Rozdział 24

2.8K 211 24
                                    

- Nie mogę uwierzyć, że ty jesteś Vento...
- A ja tak bardzo się cieszę, że jesteś Bella... - dyszal do moich ust, tylko na moment odrywajac się od pocalunku.
- Ktoś może wsiąść do windy...
- I co z tego... - całował dalej, przenosząc się do linii szyi, znacząc ją wilgocią aż do podbródka.
- Nie zależy ci na opinii sąsiadów?
- Dokładnie tak jak tobie na zdaniu sąsiadki spod dziewiętnastki.
- Wyhamuj bo nie nadążam... - próbowałam ostudzić jego dłonie na moich piersiach.
- Na skrępowanie miałaś okazję za pierwszym razem. Teraz daj porwać się fantazji.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto musiał pościc przez ostatni miesiąc...
- A czuje jakbym doznał ascezy co najmniej przez ostatnie dziesięć... - przycisnąl mnie mocniej do ściany windy, blokując całe ciało i niemal z niewypowiedziana groźbą, wcisnał się siła do moich ust. To już nie był akt namiętności. Brałam właśnie udział w czymś pomiędzy obłędem, a fizyczną próba połączenia zmysłów. - Chodź... -  złapał moją  dłoń, wyciągając na korytarz zatopiony w polmroku. Ze wszystkich emocji nie zarejestrowałam ani tego jak wyglądał budynek, ani właściwie jak szybko znalezlismy się w windzie. Teraz jednak mogłam ocenić, że to raczej mocno ekskluzywna część budownictwa w Seattle. - Zapraszam... - gestem ręki wpuścił mnie pierwszą. Stopniowo przechodząc w głąb apartamentu, czujniki świateł uruchamialy delikatne przypodłogowe świetliki. Tworzyło to trochę gwiezdny szlak. - Dom pokaże ci jutro... - chwycił mnie za rękę i tanecznym obrotem przyciągnął do siebie.
- Wszystko jest takie...
- Nieprawdopodobne?
- Tak... Czuje się trochę nieswojo.
- Bo to moje mieszkanie?
- Też...
- Patricia... Nie wystarczy, że ja tu jestem? - wysunął twarz tuż za moje ucho, odbierając w ten sposób cały zapach czeresniowego płynu do kąpieli.
- Nie mam w sobie tyle odwagi, ile byś oczekiwał.
- Albo tyle żeby okazać to co masz w środku.
- Mało komfortowe, że tyle o mnie wiesz. Ten rok naszych rozmów... Poznałes moje myśli, rozterki i ciche marzenia...
- Dlatego tym łatwiej jest zmienić mi dla ciebie swoje dotychczasowe życie. Znam twoja duszę, ciało zaczynam poznawać - zaakcentował te słowa, calujac lekko linie żuchwy - pozostało mi tylko posiąść twój umysl.
- Co to według ciebie znaczy?
- Żebyś równie często jak o Avie, myślała o mnie.
- A moje serce nie jest ci potrzebne?
- Prawie je mam...
- Na zbyt pewny siebie jesteś... - nie przestawal drażnić moich okolic za uchem.
- W takim razie dziś jeszcze dokończę kwestie z ciałem... - nagle chwycił mnie pod kolanami i jak mała dziewczynkę zaczął nieść w tajemniczym kierunku.
- David! - zaskoczona krzyknęłam.
- Ty w ogóle coś jesz? Wazysz tyle co nic - próbował zabawnie skomentować, niosąc mnie po schodach.
- Poza tym, że ostatnio najadam się raczej strachem, to nie wiele.
- To też nadrobimy. Teraz zrzuc z siebie niepotrzebny wstyd, zahamowania i myśl tylko o tym... - otworzył energicznie drzwi do sypialni - co jest między nami i ile jeszcze dobrej energii się wytworzy.
- Wiesz... - postawił mnie wreszcie na nogi - irytuje mnie to twoje prawnicze gadanie.
- Hooo... Obrażasz mnie? - zaciekawiony, objął mnie zbyt mocno w pasie.
- Owszem... - powoli zaczęłam rozpinać guziki jego białej koszuli. - Momentami wszystko opisujesz jak jakiś kontrakt, umowę albo uzasadnione przedsięwzięcie... - teraz ja odwdzieczalam się mokrymi pocalunkami na odsłanianej klatce piersiowej.
- Wydawało mi się, że to moja zaleta.
- Nie Panie Hudson... - zsunelam powoli koszulę z jego ramion ukazując nagi tors z umiesnionymi ramionami - pańskich zalet doszukuje się zupełnie gdzie indziej... - Sprawnie rozpielam pasek od spodni, suwak i z pewnością bez oczekiwania wsunelam dłoń za szeroką gumkę męskich bokserek. Wiedziałam, że się nie spodziewał, ale tak samo jak właśnie odszukal w tym przyjemność. Przesuwając dłoń po wyraźnym wzwodzie ściągnęłam za swoimi plecami błyskawiczny dźwięk rozpinanego zamka od sukienki.
- Czy ty próbujesz przejść nade mną inicjatywę?
- Zamierzam cię opetac... Poza tym - wydostalam  się z czerwonego  materialu, któremu pozwoliłam do końca opaść na ziemię - to ty uwolniles te demony.
- A ty... jesteś prawie naga - to był komentarz tego, że stałam teraz przed mezczyzna jedynie w bardzo skromnych figach i nadal w za wysokich szpilkach.
- Duży jesteś... nie musisz czuć się zawstydzony... - matko... jak moje myślenie właśnie przeszło piorunująca transformacje. Z niedawnego zakłopotania i powściągliwości do euforii zakochanej wariatki, która ma zamiar uprawiać za moment najlepszy seks w tej części świata. Zdecydowanie Bóg przymknąl dziś na mnie oko.
Kiedy skierowałam Davida na skraj łóżka, na którym przysiadl, klekajac do końca pozbylam się jego rzeczy.
- Chyba nie zamierzasz...? - tak, miał na myśli zapowiadający się seks oralny.
- Niedawno pokazałeś mi jak połączenie z drugim człowiekiem może być przyjemne i jest czymś więcej niż kilkuminutowym aktem. Teraz pokaże ci czym jest wdzięczność i umiejętność czerpania przyjemności z cudzej. - Nie czekałam na jego komentarz. Teraz kiedy pomiędzy jego udami mogłam dopełnić obietnicy, chęć ofiarowania rozkoszy stała się jeszcze wieksza.  Oparlam zatem ramiona na jego udach i drażniąc ciepłymi ustami okolice poniżej jego pempka, pozwalałam mężczyźnie oswoić się z moimi zamiarami. Bez pośpiechu wilgotnym śladem przesuwalam się do wewnętrznej strony ud, niekiedy przez przypadek dotykając gotowego na wszystko członka. Gdy narastające zniecierpliwienie  Hudsona robiło się coraz wyraźniejsze, a jego dłonie wsunely się władczo w moje włosy, zaskakująco bez wprowadzania i uprzedzenia, cała pojemnością ust zacisnelam jego męskość zatrzymując przy samej ścianie gardła. Głośny jek wzmożonego podniecenia był wyraźnym znakiem, że pragnął by ta chwila nie miała końca. Zwolnilam jednak bezruch i powoli wprawiajac w ruch moje usta i język wciagalam Davida w jeszcze wieksza przepaść doznań. Wzamagajace się stopniowo ruchy i zaciskajacy uchwyt moich włosów, połączony z coraz glosniejszymi jekami mężczyzny dowodził, że skraj był coraz bliższy. Nie zwalnialam... przyjemność mieszajaca się w magicznych proporcjach z meką chwilowego niespełnienia wydobywala z Davida spazmatyczne dźwięki i ruchy. Ostatnim pchnięciem zaciskajac mnie tuż przy sobie, dopełnił ciepłym wtryskiem ten lubiezny akt. Spadające na ramiona wilgotne podniecenie i ulga, cicho sprowadzaly nas do rzeczywistości. David jednak nie pozwolił sobie na egoistyczne samotnośc. Wciągnął mnie na łóżko kładąc tuż przy sobie i z zamkniętymi jeszcze oczami w milczeniu uciszal zwalniające serce. Patrzyłam na niego  wsparta na klatce piersiowej zastanawiając się znów z tym swoim niebezpiecznym pesymizmen ile czasu da nam los.  Choć moment ten wart był nawet jednego dnia. Stałam się romantyczna? Być może... Lub zwyczajnie szczęśliwa bo oderwana od problemów.
- Weźmiesz ze mną prysznic?
- Boisz się wody?
- Wiem, że ty sobie w niej świetnie radzisz... - otworzył oczy spoglądając na mnie już bardzo wyraźnie
- Skąd niby?
- Bo jestem twoim psychopatycznym wielbicielem, który pojechał kiedyś za toba na basen, żeby popatrzyc jak plywasz.
- Hej... Czułam, że to twoje auto kiedyś widziałam, odjezdzajace z parkingu.
- Za bardzo przeciągalem czas obserwacji
- Masz jeszcze jakieś ciekawe tajemnice?
- Poza tym, że cie uwielbiam - nie tylko za to, co zrobiłaś przed chwilą - nic więcej na sumieniu nie mam.
- Średnio ci wierzę...
