Rozdział 26.

9.7K 480 10
                                    

Darcy miała ochotę cisnąć swoim telefonem przez pokój. Piąty raz wybierała ten sam numer – numer Harry’ego – i piąty raz głuchy dźwięk w słuchawce przerywał monotonny głos automatycznej sekretarki. Jedna część jej zdrowego rozsądku podpowiadała, że jeśli Styles w rzeczywistości znowu gdzieś zabalował, to wyjdzie na żałosną desperatkę, pragnącą kontaktu za wszelką cenę. Głęboko w podświadomości przeczuwała jednak, że te obawy są całkowicie bezpodstawne, a złe przeczucia – jak najbardziej słuszne.

- Słuchajcie – powiedziała wbrew sobie, podczas gdy Louis wielkimi krokami pokonywał kolejną długość salonu, a Eleanor właśnie stawiała na stoliku trzy szklanki z sokiem – może po prostu za bardzo zabalował i nie ma nawet siły odebrać?

Wysoko uniesione brwi Tomlinsona utwierdziły ją tylko w przekonaniu, że brzmiała naprawdę mało przekonująco i sama nie wierzyła w swoje słowa. Była tak boleśnie oczywista.

- Na początku też tak myślałem – powiedział, przystając i pocierając dłonią zmęczoną twarz. Darcy zauważyła, że jego policzki przyprószył jednodniowy zarost. Nie zdjął nawet płaszcza, podobnie zresztą jak ona i Eleanor. Wiedziała, że w każdej chwili mogą wyjść na dalsze poszukiwania. Wiedziała też, że pójdzie z nimi. – Tylko, że… Wczoraj w studio był jakiś podekscytowany, zbyt podekscytowany. W taki… niezdrowy sposób. Wybiegł stamtąd, jakby ktoś go gonił. Więc… Odczekałem kilka godzin i poszedłem do niego.

- I? – Darcy niecierpliwie zagryzała wargę, mając ochotę podejść do przyjaciela, złapać go za kołnierz płaszcza i wytrząsnąć z niego całą historię.

- Oczywiste, że go nie było, w przeciwnym razie nie zawracałbym ci głowy, prawda? – prychnął z rozdrażnieniem, ale widząc naganę w oczach Eleanor, spuścił z tonu – Przepraszam – mruknął, w zakłopotanym geście przesuwając dłonią po włosach – Właściwie wtedy coś mnie tknęło. A kiedy zszedłem do garażu, moje przypuszczenia się potwierdziły.

- Boże, Louis! – wybuchła Darcy, nie wytrzymując już stresu i napięcia – Mógłbyś nie mówić do mnie pieprzonymi półsłówkami, tylko wyjaśnić, co i jak? Nie znam go tak dobrze jak ty!

Louis przez moment patrzył na nią z opadniętą szczęką. Nie poznawał tej zazwyczaj łagodnej i ułożonej dziewczyny. Teraz stała przed nim, zaciskając dłonie w pięści, ciężko oddychając, z roziskrzonymi, przerażonymi oczami. Przeniósł zdezorientowane spojrzenie na Calder, a ta dała mu znak dłonią, aby nie zwracał uwagi na dziwne zachowanie przyjaciółki. Cholera, miał naprawdę wiele pytań, ponieważ… i ona, i Harry zbyt dziwnie się w ostatnim czasie zachowywali, ale… nie było teraz na to czasu.

- Okej – powiedział powoli, starając się zachować spokój. Ktoś musiał – Przepraszam, czasami o tym zapominam – jego łagodny ton sprawił, że Darcy trochę się rozluźniła – Nie było jego samochodu. Poczekaj – powiedział szybko, gdy tylko Mayer wzięła wdech, by znowu go opieprzyć – nie chodzi mi o auto, którym zazwyczaj jeździ. Wziął drugie, używa go tylko wtedy, gdy nie chce być rozpoznany. I znaleziony. Nikt oprócz grupki najbliższych przyjaciół o nim nie wie. I dlatego teraz… nie mamy zielonego pojęcia, gdzie go wcięło.

Darcy mocno zacisnęła powieki, oddychając głęboko. Wiedziała, że w tej sytuacji nerwy na nic się nie przydadzą. Musiała myśleć jasno. Nie znała Harry’ego zbyt dobrze, ale miała kilka punktów zaczepienia. Chłopcy z zespołu, siostra, ojciec, ojczym, zmarła matka. O wszystkich nie wiedziała zbyt dużo, ale może miało to związek z którymś z nich?

- Sama nie wiem… - powiedziała cicho, kiedy Louis minął ją i przysiadł na sofie, chowając twarz w dłoniach – Może… wczorajszy albo dzisiejszy dzień był dla niego ważny w jakiś sposób? Skoro nie ma go aż tyle czasu, to może wyjechał? Dalej niż na obrzeża Londynu?

breathless | h.s. (rozpoczęcie korekty-lipiec 2018)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora