EPILOG

10.2K 765 135
                                    

Pół roku później

Bieg żołnierzy wyklętych był pierwszym testem sprawdzającym moją formę. Do startu w triathlonie pozostały jeszcze dwa miesiące i choć Szymon był świetnym trenerem, obawiałam się nieco swojej dyspozycji. Zima tego roku nie była sroga, dzięki czemu mogłam biegać niemalże codziennie. Słońce raziło w oczy, gdy staliśmy na placu przy ratuszu miasta, czekając na oficjalną przemowę prezydenta. Do startu pozostało pół godziny i choć jeszcze nic nie przebiegłam, cała dygotałam.

— Czym się przejmujesz? — Szturchał mnie Szymon. — Biegasz szybciej niż ja. — Delikatnie się uśmiechnął.

— Biegniesz za nią tylko dlatego, żeby oglądać jej tyłek. — Wtrącił się jeden z kumpli Szymona. Kacper był wredny, ale szczery. Udawał obrażonego na świat, ale w głębi serca był pociesznym człowiekiem. Polubiłam go od razu. Przypominał mi osobę z przeszłości. — Powiedziałbyś od razu, że na nią lecisz, a nie bawisz się w kotka i myszkę.

Zachłysnęłam się powietrzem.

Szymon od dawna zbierał się z oficjalnym zaproszeniem mnie na randkę. Dostrzegałam jego nieudane próby i chwile wahania, ale im dłużej on zwlekał, tym mi było to bardziej na rękę. Jeszcze nie czułam się stabilna emocjonalnie, aby móc angażować się w coś poważniejszego. Byliśmy dobrymi znajomymi, którzy razem trenowali i od czasu do czasu spotykali się na piwie. To wszystko.

— W takim razie po co ty biegasz? — Szymon założył ręce na piersi.

— Żeby udowodnić ci, jak beznadziejnym jesteś sportowcem. — Zaśmiał mu się prosto w twarz.

— Czyli tylko ja biegam bez celu i w dodatku stresuje się tym jak cholera? — Przestąpiłam z nogi na nogę i zacisnęłam lodowate dłonie w pięści. Mimo że świeciło słońce, pierwszy marca był dość chłodnym dniem.

— Najwidoczniej. — Kacper wzruszył ramionami.

Próbowałam się nieco rozgrzać, podskakując delikatnie, gdy przed ratusz zajechało kilka wozów wojskowych. Maszyny narobiły sporo hałasu i zamieszania, dlatego dopiero po czasie zauważyłam prezydenta miasta, który witał się z jednym z wojskowych. Spod plandek zaczęli wyskakiwać żołnierze, którzy stanęli w idealnym czteroszeregowym rzędzie. Od razu dostrzegłam amerykańskie mundury i odznaczenia, choć stałam w tłumie kilkadziesiąt metrów od centrum wydarzeń.

Najpierw zaśpiewaliśmy hymn, potem prezydent przybliżył historię żołnierzy wyklętych i cel, dla którego się znaleźliśmy na rynku. Na sam koniec powitał oddział, który od kilkunastu dni oficjalnie stacjonował w mieście z powodu utworzenia nowej, stałej bazy NATO w Polsce.

Moje serce nie powinno zabić mocniej na tą wiadomość. Przez ostatnie kilka miesięcy zdołałam ostudzić jego zapał i nadzieję. Udało mi się zatamować ranę po tym, jak Jack potwierdził, że Nathaniel żyje i cały czas przebywa w Afganistanie. Potem już nigdy więcej nie rozmawialiśmy na jego temat. Przyłapywałam się nawet na tym, że bywały dni, gdy o nim nie myślałam. Zamazywał mi się jego wizerunek, choć spojrzenie jego hipnotyzujących oczu wryło mi się do najgłębszych zakamarków kory mózgowej. Teraz poszukiwałam tych oczu jak najcenniejszego skarbu. Jak ósmego cudu świata. Jak tlenu, którego zaczęło mi brakować. Byłam głupia.

Tłum zaczął przepychać się w kierunku startu. Rozglądałam się na boki kompletnie zdezorientowana. Szymon poklepał mnie po plecach, dodając, abym się wyluzowała. Stanęłam przerażona. W uszach słyszałam śmiechy, krzyki, odliczanie. Ktoś nadepnął mnie na piętę, przez co musiałam ukucnąć, aby na nowo założyć but. Akurat w tym momencie zabrzmiał wystrzał startu. Modliłam się, aby mnie nie staranowano. Szymon pociągnął mnie za rękę, abym nie zgubiła się w tłumie. Biegłam posłusznie za nim. Minęło zaledwie kilkaset metrów, a ja już byłam zdyszana. Zamiast skupiać się na oszczędzaniu energii, oddychałam chaotycznie, rozglądając się na boki jak postrzelona i przerażona zwierzyna. Nie ułatwiał mi sytuacji widok amerykańskich mundurów, które po drodze mijałam.

