43. Pozwól mi uciekać z tobą

7.4K 469 88
                                    

            Jego ciało wtopione było w głęboki fotel. Gruby koc zdawał się go przyduszać. Twarz miał bladą, a oczy podkrążone. Tylko jego tęczówki wyrażały ekscytację i duże zainteresowanie. Słuchał kolęd.

Podbiegłam do niego najszybciej, jak potrafiłam. Rzuciłam walizkę na podłogę i uklękłam. Objęłam go delikatnie ramionami, bo bałam się, że wyrządzę krzywdę.

— Kuba! — wykrzyczałam w jego szyję. O Jowiszu! Tak bardzo za nim tęskniłam!

— Też się cieszę, że cię widzę — mówił cicho, zduszonym głosem. Odsunęłam się i dostrzegłam na jego ustach delikatny uśmiech. Jego wargi drżały i utraciły swój wyrazisty, różowy odcień. Wyczuwałam, że schudł.

Tylko nie płacz, on by tego nie chciał — starałam się być dzielna. Musiałam. Choroba zmieniła go nie do poznania. Chciało mi się wyć. Nadal nie mogłam się pogodzić z tym, że los wybrał akurat jego.

Poczułam za sobą czyjąś obecność. To Nath jedną z dłoni położył na moim ramieniu, a drugą wyciągnął w kierunku Kuby. Chłopiec prędko ją pochwycił. Jego malutka dłoń zniknęła w opalonej dłoni Tylera.

— Hej — zaczął nieśmiało Amerykanin.

— Cześć. — Kuba kiwnął głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej. — To on jest tym hakerem, prawda? Dobrze pamiętam?

— Tak. — Zaśmiałam się. Z tak wielu informacji musiał zapamiętać akurat tę.

— To dobrze. Czasem nie wiem czy coś się dzieje naprawdę, czy to zwykły sen. — Posmutniał.

Nath wyciągnął z torby niewielkie pudełeczko. Oczy chłopca natychmiast rozświetliły się jak choinkowe lampki.

— Wesołych Świąt. — Nath wręczył mu pakunek. Zgrabne palce Kuby sprawnie zaczęły go odpakowywać i ukazały nam wojskowy niezbędnik survivalowy, działający na tej samej zasadzie, co scyzoryk, tyle że wyposażony w kilka dodatkowych funkcji.

— Czas na prezenty będzie po kolacji. — Do pokoju weszła mama, niosąc w rękach wazę z pachnącym barszczem. Za nią do środka podreptali Max z Jackiem, przyglądając się swoim nowym, świątecznym kapciom. Wszyscy otrzymali od babci identyczne, aby nie musieli chodzić boso. Jack przybił żółwika z Kubą i od razu zasiadł do stołu. Max, nie wiedząc kiedy, zdążył się przebrać i założyć na siebie białą koszulę.

Stół był już zastawiony, choinka stała ubrana, a z telewizora płynęły polskie kolędy. Pierwsza gwiazdka pojawiła się już dawno, więc nie było na co czekać. Pomogłam tylko mamie pozanosić usmażone ryby. Chłopacy dogadywali się z pozostałymi członkami rodziny na migi albo przy pomocy moich tłumaczeń, co niekiedy bywało naprawdę zabawne. Obawiałam się niezręczności, ale gdy babcia rozlała nalewkę swojej własnej roboty, wszystkie języki cudem się rozplątały i bariera językowa przestała jakby istnieć.

Przed przystąpieniem do kolacji, w chwili, w której właśnie Jack nabijał na widelec pieroga, wstaliśmy i odmówiliśmy modlitwę. Jakie było moje zdziwienie, gdy dołączył do nas Nath bezbłędnie recytując po polsku Zdrowaś Maryjo.

— Mama nauczyła mnie, gdy byłem jeszcze dzieckiem — wyjaśnił pod naporem mojego zdziwionego spojrzenia. Wzruszył ramionami i z obojętną miną zasiadł za stołem.

Większość naszych tradycji była dla chłopaków czymś zupełnie nowym, zwłaszcza tradycja dzielenia się opłatkiem. Był to moment, kiedy wzruszałam się co roku, niezależnie od okoliczności. Brakowało dotychczas wśród nas jednej, ważnej osoby i byłam pewna, że nie tylko ja miałam ją w tym momencie w pamięci. Życzyliśmy sobie nawzajem przede wszystkim zdrowia i spełnienia marzeń. Jack powtarzał każdemu, że go kocha, babcia, żebyśmy nie udusili się ością, jak ja kilka lat temu.

Bezczelny żołnierzWhere stories live. Discover now