Rozdział 35

2.7K 216 11
                                    

David: Nie odpisuj... Być może jutro będę tego żałował, być może udawał, że nigdy tego nie napisałem... Myślę o tobie. Nawet jak nie chce, myślę.  Tęsknię za tobą i twoim spokojem; uśmiechem i kuchennymi wariacjami. To, czego nie znajduje nigdzie indziej jak u twojego boku, to równowaga. W tym małym mieszkaniu doznaje posiadania wszystkiego. Wiem, że wszystko się spieprzyło i w dużej mierze przez moje rozterki. Dziś usłyszałem, że jestem dzieciakiem, bawiącym się w dorosłe życie. To prawda. Teraz jednak nie umiem jeszcze jasno powiedzieć, w którą stronę pójdę i jak szybko poukładam ten bałagan, ale kocham cie Pat. Ani przez moment nie przestałem. Jestem zły na swoje życie i te wszystkie przeszkody jakie mi stawia. Nie ma przypadków... Bylibyśmy doskonałą  konstelacją, duetem, zespołem... Wiem jednak, że nie mam prawa prosić, żebyś czekała. Zasługujesz na więcej, niż na faceta podejmujacego męskie decyzje o cholerną sekundę za późno.

Trzecia rano, a on mi serwuje wiadomość z wyznaniem roku. I co z tego Hudson, skoro za chwilę zignorujesz mnie na szpitalnym korytarzu, lub zrobisz coś, co obleje mnie falą smutku? Tak, nie mogę spać... Znów wracają białe noce, podczas których już nie podzielę  swoich myśli z Vento, bo i jego mi zabrałeś. W zamian oczywiście dostarczyłes świetny temat zastepczy - ciążę. Ale nie jestem hipokrytką. Dałam się ponieść i jestem tak samo winna, jeśli miała bym rozpatrywać to w tych kategoriach. Zatem milczę... ze wszystkim.

