Rozdział 1

5.9K 240 63
                                    

- Mamoooo!!!! - usłyszałam przerażający pisk mojej siedmiolatki, dobiegający bezpośrednio z łazienki. Rzucając pudełko śniadaniowych płatków na kuchenny stół, zalewając go jednocześnie już otwartym mlekiem, pędziłam na ratunek. Nie miałam zbyt wielkiej odległości do pokonania. Nasze czterdziestometrowe mieszkanie w South Lake Union, urządzone w stylu zaczarowanej chatki z wszędobylskimi rysunkami Avy, miało najprostszą topografię świata. Zupełnie jakby projektował to jakiś praktyczny Japończyk. Tak więc licząc jakieś dwanaście długich kroków, wpadłam do wąskiej jak kopalniany tunel łazienki.

- Co jest Myszko?! - zrównałam się z ciemnookim maleństwem.

- Robak, tu jest robak!!! Aaaaa! - wskazywała na umywalkę trzęsąc się jak osika.

- Mówiłam ci, że one z nami mieszkają... - próbowałam uspokoić dziewczynkę, która ściskając w drugiej rączce szczoteczkę do zębów, z zamkniętymi oczami pluła spienioną pastą we wszystkie strony.

- Ja nie chcę robaków! Ja chcę normalny dom!!! Zabierz mnie do normalnego domu!!!

- Hej! - klasnęłam w obie dłonie, wyrywając dziecko z histerii.

- Jeszcze pół, może rok... Wiesz, że odkładam każdego dolara. Kupimy sobie piękny domek, z wielkim oknem na podwórko, z tarasem, na którym będziemy siadywały popijając od czerwca do sierpnia zimną lemoniadę - mówiłam spokojnie, wycierając z okrągłej śniadej buzi plamy po truskawkowej colgate. - I będzie tam podjazd z brukowanej kostki, na którym kolorową kredą będziemy rysowały barwne kwiaty, a w hallowen na schodach poustawiamy dyniowe potwory.

- Dobrze... Przekonałaś mnie. Nie było w zasadzie żadnego robaka - szeroko uśmiechnęła się Ava.

- Wiesz co to znaczy? - pytałam już nieco zdenerwowana na kolejne przedstawienie mojej siedmiolatki.

- Że kochasz mnie najmocniej na świecie, a ja ciebie i... że na dzieci nie wolno krzyczeć, a kary wcale nie są takie wychowawcze?

- To znaczy moja młoda damo, że teraz zabierasz się ze mną do kuchni i pomagasz mi sprzątnąć ten bałagan, którego narobiłam, biegnąc ratować cię przed wszystkimi potworami, jakie do tej pory była w stanie wymyślić twoja główka - zabawnie popukałam ją w czółko.

- Jestem taka niewyspana... - udawała zmęczenie.

- To co w takim razie robi ten nowy rysunek na lodówce? - stałam już nad burzą moich ukochanych kręconych loków z założonymi rękoma, pacyfikując jej kolejną wymówkę.

- Hmmmm... - udawała, że się mocno zastanawia, przykładając mały paluszek do zbyt dużych jak na jej buzię ustek.

- To znaczy, że wstałaś dużo wcześniej niż ja i zdążyłaś narysować kolejny pomysł na urodzinowy prezent.

- Ach... Rozgryzłaś mnie.... - niezadowolona machnęła rączką niczym Shirley Temple i w pluszowych jednorożcach na stópkach podreptała do kuchni. Uśmiechnęłam się sama do siebie... Nigdy nie nauczę się złościć na to dziecko. Była ucieleśnieniem wszystkiego tego, czego wydawało się, że mi właśnie brakuje najbardziej. Była prostolinijna, ale to pewnie cecha wszystkich dzieci, bezpośrednia, bezpardonowa, asertywna, zabawna i częściej dorosła niż jej matka. Była też zupełnie niepodobna do mnie. Ja wpisywałam się w kanony włoskiej urody. Ze swoją smukłą figurą wyrzezbionej pływaczki i długimi ciemnymi włosami nieskażonymi fryzjerskimi eksperymentami, byłam tamtejszą bella donna. Matka i ojciec czystej krwi Europejczycy i ich córka z dzieckiem o typowo brazylijskim wyglądzie. To jak nieskładająca się w żaden sposób kostka rubika. W dodatku rozczarowująca ich na każdym kroku swoimi wyborami. Cóż... ich marzenia o mojej karierze onkologa z prywatną, bardzo drogą praktyką, boleśnie zderzyły się ze zwykłym służeniem ludziom. Zresztą ich druga córka wystarczająco tańczyła do ich rytmu. Wprawdzie była, jak moja świętej pamięci babcia twierdziła, tylko stomatologiem, ale tytułem doktora pewnie wytapetowała połowę swojego wielkiego sycylijskiego domu. I tyle do szczęścia wystarczyło Seniorom De Luca. Tak więc ja Patricia De Luca i Ava De Luca byłyśmy dla siebie dwiema połówkami czegokolwiek co tam ludzie sobie wymyślą. Choć odbicie w lustrze, na które właśnie patrzyłam zawijając rękoma włosy w prowizorycznego koka, krzyczało że tą ciasną przestrzeń dało by się rozciągnąć jeszcze dla kogoś trzeciego...

BIAŁE NOCEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora