Rozdział 4.

11.6K 534 8
                                    

Darcy od dziesięciu minut stała przed lustrem, nerwowo poprawiając włosy. Miała ochotę jak zwykle spiąć je wysoko na czubku głowy, ale tym razem okazja była chyba zbyt… poważna. Okej, denerwowała się. Denerwowała jak cholera. I tylko fakt, że Liam tam będzie, jakoś powstrzymywał ją od nerwowego obgryzania paznokci.

Teoretycznie powinna być spokojna. Przez cztery lata w Nowym Jorku spotkała wiele popularnych osób, a do tego przyjaźniła się z najgorętszym chłopakiem, jaki w mniemaniu nastolatek chodził po ziemi. Jednym z pięciu.

No właśnie. Na samą myśl, że spotka wszystkich naraz, w komplecie z ich oszałamiającymi partnerkami, odrobinę miękły jej nogi. Dlatego chciała po prostu znaleźć się w samodzie Liama, wiedząc, że nie ma już odwrotu.

Chociaż raz mógł zarzucić tę swoją perfekcyjną punktualność i zjawić się pół sekundy wcześniej.

Tym razem dostał się do jej mieszkania samodzielnie. Długo zastanawiała się, komu właściwie mogłaby dać zapasowe klucze. Na wypadek, gdyby nagle musiała wyjechać, czy coś w tym stylu. Nie chciała przecież zostawiać nowego mieszkania bez opieki. Żadnych znajomych póki co nie miała, a nie chciała robić matce kłopotu i prosić o dojeżdżanie z ogromnej posiadłości położonej trzydzieści kilometrów za Londynem. Dlatego pod koniec pierwszej wizyty Liama wręczyła mu drugi komplet kluczy, co przyjął z promiennym uśmiechem.

Zakładała, że nie będzie przejmował się czymś tak oczywistym jak pukanie. Usłyszała tylko zgrzyt przekręcanego w zamku klucza, a chwilę później ujrzała jego odbicie w lustrze, kiedy przystanął w korytarzu z błyszczącymi oczami. On też nie mógł się doczekać, ale na pewno nawet w jednej dziesiątej nie był tak zestresowany.

Odetchnęła głęboko i złapała torebkę. Jeśli teraz nie wyjdzie, to najprawdopodobniej spanikuje i zostanie w domu. Liam przywitał ją szybkim całusem w policzek i zmierzył uważnym spojrzeniem.

- Chyba się nie denerwujesz? – zapytał z troską, unosząc dłoń i zakładając jedno z niesfornych karmelowych kosmyków przyjaciółki za ucho.

Darcy przewróciła oczami, odpowiadając z ledwo skrywaną ironią:

- Nie, jasne, że nie. Wcale nie stresuje mnie perspektywa spotkania najpopularniejszego zespołu na świecie i ich perfekcyjnych dziewczyn.

- Boże, Darcy – westchnął Payne, obejmując ją w pasie, kiedy drugą ręką walczył z zacinającym się zamkiem od drzwi – to są naprawdę normalni ludzie. Tylko tam nie zemdlej czy coś.

Dziewczyna wyrwała się z uścisku przyjaciela i trzepnęła go lekko po ramieniu.

- Nie jestem aż taka głupia, daj spokój. Lepiej już chodźmy, zanim dostaniesz mocniej.

Nie była zaskoczona, kiedy przed wyjściem na zewnątrz jej przyjaciel naciągnął na głowę obszerny kaptur, a na nos nałożył ciemne okulary, mimo, że słońce schowało się już kilka dni temu. Nawet niezły kamuflaż, ale nigdy nie mógł być do końca pewien, czy nie ciągnął za sobą jakiegoś „ogona”. Dlatego posłusznie dała mu się poprowadzić szybko do samochodu, wbijając uparcie wzrok w chodnikowe płyty i przezornie zasłaniając twarz kurtyną włosów. W tym momencie błogosławiła niebiosa za wybór fryzury.

Droga do mieszkania Liama, które dzielił ze swoim kumplem z zespołu, Zaynem, minęła na urywanych rozmowach i słuchaniu losowych piosenek w radio. Darcy cały czas bała się tego spotkania. A może byli ludźmi, którzy woleli wyłącznie swoje towarzystwo, każdą nową osobę traktując jak intruza? Niewątpliwie… najbardziej obawiała się spotkania z Harrym. Tym potłuczonym, załamanym chłopakiem, który zaledwie kilka dni temu pochował matkę. Wielokrotnie dzieliła się z Paynem swoimi wątpliwościami, ale on za każdym razem uspokajał ją tymi samymi słowami. Harry potrzebuje normalności. Potrzebuje jak największej ilości życzliwych ludzi. Przecież jesteś w stanie mu to dać, prawda?

breathless | h.s. (rozpoczęcie korekty-lipiec 2018)Onde histórias criam vida. Descubra agora