Rozdział 15.

10.1K 518 2
                                    

Darcy miała nadzieję, że zazna spokoju przynajmniej przez weekend. Nie spodziewała się już żadnego kontaktu z Tomlinsonem po tym, jak zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej zostawił ją z kompletnym mętlikiem w głowie, wracając na deszczowe ulice. Chciała odpocząć, na spokojnie wszystko przemyśleć i poświęcić czas innym znajomym, których grono przez ten miesiąc zdecydowanie się rozrosło. Ale i tym razem nie było jej to dane.

O szesnastej telefon Mayer zawibrował, zastając ją w trakcie szykowania się na spotkanie z Leigh i Clarissą. Westchnąwszy krótko, złapała urządzenie, ze zdumieniem i lekkim przestrachem dostrzegając na wyświetlaczu numer Louisa. Przez chwilę miała zamiar po prostu go zignorować, ale nie trwało to zbyt długo.

- Co tam, Louis? – wymamrotała, próbując umalować dość umiejętnie drugie oko, mając do pomocy jedynie lewą rękę. Miała nadzieję, że w jej głosie nie brzmi niechęć, wywołana wczorajszą dziwną rozmową.

- Darcy, zabij mnie, kiedy tylko będziesz miała ochotę – ton Tomlinsona był błagalny, a palce dziewczyny znieruchomiały kilka centymetrów od twarzy – ale mam do ciebie wielką, masywną i piekielnie ważną prośbę.

- Użyłeś tylu określeń, że chyba to naprawdę musi być ważne – kąciki ust Darcy uniosły się do góry, gdy przysiadła na komodzie, tyłem do lustra, całkowicie skupiona na rozmowie – O co chodzi?

- O Harry’ego – identyczne stwierdzenie usłyszała wczoraj i jakoś nie miała w związku z tym zbyt dobrych wspomnień.

- Lou, jeśli chcesz mi znowu powtórzyć to, co wczoraj, to ja naprawdę… - zaczęła Darcy, wzdychając ciężko. Nienawidziła sposobu, w jaki oddziaływało na nią samo imię chłopaka z burzą kręconych włosów.

- Nie, nie, nie, spokojnie – przerwał jej pospiesznie – Wiem, że jesteś bystra, poza tym nie lubię tego robić. Chodzi o to, że naprawdę nie mam kogo prosić o pomoc. Liam jest w Wolverhampton, co pewnie wiesz, Perrie i El też wyjechały z Londynu, a jego rodzina… nie mają najlepszych kontaktów ostatnio, więc…

- Louis – wtrąciła się Darcy, nie mogąc powstrzymać pełniejszego uśmiechu, mimo niewątpliwie niezręcznej sytuacji – przestań się tłumaczyć i powiedz po prostu, o co chodzi. Krótko, chyba nie masz zbyt wiele czasu.

- Racja – ulga w głosie chłopaka była zauważalna nawet przez słuchawkę telefonu – Musimy jechać na wywiad pod Londynem, a Harry… złapał jakieś paskudztwo, leży od południa z gorączką i nie wiem, co mam zrobić… Nikt nie może z nim zostać, on twierdzi, że nie potrzebuje pomocy, co jest, oczywiście, bzdurą. Dlatego… mogłabyś do niego wpaść? Wiesz, sytuacja jest dość delikatna jeszcze z jednego powodu.

- Jakiego? – palce Darcy lekko zacisnęły się na telefonie.

- On nie choruje za często, ale kiedy już tak się stanie… zawsze przyjeżdżała Anne, więc tym bardziej… jest ciężko. Proszę cię, pojedź do niego, przynajmniej na godzinę. Będę cię nosił na rękach do końca życia.

Przez chwilę pomiędzy nimi zapadła cisza. Darcy prędko rozpatrywała wszystkie za i przeciw, postukując nerwowo stopą w podłogę. Sukcesywnie unikała chłopaka przez ponad tydzień, ale teraz wszystko miało wziąć w łeb, ponieważ, no cóż, znowu musiała pomóc przyjacielowi. Louis po drugiej stronie czekał cierpliwie, wiedząc, że z wielu względów jest to dla niej trudna decyzja. Nie miałby pretensji, gdyby odmówiła, ale musiał spróbować. Była jego ostatnią deską ratunku.

- Dobra, zaraz się zbiorę i do niego pojadę. Wisisz mi kawę przez miesiąc, jasne? I podaj adres – usłyszał w końcu jej ciepły głos i odetchnął z ulgą.

- Jesteś wielka, Darcy.

I tym sposobem, niespełna godzinę po telefonie Tomlinsona, stała pod drzwiami Harry’ego. W jednej dłoni taszczyła reklamówkę z tym, czego najbardziej potrzebuje człowiek pogrążony w gorączce, a drugą walczyła z kluczami. Louis zostawił jej swoją zapasową parę w skrzynce na listy, więc przynajmniej nie musiała dobijać się do drzwi jak nienormalna. To zdecydowanie czyniło tę sytuację bardziej komfortową.

breathless | h.s. (rozpoczęcie korekty-lipiec 2018)Where stories live. Discover now