- Co byś powiedziała... - wsparł się na ramieniu, by spojrzeć mi w oczy - gdybyśmy zamieszkali razem. W trójkę oczywiście.
- David... Takie pytania w takiej sytuacji? - pytałam ironicznie.
- Poważnie mówię.
- Nie... To za wcześnie na takie decyzje. Życie nadal mamy zbyt nieuporządkowane. Poza tym po dwóch numerkach, niezaczetej kolacji i znajomości w sieci, to nadal za szybko.
- W takim razie póki co prysznic. Nie licz jednak, że nie będę wracał do tego tematu - wstał z łóżka, pociągając mnie za sobą do przejścia za kamienną ścianą tuż za wezglowiem łóżka.
- Po co zresztą mielibyśmy razem mieszkać? Masz swoje przyzwyczajenia, rytuały... Życie matki z dzieckiem wyda ci się zbyt przytłaczające. Zbyt mała przestrzeń na głęboki oddech. - Szłam pokornie za nim w czerwonych majtkach i włosach falujacych od polbiegu, dzięki któremu tylko mogłam nadążyć za gospodarzem.
- Dlaczego tak nieznosnie oceniasz wszystko za innych?
- Bo mam trzydzieści pięć lat i znam życie? - retorycznie zapytałam.
- Dobrze... - odwrócił się nagle. - Rozumiem, że możesz mieć problem z zaufaniem, ale ze mną nie będziesz miała. Chce po prostu kłaść Ave do snu co wieczór i budzić się przy tobie każdego ranka.
- I chcesz robić zakupy co piątek, sprzątać mieszkanie co sobotę i naprawiać kran średnio dwa razy w miesiącu... - ironizowalam.
- Nie, bo mam swoje mieszkanie i osobę, która mogłaby się tym zajmować.
- Pomyślałes, że my mialybysmy tu zamieszkać? - pytałam, opierając się już o wielką jak biegun północny umywalkę, kiedy Hudson regulował  temperaturę wody w szklanej kabinie.
- Coś w tym złego? - odpowiedział zupełnie zwyczajnym tonem.
- W miejscu gdzie co najwyżej elektryczny nóż jest szczytem kuchennej techniki?
- Wiesz, że to najmniejszy akurat problem.
- Uprawialam z tobą seks w miejscu, w którym sypiales z Rose. Nie każ mi się bardziej wysilać.
- No tak... kobiety...
- Co kobiety? - uśmiechając się dwuznacznie, wziął mnie za rękę, zamykając pod letnim  strumieniem wody.
- Dla was znaczenie maja nawet meble.
- Tobie pewnie łatwiej z taka ignorancja miejsca, ale wybacz... Córką już jestem drugą. W życiu nie chciałabym być... Zresztą co to za rozmowa. Nie zamieszkamy razem i tyle... - dodatkowo pokrecilam głowa, kiedy woda ciężko oblewała mi twarz.
- Urocza jesteś...
- To komplement rozumiem... - obrócił mnie teraz plecami do siebie i pieniac mydło w dłoniach, powoli namydlal plecy.
- Tylko trochę... Sama wszystkim się obciążadz, bo nie umiesz korzystać z okazji. Ciągle odzywasz cudzą pomoc i życzliwość, bo obawiasz się cokolwiek zawdzieczac. Mogłabyś czasami odpuścić.
- Hudson... A może ty zwyczajnie bądź bardziej cierpliwy i daj nam się trochę nacieszyć sobą.
- Ale tylko trochę... - przycisnąl swoje ciało do moich pośladków w obie dłonie chwytając okrągłe piersi i calujac linie karku, jasno oznajmił na co ma ochotę.
- David... czy ty zamierzasz...
- Owszem...
- Ja się nie zabezpieczam... rozumiesz dlaczego.
- Zdążę... - przegryzajac płatek ucha, próbował uzyskać mój spokój.
- Jestem po medycynie... Nie mów mi takich rzeczy... - przemadrzalam się, choć już czułam wzbierajace podniecenie.
- Nie chcesz?
- Po prostu wiem skąd biorą się dzieci... - szeptałam, ale mezczyzna już nie zareagował. Szybko obrócił mnie w swoją stronę i zarzucając mnie sobie na biodra, bez najmniejszej subtelności wszedł we mnie, lubieznie znów odbierając pozostałość rozsądku.

***
- Paul? Jest piąta nad ranem. Nie za wcześnie na rozmówki?
- Mi też miło cię słyszeć Rose... - przywitałem się, słysząc profesjonalny głos kobiety.
- Szwagier, wróciłeś napity i nie masz z kim podzielić się swoimi przemyśleniami?