Po jednym kilometrze zrobiło się luźniej. Chłopacy najprawdopodobniej wystrzelili do przodu. Zaczęłam się uspokajać i wyrównałam swój krok. Głębokie oddechy pozwalały ostudzać emocje i mięśnie. Z każdym metrem schodziłam na ziemię, odsuwałam na bok wyobraźnię, złudne nadzieje i jak mantrę powtarzałam sobie, że teraz też jestem szczęśliwa.

Przyspieszenie kroku sprawiło, że zmęczenie przysłaniało myśli. Byłam w swoim żywiole. Biegłam, co sił w nogach i płucach, a każdy kolejny kilometr sprawiał, że czułam się wolna niczym ptak.

Nie miałam pojęcia, jako która dobiegłam, ale gdy zatrzymałam się kilkanaście metrów za metą, przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Znajdowaliśmy się na dużym boisku do piłki nożnej. Odeszłam kilka kroków na bok, by odetchnąć. Usiadłam na murawie, nie mogąc opanować zawrotów głowy. Po kilku minutach wyrosła przede mną czyjaś ręka, a ja będąc pewna, że należy ona do Szymona, silnie ją pochwyciłam i przy jej pomocy stanęłam na chwiejących się nogach.

Najpierw dostrzegłam mundur, potem rozbudowaną klatkę piersiową. Kiedy uniosłam wzrok, dostrzegłam szeroki, cwaniacki, zadowolony z siebie uśmieszek i zaróżowione po biegu policzki. Gdy dotarłam do rozbawionych, mieniących się ciemno-niebieskawym kolorem oczu, znów ugięły się pode mną kolana. Pokręciłam głową i wbiłam wzrok w jego twarz. Nie mogłam uwierzyć. To był naprawdę piękny sen.

— Cześć. — Wychrypiał, nie zdejmując uśmiechu z ust. Najwidoczniej bawiła go moja reakcja pełna niedowierzania i szoku.

Nie byłam nic w stanie odpowiedzieć. Serce waliło mi jak młotem. Czułam, jak odpadają od niego kolejne warstwy bandaży, a ono zszywa się niewidzialną nicią, sprawiając, że przestaje krwawić.

— Znowu nie udało ci się wygrać. — Przewrócił oczami, kiwając głową w stronę banneru z napisem meta. — Dlaczego mnie to nie dziwi?

Boże, to naprawdę był on.

Resztkami sił opanowywałam się przed uwieszeniem się na jego szyi. Jeśli on wrócił... Jeśli przeniósł się do bazy w moim mieście. Jeśli on wrócił dla mnie... Byłam kompletna. Stanowiłam całość. Byłam w stanie kontynuować układankę zwaną życiem.

— Za to ty pewnie wygrałeś z miażdżącą przewagą. — Próbowałam udawać poważną, ale nie mogłam poradzić sobie z rozlewającą się po moim ciele radością.

— Jestem Nathaniel Harrow. — Pokiwał głową z uznaniem. — A ty jego wszystkim.

A wszystkim, czego pragnęłam, był on i to jego krótkie wyznanie.

Był wszechświatem, kosmosem, gwiezdną konstelacją, jasnym księżycem i moją własną, prywatną gwiazdką z nieba. A przy tym wszystkim był bezczelnym. Bezczelnym żołnierzem.




_____________________________

Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Za to, że byliście, że jesteście! Gdyby nie  Wy i motywacja, którą dawaliście mi każdym komentarzem, każdą gwiazdką, każdym wyświetleniem, nie jestem pewna czy dokończyłabym tę historię. Gdy zaczęłam pisać, nie sądziłam, że przyciągnę do siebie tak wielu. Prawie sto trzydzieści tysięcy wyświetleń, to coś niesamowitego! 

Mam nadzieję, że końcówka Was nie zawiodła.

Nie przestanę pisać, ale planuję dłuższą przerwę od Wattpada. Będę coś sobie skrobała prywatnie, we własnym tempie i być może w niedalekiej przyszłości opublikuję moje wypociny. :D 

Trzymajcie się cieplutko! Kocham! :* 

Bezczelny żołnierzWhere stories live. Discover now