Rozdział 28

2.5K 213 11
                                    

- Patricia!... Pat! - słyszałam gdzieś w tle jakby swoje imię. Wsiadałam już jednak do przybyłej windy, więc nawet nie miałam ochoty potwierdzać, o kogo może dokładnie chodzić. Wypełniające mnie rozczarowanie i kompletne zagubienie w sytuacji, motywowało tylko do tego, żeby poruszyć wszelkie znajomości w celu znalezienia kogoś z cudownymi mocami do posprzątania tego bałaganu. I gdy zasuwające się drzwi własnie przynosiły komfort spokoju i samotnego powrotu na najniższe piętro, w ostatnim momencie między prawie domknięte skrzydła wcisnęła się czyjaś ręka w białym mankiecie eleganckiej koszuli. Uniosłam z zamyślenia powoli wzrok, żeby ocenić tego desperata. - Wołałem cię... - zdyszany nieco zakomunikował Hudson. W zrezygnowaniu pokręciłam jedynie głową.
- Odwal się ode mnie...
- Nie sądziłem, że znasz tyle przekleństw - dziwnie rozbawiony uśmiechnął się pod nosem.
- W gruncie rzeczy mało o mnie wiesz . Nie mam już też o czym z tobą rozmawiać.
- Nie gniewaj się na mnie. Miałem naprawdę dobre intencje. Nie sądziłem, że aż tak bardzo Ruez pilnuje swoich pieniędzy. Liczyłem, że zapłaci.
- O czym ty w ogóle mówisz? Dobre intencje? Wpieprzając się w moje życie i organizując przyszłość za moimi plecami?
- Posłuchaj... Nigdy przez myśl mi nie przyszło, że cie skrzywdzę...
- Nie? Robiłeś to już od naszego pierwszego spotkania. I tak cholernie żałuje, że to ty znalazłeś się przy basenie! - cisnęłam ostro, wymierzając w mężczyznę wskazujący palec.
- Bo wolałabyś Paula? - również zaostrzył głos.
- Kogokolwiek innego. Sama zresztą też bym zdążyła... Chodzi jednak o to, że powinieneś odejść tamtego dnia i dać mi spokój, a potraktowałeś jak dodatkową atrakcję w chwilowo banalnym życiu.
- Cofnęłabyś czas?
- Wymazałabym każdą minutę! - znów z włoską furią krzyknęłam w kierunku mężczyzny.
- Przypominam, że nie opierałaś się szczególnie... - chwycił boleśnie moje uniesione przedramię.
- Świnia!
- Ta sama, która zrobiła ci dobrze pamiętnej nocy i uwolniła spod okrycia zranionego kopciuszka... - zbyt pewnie i za blisko mojej twarzy wyrzucił mi złośliwie.
- Jesteś podły Hudson! I właśnie przestałam życzyć ci dobrze. Oby twoje małżeństwo z Rose było dla ciebie najgorszym koszmarem.
- Ja w odróżnieniu od ciebie umiem zadbać o swoje życie i nie kreować się na ofiarę - i miał wielkiego pecha, bo byłam oburęczna i drugą wolną wymierzyłam Davidowi bardzo bolesny policzek. Chwała za obcasy i dobry dzięki nim zasięg. Był na tyle zaskoczony, że automatycznie złapał się za twarz i odsunął lekko pod najbliższą ścianę.
- Powinieneś zarobić w pysk po pierwszym pocałunku, ale wiesz... łudziłam się, że istnieją na tym świecie jeszcze porządni faceci. Tylko, że ty jesteś jak Ruez... Wydaje ci się, że możesz sobie wziąć co chcesz i z nikim się nie liczyć - patrząc na moje zły, nie znalazł chyba właściwej odpowiedzi, bo w milczeniu pozwolił opuścić mi windę, kiedy ta dotarła do parteru. Od razu z impetem wybiegłam, kierując się do wielkich szklanych wyjściowych drzwi. Pierdol się Hudson i wszystkie twoje sprawy! Jednocześnie wydobywając z torebki aparat telefoniczny, wybrałam połączenie z Demi.

- I jak spotkanie?- zaciekawiona spytała.
- Gorzej niż planowałam. Ale ja nie o tym... potrzebuję bardzo dobrego adwokata na czwartek. Najlepiej jakby lubił Nowy Jork, nie bał się latać i miał prawo cywilne w jednym palcu.
- O kurwa... Aż tak?
- Muszę lecieć. Prawdopodobnie nie obejdzie się bez mojego udziału.
- Pat... Będziesz musiała się z nim spotkać? - obie wiedziałyśmy, że mówi o Ruezie.
- Niestety... dzięki dobrym kurwa chęciom Hudsona.
- Jak wyglądał?
- Pytasz czy mnie wzięło?
- Dokładnie...
- Pochłonęło mnie jak piekło i dlatego podwójnie mnie roznosi. Tym razem przejdzie szybciej... Jego gorzkie słowa i policzek jaki mu zaserwowałam, raz na zawsze ustalił podziały.
- Uderzyłaś go w twarz?! - zszokowana chyba nawet krzyknęła.
- I to całkiem mocno... Obawiam się, że teraz będę musiała wrócić na rehabilitację z dłonią.
- No to się porobiło... Podzwonię oczywiście, ale sama chyba rozumiesz, że prawniczy świat nie jest mi bliski.
- Wiem... Mi też i zaczynam właśnie poważnie się martwić. W ostateczności polecę sama i zgodzę się na wszystko, byleby nigdy więcej nie musieć z tym człowiekiem mieć do czynienia. Mogę liczyć na ciebie w kwestii Avy?
- Uznam, że nie słyszałam pytania... - groźnie skomentowała.
- Dzięki... Jadę do szpitala ustalić grafik.
- Trzymaj się Pat.
- Została mi tylko wiara... - rozłączyłam się i wymieniając się z jakimś wysiadającym, szybko zajęłam zwalnianą taksówkę. Jeszcze do tego deszcz... Oberwanie chmury, które właśnie spłynęło na miejskie dachy było doskonałą metaforą opłakanego stanu w jakim znalazło się teraz moje serce i myśli.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now