16. Chyba cię lubię

11.1K 667 115
                                    

Drewniana podłoga może i była przepiękna oraz posiadała swój urok, ale potrafiła być piekielnie niewygodna, zwłaszcza, gdy leżało się na niej w samym śpiworze. Źródłem światła były płomienie, skaczące zza oszklonego kominka i włączone latarki niektórych z uczestników biegu. Drzwi do dużego, przestronnego pomieszczenia były jeszcze odrobinę uchylone, dlatego do środka wpadał niewielki snop księżycowego blasku. Dzisiejszy wieczór i noc były nadzwyczaj spokojne. Wiatr nie poruszał gałęźmi, a chmury nie przykrywały gwiazd. Na dworze ognisko powoli dogasało i większość powoli zaczęła rozlokowywać swoje legowiska na podłodze. Pomimo, że było nas aż sześćdziesięcioro, w środku wcale nie było tłoczno. W powietrzu unosił się jedynie gwar kilkudziesięciu głosów i szeptów, które mieszały się i tworzyły niezrozumiałą kompozycję. Wszyscy porozdzielali się na mniejsze grupki i wspólnie odpoczywali po dzisiejszym, wyczerpującym biegu.

- Ziemia do Pauli, wyraz na „g" – ocknęłam się na dźwięk głosu Patricka. Leżeliśmy obok siebie i graliśmy w słówka. Postanowiliśmy przypomnieć sobie nieco język hiszpański i na zmianę, wymyślaliśmy słowa, rozpoczynające się od ostatniej litery poprzedniego wyrazu. Co z człowiekiem robi brak dostępu do elektryczności i urządzeń żywiących się ów energią.

- Gato – odparłam bez namysłu.

Jack wcześniej namawiał wszystkich do wzięcia udziału w grze prawda czy wyzwanie, na szczęście nikt nie zgodził się na jego szaleńczy pomysł. Nigdy nie byłam zwolenniczką tego typu atrakcji. Należałam raczej do ludzi spokojniejszych i wolałam skromne potyczki w miasto, państwo, wieś, a nie chwaląc się, byłam w tym naprawdę mistrzynią!

- Ocular – odpowiedział pospiesznie Patrick.

- Radio się nie liczy? – spojrzałam na niego z nadzieją, ale ten natychmiast zaprzeczył. Zaglądnęłam w głąb pamięci, kiedy to jeszcze dwa lata temu, chodziłam na zajęcia z hiszpańskiego. – Recibir – wpadł mi do głowy czasownik.

Gdy Patrick zaczął dłużej zastanawiać się nad słówkiem, ja zaczęłam jeszcze rozglądać się po pomieszczeniu. Tym razem dokładniej zwracając uwagę na ludzi. Niektórzy żywiołowo dyskutowali, a innych pochłaniała już powoli senność. Część głośno wybuchała śmiechem, a część wyglądała na przygnębionych. Jedno miejsce a wszechobecna mnogość. Wielość kulturowa, osobowa, temperamentna, poglądowa i można by tak wymieniać bez końca.

Towarzysz Patricka, Sam, który leżał niedaleko nas, zdążył już też oddać się w objęcia Morfeusza i zaczął cicho pochrapywać. Jack miał za zadanie doglądać kominka, by przypadkiem nie wygasł. Bardziej w jego przypadku chodziło jednak o zajęcie czymś jego myśli, bo chłopak potrafił naprawdę bujać w obłokach, a jego wyobraźnia nie znała granic. Gdy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że przez dłuższy czas nie widziałam ani Natha, ani jego przyjaciela Maxa, obydwóch z latarkami w rękach weszli do środka. Drugi z nich skierował się do legowiska Jacka, a Tyler zaczął się rozglądać. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jego twarz rozpromieniała, a na usta wkradł się piękny, szeroki uśmiech. Ruszył w moim kierunku, jednocześnie świecąc mi latarką po oczach. O nie! Jeśli on i tym razem wymyślił coś głupiego, to naprawdę nie ręczę za siebie. Czuję się zużyta jak brudna, mokra i nieprzyjemnie pachnąca ściera do podłogi. Już nikt więcej nie zszarga dziś moich nerwów. Jutro niech się dzieje, co chce! Proszę tylko o wieczór błogiego spokoju.

Nath szybkim i pewnym krokiem podszedł do mojego śpiwora, zrzucił z siebie plecak i usiadł obok mnie. Z pozycji leżącej, wstałam i oparłam się za sobą rękoma, gdy ten zaczął szperać w swojej torbie. No nie żartujcie, że będzie chciał spać obok mnie... Okej, był gorący, ale moje trzydzieści sześć koma sześć stopni zdecydowanie mi wystarczało. Patrzyłam zdziwionym wzrokiem to na Natha, to na Patricka, który dyskretnie zaczął się od nas odsuwać. Nie daruję mu tego, dezerter!

Bezczelny żołnierzWhere stories live. Discover now