***
- Jak to w ciąży?!
- Mam ci tłumaczyć jak to zrobiliśmy?
- Bez szczegółów - wzbronila się Demi uniesioną dłonią. - David wie?
- Nie i tym razem masz trzymać język za zębami - pogroziłam palcem.
- Zamierzasz to przed nim ukryć? Jak?
- Jakoś przez siedem lat się nie spotkaliśmy...
- Ty chyba siebie nie słyszysz.
- Wiadomo, że w końcu mu to wyjawię. Może jak trochę sam dorośnie
- On ma trzydzieści osiem lat, nie ma już czasu.
- Teraz będzie bardziej zajęty zmianą  plasterków poobijanej Rose.
- Co za pikantna ironia... Zmieniasz się z dnia na dzień.
- Dodam do tego tę wiadomość... - przesunięłam  przez barowy stolik swój aparat telefoniczny.
- Auuuu... Nie zrobiło wrażenia?
- Nie wiem co by musiał teraz zrobić, żebym znów chciała w to wejść.
- Kochasz go?
- Nie zmieniam się jak pogoda.
- No to tyle wystarczy...
- Podła aura co? - patrzyłam przez okno na pochłaniający ulice rzęsisty deszcz, zwyczajnie zmieniając temat. Szare niebo zrzuciło na plecy przechodniów szare krople, zabierając im ludzkie postawy. Zgarbieni z gazetami nad głowami próbowali ratować się przed chłodną wodą. Ci bardziej przygotowani powyciagali modne dostojne parasole.
- Seattle... - dodała w tle Demi.
- Pora lunchu, a klimat jak jesienny zmrok - beznamiętnie rzuciłam.
- Na co tak patrzysz?
- Albo mam przewidzenia, albo...
- Gdzie?
- Tam... - wskazałam palcem.
- Kto to? - odnalazła mężczyznę, który przykuł moją uwagę.
- Ruez... kurwa Ruez.
- Ten...
- Tak.
- Myślisz, że szuka ciebie?
- Nie mam pojęcia. Ma zakaz zbliżania się do mnie, ale do miasta może przyjechać.
- Zadzwoń do Davida.
- Nie! To już nie jego sprawa - odprowadziłam jeszcze spojrzeniem mężczyznę, który wszedł do budynku banku na przeciw. - Myślę, że to przypadek.
- Oby, bo to bardzo dziwne...Wracamy do dziecka. Ava wie?
- Tak...  Wytłumaczyłam, ile mogłam.
- Jaka reakcja?
- Zaskakująco dobra... - odpowiadałam, mając w głowie nadal mnóstwo pytań o wizytę Rueza.
- Czyli tylko tatuś jest nieświadomy...
- Tak i póki co, wolałabym tego nie zmieniać. Na pewno się dowie, ale chce poczekać newralgiczne trzy miesiące.
- Żartujesz?
- Nie.
- Przecież już będzie wszystko widoczne.
- Biorąc pod uwagę jego wiarę w moje słowa, to nie wiem czy w dziewiątym bym go przekonała.
- Aż tak?
- Uznał, że oczerniam Rose, twierdząc, że nie była w ciąży.
- Poważnie?
- Wiem to od lekarzy. Nie ma pomyłki.
- Czyli ten ślub... ona to zrobiła z premedytacją. A jeśli tak, musiała mieć podejrzenie, że wy...
- Niby skąd? Wiesz, że nie patrzyłam tak na to... Sherloku?
- Pomyśl...
- Wiedziałaś tyko ty, Camilla i David. No i Karl dowiedział się od Hudsona w Nowym Jorku.
- No i Paul...
- Nie... Odczytywał, że coś nas do siebie ciągnie, ale nie ma pojęcia, że ze sobą sypialiśmy.
- Ale mógł przypuszczać, że to się zdarzy. Ten facet poluje na ciebie. Tak by załatwił sobie świetną odstawkę konkurencji.
- Przecież David to jego brat. Paul nie jest do tego zdolny, żeby mieszać się w takie sprawy. Ciekawi mnie bardziej Sandra... kuzynka Hudsonow, która wystawiła zaświadczenie o ciąży. Pomylilła się, czy o co chodzi?
- Sprawdź ją.
- Ja? Nie... nie będę się w to bawić. David nie chce znać prawdy, więc mi szczegóły też już nie są potrzebne.
- Ale ta wiadomość... - przeciągnęła mocno,  nawiązując do smsa o zmroku.
- Tkliwe...
- Zero wzruszenia?
- Nie wiem czy bardziej go za to kochać, czy wściekac się na głupka.
- Można jedno i drugie.
- Dziękuję, że mi to objaśniłaś.
- Cóż... przynajmniej z tego wszystkiego masz apetyt - komentowała jedzoną  przeze mnie z zapałem sałatkę z kurczakiem.
- Dziwne co? Z Ava nie odrywałam się od miski. Wyglądałam raczej jak tuż przed zejściem , niż po zajsciu.
- Ech... inne emocje. Przynajmniej nie rozpaczasz.
- Jeśli jeszcze twój mężulek znajdzie mi szybko jakiś przepastny domek, z resztą jakoś sobie poradzę.
- Teraz będzie w czym przebierać.
- Taaak... Ja już dziękuję... - odsunęłam  pusty talerz i dopiłam  mrożoną herbatę. - Odwieziesz mnie do Providence, czy każesz  czekać w tym deszczu na taksówkę?
- Ha! Co za dowcip De Luca... Teraz będę cię nawet dokarmiać z przyjemnością.
- Spokojnie... Z pływania nie zrezygnuje. Przytyje ile trzeba i kiecek nie będę od ciebie pożyczać.
- Patrząc jak się ostatnio twój styl zmienił, to skłonna bym była raczej ciebie się radzić.
- Nie kpij już lepiej i wieź mnie. Mam operację za godzinę.
- I tak podoba mi się to twoje wiceszefowanie. Teraz przynajmniej nie jemy lunchu ze styropianowych pudełek.
- Awanse, pieniądze i sława... - teatralnie odegrałam z westchnieniem.
- Szybko... lecimy! - rzuciła hasło do startu Demi, przedzierając się pierwsza przez nieustępujący na sile deszcz. Na szczęście jej biały Mercedes zaparkowany jakimś cudownym sposobem tuż przed barem, ratował nas obie przed kompletnym zmoknieciem.
- Uuuu... chłodno. Odpalaj... - Niestety z pierwszymi kroplami dotarło do miasta też zimne powietrze. Nasze letnie ciuchy były mocno niewpasowane w aktualną pogodę. Szybko podkręciłam ogrzewanie i czekałam na przyjemny podmuch. W głowie znów pojawił się niepokojący obraz Ruez'a.

BIAŁE NOCEOnde as histórias ganham vida. Descobre agora