Rozdział 27

2.5K 221 11
                                    

- Cześć Brad...
- Witaj Demi... - zaskoczony mężczyzna wstał zza biurka. - Roboty szukasz? - zażartował.
- Na pewno nie męża... - odbiła piłeczkę.
- Mów co się dzieje z Pat.
- Ale Pan nie jest rodziną... - skojarzył mnie szybko z dnia diagnozy.
- David... - przywitałem się twardym uściskiem dłoni.
- Prawie jest... - nie pozostawiła miejsca na tłumaczenia kobieta.
- W takim razie... Jestem pewien, że operacja przebiegła prawidłowo i nie ma szans na błąd mechaniczny.
- Czyli?
- Głowa... Patricia zablokowała się. Ostatnie doświadczenia i strach o wynik.
- Zatem wiemy wszystko i nic.
- Ile to potrwa? - zapytałem.
- Nie jestem fachowcem od czasu. Przysięgałem kilkakrotnie "aż do śmierci", więc sam rozumiesz. Właściwie w każdej chwili i równie długo bez zmian.
- Jak można pomóc?
- Dużo spokoju i dobrego otoczenia. Właściwie jutro można ja stąd zabrać po południu. Jak tylko zrobimy poranne badania, nie musi tu leżeć.
- Cholera jasna... - zamyślając się głośno, potarłem dłonią szorstki zarost na brodzie, szukając w głowie właściwych rozwiązań.
- W takim razie zajmiemy się tym. Dzięki Brad... Do zobaczenia.
- Demi... ja też się martwię. To w zasadzie jednostkowy przypadek, a działanie leków jest wykluczone. Minęło też za mało czasu... Poczekajmy.
- Dobrze... Pójdę do niej - pożegnaliśmy się bez dodatkowych słów i w dwójkę opuściliśmy gabinet.

- Demi...- chciałem zacząć objaśniać gotowy plan.
- Nie David. Już ciebie nie będzie w dalszej części. Zabieram ją do siebie. Zajmij się swoimi sprawami. Nie potrzebne jej dodatkowe obciążenia.
- Chcę pomóc - twardo oponowałem.
- Jak? Wyniesiesz ją stąd na rękach i co dalej? Będziesz ją umartwiał opowieściami jak rozwija się twoje dziecko i jak wyglądają przygotowania do ślubu? Wszystkim potrzebny jest czas.
- Tak bardzo chciałbym, żebyś nie miała racji... - doskonale rozumiałem o czym mówi Demi, a z drugiej strony tak bardzo chciałem mieć możliwość poukładać wszystko inaczej.
- Trzymaj się David. Pewnie zobaczymy się w waszym domu.
- Dbaj o nią. Dbaj o obie... - ucałowaliśmy się na pożegnanie i z ogromnym poczuciem porażki wyszedłem z budynku.

