36. Jedna z miliona gwiazd, która gaśnie

7.5K 534 67
                                    

Oszołomienie. Było to jedno z wiodących uczuć, które towarzyszyło mi tego dnia. Miotałam się w zamyśleniu, nie potrafiąc nawet sprawnie obrać ziemniaków. Mały, rozkładany taboret był piekielnie niewygodny, przez co bolała mnie nie tylko noga, ale i kręgosłup. Wierciłam się co jakiś czas, a z moich dłoni do wielkiego wiadra spadały grube strużyny.

Po porannym incydencie przełożeni kazali nam się rozejść i prędko rozdali każdemu szereg zadań, abyśmy mogli zająć się czymś innym, niż naśmiewaniem z kolegi. Pomimo tych działań i tak wszyscy obecni na poligonie plotkowali między sobą i co jakiś czas wybuchali gromkim śmiechem. Nie powinnam cieszyć się z prześladowania drugiej osoby, ale, na Boga!, Sam na to zasłużył. Od dłuższego czasu odnosił się do mnie bezczelnie i chamsko. Poniósł srogą karę i miałam jedynie nadzieję, że to go czegoś nauczyło. Thomas dotrzymał słowa. A jeśli mowa o blondynie, to sprawił on, że w mojej głowie pojawił się jeszcze większy chaos...

Czy to możliwe, aby znał Nathaniela? Czy to on rozebrał i związał Sama? Ale skąd wiedziałby, jak ważnym symbolem była dla mnie gwiazda? I dlaczego podpisałby się inicjałem „N"?! Prawdopodobieństwo, że znał się z Nathem było spore, ale czy było to w ogóle możliwe, aby sam Tyler dokonał tego czynu? Czy naprawdę tu był? Zdążyłam się pogodzić z tym, że był tylko wytworem mojej wyobraźni, że te dwa dni temu po prostu mi się przewidziało. Ale teraz... Moje serce wyskakiwało z piersi za każdym razem, gdy pomyślałam, że chłopak mógł być tak blisko mnie, na wyciągnięcie ręki. A ja nie robiłam nic, aby go tą ręką dotknąć, bo obierałam dziesiątki kilogramów ziemniaków! Rozpierała mnie energia, ale ja nie mogłam ukierunkować jej na odpowiednie tory.

Westchnęłam głośno i ręką zgarnęłam opadające na moje czoło włosy. Siedziałam pochylona nad wiadrem i niezgrabnie poruszałam prawym nadgarstkiem. Obok ktoś smażył placki do tortilli z wołowiną, przez co robiło się coraz bardziej gorąco. Część z żołnierzy udawała się na kolejne ćwiczenie, więc porcje żywieniowe dla nich pakowane były szczelnie w różnorakie folie. Nawet takie, które po wlaniu zimnej wody, same podgrzewały w ciągu kilkunastu minut jedzenie. Personel sprawnie rozdzielał i załadowywał do racji różnorakie lemoniady w proszkach, sosy barbecue, ciasteczka marchewkowe, fasolkę, tuńczyka czy nawet cynamonowe gumy do żucia. Dzienne zapotrzebowanie kaloryczne aktywnego żołnierza było spore, dlatego kucharze mieli co robić, aby wszystkich wyżywić.

- Psst. - Coś zaskwierczało nad moim uchem. Trzy sekundy później ktoś rzucił we mnie niewielką pestką. Zmarszczone brwi wyrażały moją dezorientację. - Psst, Paula, to ja! - Zaczęłam rozglądać się dookoła, ale nikogo nie widziałam. Dopiero gdy zza metalowego wózka i wielkiego kociołka wynurzyła się część twarzy Jacka, delikatnie się uśmiechnęłam.

Chłopak przywołał mnie ręką. Zaczęłam się rozglądać i niepewnie wstałam z taboretu. Z nożem w ręku podeszłam do wózka i patrząc na chłopaka z góry, zaczęłam obawiać się tego, z jaką tym razem sensacją mógł przybyć.

- Coś się stało? - Zniżyłam swój głos do szeptu. Nieupoważnionym nie można było tutaj wchodzić, dlatego jeśliby ktoś spostrzegł Jacka bez odpowiedniego odzienia wierzchniego, to zostałby on z hukiem wyrzucony. O higienę i bezpieczeństwo epidemiologiczne dbano tutaj z olbrzymią starannością. Oparłam się o wózek i stanęłam na jednej nodze. Druga nadal była usztywniona, ale dzięki środkom przeciwbólowym prawie wcale nie bolała.

- Skombinuj coś do jedzenia. - Chłopak przyozdobił swą twarz w uśmiechu od ucha do ucha.

- Chyba żartujesz? - Odparłam nieco głośniej niż zamierzałam.

Bezczelny żołnierzWhere stories live. Discover now