąc spojrzeć mi w oczy.

- Co jej się stało?

- Naćpała się – odpowiedziałem gorzko z chwilowym opóźnieniem.

I dopiero wtedy Even na mnie spojrzał. Wydawał się być zaskoczony, chociaż powinien wiedzieć lepiej, że nie jestem nią zainteresowany. Od kiedy w pobliżu pojawił się ktoś inny, całkowicie mieszając mi w głowie. A nawet wcześniej, wszelki kontakt z Emmą był tylko próbą zatuszowania tego, jak bardzo różniłem się od chłopaków.

- Czyli że... – zaciął się, nie wiedząc jak się wysłowić.

- Czyli, że kiedy pakowała mi język do gardła nie była sobą? Można tak powiedzieć.

- Ja... – zaczął, ale pokręciłem głową. W tym momencie nie chciałem już więcej o tym rozmawiać.

- Wracam do mieszkania – podniosłem się. Even znowu zwiesił głowę, wyglądając na odrobinę przybitego. – Zostało jeszcze trochę piwa. Idziesz?

- Przegrasz! – zawołałem zwycięsko, kiedy moje auto wysunęło się na prowadzenie. Do mety zostało naprawdę niewiele, wystarczyło tylko... – Hej!

Even szturchnął mnie w ramię, przez co przycisnąłem zły przycisk na padzie, a moje auto zamiast przyspieszać, zaczęło tracić prędkość. Even wykorzystał swoją chwilową przewagę i jako pierwszy przejechał linię mety.

wildfire || skam × evakWhere stories live. Discover now