34. Ciężko zapomnieć o prawdziwej miłości

9.2K 530 71
                                    


            Dwie masywne dłonie spoczywały na moich ramionach. Przyciskały mnie do obitej skórą, drewnianej ławki, abym nie mogła wstać. Moje nogi podświadomie walczyły z siłą rąk, ale w gruncie rzeczy cała moja uwaga skupiła się na dwóch, znajdujących się naprzeciwko mnie twarzach.

Sam perfidnie się uśmiechał, Patrick był przygnębiony i blady jak ściana, a Max z Jackiem za wszelką cenę starali się mnie utrzymywać w pozycji siedzącej, przy tym jednak sami nie ukrywali zdziwienia. Dla nich wyznanie Patricka również było szokiem. Ja natomiast pragnęłam tylko tego, by skopać komuś tyłek, bądź ewentualnie uciec od wszystkich tych zakłamanych ludzi, dla których mówienie prawdy i lojalność to najwidoczniej dobra ekskluzywne, a nie powszechna wartość.

— Jak to ty też odchodzisz?! — krzyknęłam i, wykorzystując nieuwagę chłopaków, prędko wstałam, gotowa potrząsnąć ciałem Patricka. Chciałam, aby się opamiętał! Byłam pewna, że stracił zmysły. Bo to przecież niemożliwe, aby i on chciał mnie zostawić. Zrobiło mi się gorąco i zaczęły mnie piec policzki. — Zwariowałeś?! Czy wy już wszyscy powariowaliście?! — Kilka osób z sąsiedniego stolika zaczęło się mi przyglądać, ale pierwszy raz miałam to totalnie gdzieś. Pierwszy raz przestałam się przejmować opinią innych. Dzięki szkoleniu, ale niewątpliwie i dzięki Nathowi, moja pewność siebie znacznie wzrosła. Teraz po raz kolejny moim ciałem zawładnęła rozpacz. Zaczęłam się trząść. Max objął mnie w pasie i pociągnął w dół. Zachwiałam się, ale zdołałam usiąść na brzegu ławki.

— Paula, zrozum. — Patrick wyciągnął przed siebie rękę, aby móc uścisnąć dłoń. Prędko odsunęłam się od krawędzi stołu. Nie miałam ochoty na jego uspokajający dotyk. Nie potrzebowałam kolejnych motywujących gadek czy słów pocieszenia. Nie chciałam zrozumieć, chciałam, aby został tu ze mną. Aby Nathaniel wrócił. Samotność mnie przerażała.

— Nie wybaczę ci tego! — Zagroziłam, silnie zaciskając pięści.

— Paula... — spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

— Nie! — Przerwałam mu. — Skoro nic nie jest w stanie nakłonić cię do zmiany decyzji, to tylko tracimy czas. Nie będę nikogo zatrzymywać, to twoje życie. Żałuję tylko tego, że nawet przez myśl ci nie przeszło, że cierpieć będą też osoby postronne. Co się dzieje z tym światem, skoro wszyscy myślą wyłącznie o sobie? Pieprzeni egoiści! — Ponownie wstałam, gotowa wybiec z lokalu. Po co mieliśmy to przedłużać? Skoro odrzucił naszą przyjaźń, to nie mieliśmy już o czym rozmawiać. Po co zwlekać z czymś, co nieuniknione?

Nienawidziłam pożegnań. Przedłużały cierpienie, bo jakie słowa byłyby w stanie zapełnić powstającą w duszy pustkę? Jak mogłam pożegnać się z kimś, kogo nie chciałam nigdy opuszczać. To jak samemu godzić się na cierpienie. Pożegnanie to samoudręczenie. To powiedzenie komuś „do widzenia" w chwili, gdy chciałoby mu się co dzień rano mówić „dzień dobry".

Max znów szarpnął mnie za rękę, ale ja tym razem nie odpuściłam. Stałam twardo na nogach z zamiarem uwolnienia się od nich wszystkich. Pragnęłam zostać sama, co zresztą było dziwne, bo samotność i tak na mnie czekała, przynajmniej przez najbliższe ponad trzy miesiące.

— Max, zostaw mnie, bo w przeciwnym razie będę zmuszona zrobić ci krzywdę — odparłam, starając się uspokoić brzmienie mojego głosu. Nie chciałam fuknąć na niego z jadem, bo wiedziałam, że nie był niczemu winien i sam sporo ostatnio wycierpiał. Potrzebowałam się jedynie stąd uwolnić. Chłopak popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i po chwili wahania, z żalem puścił moją rękę.

Przecisnęłam się między stolikiem a kolanami Jacka. W pośpiechu zdjęłam z wieszaka kurtkę i w biegu zaczęłam ją na siebie zakładać. Gdy otworzyłam drzwi, zimne powietrze wdarło się do moich płuc. Zderzenie rozpalonej ze wściekłości skóry z chłodną aurą Nowego Jorku nieco zszokowały moje receptory. To zadziwiające jak z dnia na dzień diametralnie odeszły ciepłe, słoneczne dni. Zupełnie tak szybko, jak najbliższe mi osoby... Nagle i bez zapowiedzi. Bez słowa uprzedzenia, bez pytania o zgodę. Zostałam sama. Zostałam samiusieńka jak palec w obcym mieście, kilka tysięcy kilometrów od domu. Od ludzi, którzy byli ze mną zawsze, na dobre i na złe. Od rodziny, a nie od fałszywych przyjaciół. Do tego jeszcze musiałam zacząć współpracować z Samem. Do niedawna jeszcze wydawał się mi być spokojnym i życzliwym chłopakiem. Skorym do pomocy i bezkonfliktowym. Do czasu incydentu z Tylerowym łańcuszkiem. Momentalnie złapałam się za klatkę piersiową. Pod kurtką wyczułam twardy metal i ostre krawędzie pięcioramiennej gwiazdy.

Bezczelny żołnierzWhere stories live. Discover now