Rozdział 34

2.6K 237 30
                                    

- No to stałaś się właśnie pełnoprawną właścicielką kilku ładnych milionów - podsumował Karl, kiedy składałam ostatni podpis ma dokumencie.
- I raz na zawsze uwolniłam od Rueza. Wcale nie jest mi przykro, że nie mogę się do niego zbliżać, bo on do mnie też.
- Wiesz, że twój oprawca zapomniał o jednej rzeczy.
- Mianowicie?
- Kiedy Ava skończy pełnoletność, ta umowa nie będzie jej dotyczyła. Ciebie nadal, ale ona będzie mogła go odnaleźć, jeśli zechce. Oczywiście na roszczenia finansowe już nie będzie sposobności, natomiast fizycznie będzie mogła stanąć z nim twarzą w twarz.
- Wątpię, żeby miała takie chęci.
- W każdym bądź razie pieniądze są wasze.
- Nie wiem czy uznać je za cenę mojego milczenia, pokutę Rueza, który tym samym zmywa z siebie wszystkie winy, czy jasny sygnał, że Ava już nigdy nie będzie miała ojca. Każdy dolar z każdego miliona to wspomnienie tamtej nocy i niesmaczne wrażenie, że na tym zarabiam.
- Nie dramatyzuj... - cisnął Karl odważnie. - One wam się należą. Tak po prostu. Tyle kosztuje przestępstwo. Gdyby poszedł do więzienia, nikomu nie przyniosło by to zysku. A tak dorobił się sporego majątku, oczywiście przy pomocy rodziny, i teraz właśnie zakładasz polisę na życie córce, o którą musisz zadbać sama. Pamiętaj, że to wyjątkowa sytuacja. Urodziłaś dziecko z gwałtu, które miałaś prawo usunąć. Pokochałaś je, stworzyłaś bezpieczny świat. Teraz właśnie zadbalas o jego przyszłość.
- Nawet nie wspominaj o aborcji... Moja babcia straszyła by mnie zza światów.
- Mówię jakie miałaś prawo. Sumienie i ideologia nie idą tu w parze.
- Dziękuję za wszystko Karl. Dobry z ciebie facet.
- I niestety mieszkający w Nowym Jorku.
- No tak...
- Przylecisz z Ava? Wiem o biletach na balet...
- Póki co, raczej zajmę się urządzeniem życia na nowo. Czeka nas szybka przeprowadzka, nowe obowiązki w pracy...
- Co z Davidem?
- Nie silisz się na subtelność - skomentowałam jego bezposrednio śnić. - Koniec. Jest z Rose... Ślub pewnie za kilka miesięcy i będą żyć długo i szczęśliwie.
- Nie rozumiem tego...
- Ja też... Zwłaszcza, że na drodze stało ponoć tylko dziecko, którego nota bene nie było i nie ma.
- Jak to?
- Przed operacją, którą przeszła, robiono dokładne usg. Wyniki z krwi dopełniły diagnozę.
- Hudson o tym wie?
- Osobiście mu to powiedziałam. Uznał, że mszczę się na świętej Rose.
- To pewne?
- Karl... - spojrzałam z grymasem, wyrażającym, że drugi raz nie będę tłumaczyć. - David jednak trzyma się bardziej słów Rose i Sandry, która rzekomo prowadzi jego narzeczoną.
- Sandra?
- Nie wiem kogo konkretnie masz na myśli, ale z wyniku badań, który widziałam w jego mieszkaniu to chyba... Sandra Groves.
- Kojarzę...
- Więc komu ma wierzyć jak nie rodzinie i przyszłej żonie? - zapytałam retorycznie.
- Może komuś kogo kocha...
- Widocznie to za mało.
- Czemu nie walczysz?
- O Davida? Bo jest idiotą, na którego szkoda mi energii. Jak dziecko wciąga to, co mu mówi Rose. Rozumiem jego odpowiedzialność, ale nie głupotę. Nie będę się prosić o jego uwagę. Poza tym szlag mnie trafia, kiedy docierają wszystkie te słowa, które mi mówił, a potem zachowuje się, jak gdyby nigdy nie padły. Wiesz, że poprosiłam go o to, żeby się nie żenił? Przemilczał odpowiedź.
- To jego główna wada. Zawsze próbuje być zbyt porządny za cenę własnego szczęścia.
- Zupełnie beznadziejne.
- Zasługa wychowania... Zawsze odpowiedzialny za młodszego brata i rodzinę. Wiecznie ratujący Paula z opresji i organizujący bezpieczeństwo innym.
- Fantastycznie... Tylko, że mnie już to nie dotyczy... - wstałam, poprawiając zieloną szyfonowa sukienkę i zarzuciłam rozpuszczone włosy na plecy. - Gdybyś zawitał znowu do Seattle zapraszam na drinka - tyle mogłam okazać wdzięczności za pomoc, choć Karl z pewnością zasługiwał na więcej. Teraz jednak miałam już dość relacji, które choćby ocierały się intymne klimaty damsko - męskie. Podałam dłoń mężczyźnie, chwytając jego ciepły uścisk. Ten jednak pozwolił sobie na nieco więcej i przytulił mnie lekko. Nie było w tym nic niewłaściwego. Byłam zaskoczona, ale nie zła.
- Karl... - uciął właśnie moment ktoś, wchodzący do gabinetu. A tak... właściciel biura, którego miało tu nie być.
- David... Cześć... Nie w sądzie?
- Wpadłem po dokumenty... - czułam, jak jego spojrzenie prześlizguje się po mnie i walczy z lekkim zaskoczeniem, że mnie tu widzi. Najwidoczniej albo Karl nie wspomniał z kim się spotyka w jego biurze, albo liczył, że ze mną nie zrobi tego tutaj. Faktycznie... Mało zręcznie.
- Pójdę już. Do widzenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko - nieco płochliwie ruszyłam do wyjścia. Chciałam zetrzeć sprzed swoich oczu widok Hudsona. To jeszcze za krótko, żeby radzic sobie z tymi emocjami. Wiedziałam za to, że nic już mnie nie zmusi do spotkania go ponownie.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now