***

- Demi cholera... Przestań mnie namawiać na jeszcze kolejny dzień.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
- Jak będziesz mnie tu dłużej trzymać i mnie niańczyć, mogę już nigdy nie umyć samodzielnie zębów. Moje mieszkanie zaciągnęło się pajęczyną, a poczta zawala pewnie cały próg.
- Minęły dopiero trzy tygodnie.
- Na szczęście od dwóch już poruszam się sama. Nie przeszlam operacji na otwartym sercu tylko zabieg przy kregoslupie. Poza tym tydzień leżenia w bezruchu tylko wymusił rehabilitację, a fizjoterapeuta, którego tu przyciągnęłaś, okazał się sadystą. Conajmniej jakby chciał żebym wzięła udział w paraolimpiadzie.
- Może i mało przystojny, ale jak się pięknie wyzywaliście po włosku... grzmiało jak w najlepszą burzę - śmiała się głośniej, ustawiając w progu znoszone przez Drake'a torby z naszymi rzeczami. No tak... Załatwiła mi nawet piecdziesiecioletniego Włocha z ambicjami trenera narodowej kadry pływackiej. I o tyle jako lekarz wiedziałam, że to dla mojego ogólnego dobra, o tyle w większej części nie chciałam zrobić przykrości Demi za troskę.
- Mam nadzieję, że do mojej matki nie dzwoniłaś z informacją? - nie miałam ochoty na dzielenie się z nią jalimikolwiek faktami z mojego życia.
- Nie... ale kilka razy jak miałaś na początku swoje depresyjne stany, mocno mnie kusiło powiedzieć jej kilka siarczystych słów, że kompletnie nie interesuje się tym, co u ciebie się dzieje. Nawet po urodzinach Avy ciężko było jej zadzwonić. O życzeniach dla wnuczki nie wspomnę.
- No... i jakbyś jeszcze to zrobiła w ojczystym języku, byłaby faktycznie zszokowana. Jak dla mnie wystarczy, że przysłała wielkie pudło prezentów, którego notabene jeszcze nie otworzyłam.
- Paul po ciebie przyjedzie?
- Nie... Nic mu nie mówiłam, że dziś wracam. Wystarczyły mi jego telefony i niezapowiedziane wizyty tutaj.
- W moim domu nigdy przedtem nie było tyle kwiatów - ironicznie nawiązała do róż, które Młody przysyłał mi codziennie.
- Daj spokój...
- Wkręcił się... Podziw za wytrwałość.
- Bez wzajemności.
- Starszy się nie odzywał?
- Nie... i w zasadzie bardzo dobrze. W szpitalu rozmawialiśmy ostatni raz. Łatwo poszło... Po krótkiej fascynacji nie zostało już nic - puściłam przyjaciółce kwaśny grymas. - Wiesz, że Paul zaproponował mi jakis czas temu pójście na jego ślub?
- Trochę mało subtelne.
- Myślę, że on nie do końca rozumie, co było między nami, więc nie mam pretensji.
- Rose by się zdziwiła.
- Myślę, że David równie mocno.
- A Ty?
- Co ja?
- Tak po prostu dałbyś radę?
- Chyba uspokoilam serce i myśli, ale nie wiem. Łatwiej mi o tym nie myśleć. Jeszcze się boję przeszłości, jeśli wiesz, co mam na myśli... - Spotkanie z Davidem nie należałoby do najłatwiejszych, zwłaszcza w takich okolicznościach. Pomijając kwestie, że byłoby to wobec niego mimo wszystko nieeleganckie.
- Mami! Jedziemy?! - z tarasu wbiegła do środka rozpromieniona Ava.
- Tak Skarbie... Wracamy do naszego domu.
- To dobrze... Wiesz co ja tu miałam z tymi chłopakami? Wszystko musiałam im tłumaczyć, opowiadać i pomagać w lekcjach. Dobrze, że nie mam młodszego rodzeństwa. Oszalałabym... - rozłożoną dłonią uderzyła w środek czółka, udając ewentualne załamanie, gdyby ten scenariusz miałby się kiedykolwiek ziścić.
- Bez obaw. Będziesz w moim życiu zawsze tylko ty.
- Ale teraz to ja będę opiekować sie tobą i będziesz musiała mnie słuchać.
- Przypominam młoda damo, że wprawdzie nie biegam, ale już całkiem zgrabnie chodzę. Nie licz, że zamienisz nasze mieszkanie w domek dla lalek, gdzie sama ustawiasz mebelki - palcem postawiłam kropkę na czubku zadartego noska.
- Hmmm... Czyli nici z czekoladowych ciastek przed snem?
- Dokładnie... i wracasz do mycia zębów po każdym posiłku, a Sorpresa śpi u siebie.
- Ale Mami... - próbowała marudzić.
- Nasza taksówka już pewnie jest. Ruszamy...
- Mówiłem, że mogę cię odwieźć - wtrącił Drake.
- Wystarczająco mi pomogliście. Muszę się uwolnić od was.... - przewróciłam oczami udając, że właśnie dostępuję upragnionej wolności. - Demi widzimy się w sobotę. Nie odpuszczę ci tych zakupów! - krzyknęłam głośniej do kobiety, która szła za nami.
- Liczę, że masz sporo oszczędności.
- Wystarczająco na jeden dzień próżności.
- Faktycznie uszkodzili ci głowę podczas tej operacji - zaśmiała się wyraźnie.
- Wujek Drake mówił, że usunęli ci gen ofiary. Co to znaczy? - wtrąciła dziewczynka, idąc obok.
- Wiesz... Tym razem Wujek ma rację. A oznacza to, że mamusia postanowiła od dziś używać trampek tylko w pracy i na spacerach z Sorpresą.
- Bez sensu...
- Nooo... Jak cały świat dorosłych.
- Zadzwoń jak dojedziesz. Taksówkarz pomoże ci wszystko wnieść. Zakupy macie w bagażniku - instruowała Demi, żegnając się z nami już na wejściowych schodach.
- Tak jest! - udawałam posłuszeństwo.
- Nie żartuj sobie. Nie wracasz z wczasów.
- Biorąc pod uwagę jak mnie traktowaliście, to trochę tak.
- Do zobaczenia Wariatko.
- Kocham was... - mówiłam już do obojga, kiedy Drake zrównał się z żoną. Następne dołączyły bliźniaki oderwane od biegania za piłką, by pożegnać się z nami. -Trzymajcie się...
- Ty też... - ostatnie uściski i gotowa do powrotu do własnej rzeczywistości, zamknęłam za sobą drzwi taksówki, przejęta trzaskając zbyt głośno.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now