Rozdział 7.

10.8K 477 3
                                    

Wielkimi krokami dochodziła dwudziesta trzydzieści. Harry stał przed lustrem, krytycznym okiem oceniając efekt końcowy. Tak naprawdę średnio obchodziło go jak wygląda, nie za wiele się przyłożył. Musiał jednak skupić na czymś oszalałe myśli. Zrobił to, co zawsze – strzepnął włosy do przodu i odrzucił je na bok, przez co wyglądał tak, jakby dopiero wstał z łóżka. Jakimś cudem przyciągało to kobiety. Jego oczy błyszczały, rozświetlone buzującą we krwi niewielką ilością alkoholu. Która mimo wszystko wystarczyła, aby przestało tak kurewsko boleć. Po powrocie z pracy przebrał się w ciemne, obcisłe dżinsy, swoje ulubione, brązowe botki i czarną koszulę. Nie potrzebował niczego więcej.

Nie potrafił normalnie funkcjonować. Siedząc w studio, z trudem mógł wytrzymać obecność tych wszystkich ludzi, tak strasznie się o niego zamartwiających. Nie potrzebował tego, chciał po prostu być sam. Jakąś częścią umysłu zdawał sobie sprawę, że wybrał idiotyczny sposób na zapełnianie pustki i uśmierzanie bólu, ale nie potrafił przestać. Godziny spędzone w klubie, wypijanie kolejnych kieliszków wódki pozwalało mu uzyskać upragniony stan nieważkości. Nie zalał się jeszcze w trupa, przynajmniej nie w tygodniu, kiedy miał świadomość, że następnego dnia musi pojawić się u Paula w dobrym stanie. Gdyby cokolwiek zauważył… zapewne groźby Louisa o przeprowadzce w bardzo szybkim czasie by się spełniły. A tego chyba nie mógłby znieść. Tomlinson nadal był jego przyjacielem, ale kurwa, jedyne czego potrzebował, to święty spokój. Poradzi sobie z tym. Sam.

Przynajmniej taką miał nadzieję.

Dzisiejszy dzień był cudownym piątkiem, kiedy nie musiał się martwić, jak jutro zwlecze się z łóżka. Miał zamiar spić się w trupa, aż w końcu któryś z ochroniarzy klubu Gentle Red wsadzi go do taksówki i wyśle do jakiegoś hotelu. Na Nicka, z którym się dzisiaj umówił, nie miał co liczyć. Przychodzili razem, ale ten drugi jakąś godzinę później znikał nie wiadomo, gdzie. Z kobietą lub mężczyzną, obojętne.

Zazwyczaj wybierał dyskretne miejsca, skrupulatnie chronione przed najazdem wścibskich fotoreporterów. Za każdym razem czuł się tak, jakby jechał na podwyższonym poziomie adrenaliny. Czy jego zdjęcia wyciekną do prasy następnego dnia czy nie? Jak dotąd mu się udawało. Tylko jak dotąd.

Komórka leżąca na brzegu umywalki zabrzęczała natrętnie. Harry szybkim ruchem odblokował ekran i przytknął telefon do ucha, mrugając ironicznie do swojego odbicia w lustrze.

- Jesteś już? – zapytał po prostu, doskonale wiedząc, kto dzwoni.

- Czekam pod wejściem, twój uroczy ochroniarz mnie wpuścił – w głosie Grimshawa dało się wyczuć fascynację. Ten człowiek był radarem atrakcyjnych ludzi obu płci. – Więc rusz swój szalenie apetyczny tyłeczek na dół, bo nie zamierzam stać tutaj w nieskończoność.

- Jesteś obrzydliwy – splunął Harry, a jego kąciki ust uniosły się delikatnie ku górze. Może z perspektywy osób trzecich Nick wcale mu nie pomagał, wręcz przeciwnie, ale… On po prostu o nic nie pytał i to było najważniejsze – Zaraz będę, daj mi dwie minuty.

- Za trzy będę miał już jego numer – rzucił Nick do słuchawki, chichocząc cicho, po czym się rozłączył.

Harry pokręcił głową, wsuwając telefon do tylnej kieszeni spodni. Przeszedł szybko przez korytarz, kopiąc po drodze poniewierającą się pustą butelkę po piwie. Fakt, ostatnio porządek w jego mieszkaniu pozostawiał wiele do życzenia, ale… serio, kogo to tak naprawdę obchodziło?

Chwycił płaszcz i otworzył drzwi, walcząc z wyrzutami sumienia. Nie powinien ich mieć. Nie powinien był w ogóle spotkać Darcy wtedy, pod jej uczelnią. A potem przysłuchiwać się rozmowie Liama i Zayna. Nie powinien był później patrzeć na przyjaciela w taki sposób. Sam nie wiedział, skąd się to wszystko bierze. Powoli wariował i cholera, nic nie potrafił na to poradzić.

breathless | h.s. (rozpoczęcie korekty-lipiec 2018)Where stories live. Discover now