- Wręcz przeciwnie... Jeśli chcesz mnie właśnie nadal tak nazywać, to zainteresuje cię to, że mój braciszek planuje się z tobą rozstać.
- O czym ty kurwa do mnie mówisz?! - już trzeźwie zapytała.
- Czyli nie za wcześnie... David nie chce już z tobą być. Jest ktoś inny...
- Jak inny? Kto, kiedy, gdzie...?
- Powiem ci co powinnaś zrobić, jeśli faktycznie marzy ci się nazwisko Hudson.
- To niedorzeczne... On chce mnie zostawić?! - mówiła do siebie.
- Pójdziesz do niego rano do mieszkania i jak gdyby nigdy nic oznajmisz, że jesteś w ciąży. On nigdy nie zostawi kobiety, która ma mu urodzić dziscko.
- Pojebalo Cię? Przecież nie jestem w ciąży!
- Jesteś, nie jesteś... Tylko ty to wiesz.
- Ja biorę zastrzyki. On to wie.
- Ale jeśli nie bierze się ich regularnie, mogą nie działać. Loty do NY, ostatnie napięcia w pracy, życiu... wszystko może osłabić działanie. Mogłaś przecież z natłoku zajęć przesunąć wizytę u lekarza. Udasz załamana, nieszczęśliwa, ale w gruncie rzeczy oswojana z faktem, że dasz mu coś, na czym tak bardzo mu zależy.
- Ty głupi jesteś. Przecież zaciąganie do ginekologa...
- Jak byś i tam nie miała znajomości. Załatwisz szybciej ślub, a ze stresu i nagle poronienie. Nie muszę ci wszystkiego wymyślać. Jesteś dobra w tworzeniu historii.
- I jaki ty niby będziesz miał w tym interes?
- Dlaczego miałbym mieć?
- Bo cie znam. Lepiej chyba niż twój własny brat.
- Właśnie ta kobieta. Tym razem nie odpuszczę.
- Czyli to zwykła rywalizacja?
- Nie. Mi zależy na niej, a tobie na tej rodzinie. Radzę ci się zbierać i przygotować dobra opowieść.
- Najchętniej zaczelabym od zrobienia kilku widocznych rys na jego sportowym aucie za to, że w ogóle spojrzał na inną...
- Zachowaj fason... Kochasz go?
- Co za pytanie?
- Zresztą twoja sprawa... Potraktuj to jak zawodowe wyzwanie. Bez szaleństw i histerii. Nic nie wiesz o jego planach. Nadal jesteś cudowna narzeczoną, która nie mogła spełnić jego polecenia przeprosin Patricii, bo przez ostatni czas rozłąki bila się z myślami jak oznajmić narzeczonemu radosna nowinę.
- Czekaj... To ta mizerna lekarka... - połączyła fakty.
- Tak.
- I ty chcesz ja dla siebie?
- Zgadza się.
- Ona jest chora, z dzieckiem... - mówiła, jakby to co najmniej był brak nóg.
- Jutro ma operację i wierzę, że wszystko będzie dobrze, a córka jest naprawdę cudowna.
- Zakochales się? Ty? Wieczny podrywacz i łamacz kobiecych serc?
- Pierwszy raz na kimś mi zależy. To źle?
- Nie... To dowód, że poza pojemna wątroba, masz jeszcze odrobinę uczuć.
- I mówi to kolekcjonerska platynowych kart kredytowych.
- Wyluzuj... Bardziej cenię racjonalizm i pragmatyzm, a to nie są złe cechy. Niemniej twój braciszek za swoje i tak oberwie. Nie omieszkam w nadzwyczajny sposób wyciągnąć jego umizgow do innej w jakiejś kłótni. Będzie błagał o wybaczenie.
- Dobre... - śmiałem się głośno, znając prawdziwe oblicze Rose.
- Co cię tak bawi...
- Gdybym nie pamiętał jak się urznelismy dwa lata temu po waszej kłótni w moim mieszkaniu i wylądowaliśmy w łóżku, uznalabym cię niemal za święta.
- Paul... Nadal chyba pamiętasz, że tydzień później uratowałam ci tyłek w sądzie i firma nie straciła milionowego procentu od odszkodowania.
- Tylko się drocze... Nasze tajemnice są wyłącznie naszymi tajemnicami. Zbieraj się... Czeka cię odegranie oscarowej roli.
- A ty?
- A ja się szykuje do szpitala... Ktoś musi dzisiejszego dnia towarzyszyć Pat podczas operacji.
- Jesteś zły.
- Oboje jesteśmy... - zasmialem się głośniej i zakończyłem połączenie. Sumienie? Ono nie istnieje, kiedy walczy się o miłość, a teraz jak nigdy byłem pewien zwycięstwa.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now