Rozdział 17

2.7K 235 13
                                    

- Cholera jasna! - darłam się na trzeci miewyrośnięty biszkopt.
- Czemu Mamuś tak krzyczysz? - z pokoju przybiegła zaniepokojona córeczka.
- Nie mogę poradzić sobie z tym cholernym tortem.
- On nie jest cholerny. On jest mój... - smutno odpowiedziała dziewczynka, obserwując kuchenną katastrofę.
- Przepraszam... wiem. Jakiś problem z piekarnikiem... - westchnęłam głęboko.
- Kolejny problem z piekarnikiem... - szybko oceniła powód mojej złości.
- Fakt... lawina psujących się sprzętów.
- Pralkę na szczęście mamy nową - uśmiechnęła się szeroko, jakby ten fakt ratował całe nasze życie.
- Torta raczej w niej nie upieczemy.
- Jedźmy do cioci Demi!
- Kochanie... W jej piekarniku możemy co najwyżej odgrzać frytki i nugetsy.
- To co teraz? - wyraźnie zmartwiona zapytała.
- Wiesz... jest takie jedno miejsce! - super mama przypomniala sobie właśnie super dom z super kuchnią. - Zbieraj się!
- Ale jest już prawie wieczór - nie dowierzała chyba w to, że wyrwę ją z mieszkania na niedługo przed snem.
- Muszę tylko do kogoś zadzwonić... - no właśnie... tylko do którego? Najlepiej to właściwie nie zajmować głowy żadnemu. Jedynym rozwiązaniem jest pukać do bramy i liczyć, że jak zwykle w videofonie odezwie się niezawodny Jackob.

- Mami... To jak wieczorne skradanie się do lodówki po czekoladowe lody... - szeptała, zasypiająca już córeczka z tylnego siedzenia.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zakładałam, że moja siedmiolatka właśnie zdradziła jakąś  swoją istotną tajemnicę.
- Nie... po prostu tak mi się skojarzyło.
- Ale sytuacja jest mocno komiczna... - spojrzałam jeszcze na dwie torby pełne wypiekowych produktów na przednim siedzeniu i wolno, na luzie już, podjechałam autem pod bramę. Jeszcze wciskając przycisk, asekuracyjnie modlilam się o zarządcę.
- Patricia?! - uslyszalam melodyczne zapytanie.
- Maria! - to było jeszcze lepszy scenariusz.- Wiem, że jest już bardzo późno i pewnie skończyłaś pracę, ale mój piekarnik właśnie umarł, a tort dla Avy...
- Chcesz skorzystać z mojej kuchni? - zaskoczona okolicznościami nadal pytała przez videofon.
- Właśnie. Zrobię to po cichu. Jutro w ogóle nie zauważysz, że ktoś...
- Wyjeżdżaj. Zajedz od kuchni. Otworzę ci tylne wejście.
- Niech cię Bóg błogosławi!!! - uradowana na jej szybką zgodę i na to, że właściwie poszło łatwiej niż zakładałam, wyjechałam delikatnie na posesję.
- Mami... ja ci chyba nie pomogę... - ziewajaca dziewczynka była niestety po całym dniu zbyt wykończona, by wykrzesać z siebie jeszcze energię do pracy nad swoim tortem.
- Dobrze kochanie. Znajdę ci tu jakąś miękką kanapę i pośpisz. Ja się wszystkim zajmę.
- Cieszę się, że mimo wszystko nie chciałaś kupić tortu.
- Chciałam przez chwilę. Niestety pewnie żaden nie spełniłby twoich oczekiwań - uśmiechnęłam się do mojego kreciolka w niebieskiej ciepłej wlochatej bluzie i beysball'owce, spod której niesforne karmelowe loki probowaly się szybko wydostać.

- Dobry wieczór... - przygnieciona produktami, trzymając prawie śpiąca dziewczynkę za rękę, witalam się z kobietą w drzwiach. - Ratuje mi Pani życie.
- Chodźcie... A Mała to raczej śpiąca... - spojrzała na przymykajace się powieki dziecka.
- Najpierw właśnie potrzebuje jakiegoś miejsca, żeby ja ułożyć.
- Najbliżej kuchni jest salon. Dam jej koc. W domu i tak prawie nikogo nie ma, więc spokojnie może się tam ułożyć.
- Ja zrobię swoje i szybko się ulotnie. Przepraszam w ogóle, ale jest Pani najlepszym rozwiązaniem na ten kryzys. Mój piekarnik pochłonął trzy biszkopty i w zasadzie mogło być tylko gorzej. Mam wszystko przy sobie... - spojrzeniem na bagaż wyjaśniłam mimo całej sytuacji, świetne przygotowanie.
- Nie ma problemu... Najpierw zajmiemy się Małą, a później pokaże ci co gdzie znajdziesz. Jeśli chcesz, mogę pomóc.
- O nie Pani Mario. To moje zadanie. I tak nadwyrężam Pani dobroć. Po cichu załatwię sprawę. Mam muzykę przy sobie - wyciągnęłam słuchawki do telefonu spod koszulki, chęć na dobrą kawę i spore rezerwy bezsenności.
- A cóż to za późne odwiedziny?  - z uśmiechem za nami wtrącił Jackob, kiedy właściwie dochodzilysmy już do salonu. Było tuż po 11:00 PM więc zapewne obchodził budynek, wygaszajac w nim życie.
- Och... Dobry wieczór - obrocilam się na dźwięk jego głosu. - Kryzysowa sytuacja i niestety Ava musi na kilka godzin zająć kanapę.
- No cóż... Nie lepiej zaprowadzić Małą do pokoju dla gości?
- Jackob... Pat musi mieć dziecko w pobliżu. To dla Malej obcy dom. Pomyśl czasami - oczywiście szybko mężczyznę naprostowala gospodyni.
- No tak... Jakiś koc by się przydał... - w trójkę patrzylismy na układająca się już w półśnie dziewczynkę, której zdążyłam podsunąc miękką jasną poduche. - Proszę... - Maria szybko wyczarowala błękitny pled, którym odkryła dokladnie dziecko. - Będzie jej tu wygodnie.
- Kolorowych snów Gwiadeczko. Mamusia idzie wyczarować ci najpiekniejszy tort po tej stronie tęczy - klekajac, ucałowałam Ave w ciepłe czoło, odgarniajac włosy z twarzy. Poglaskalam po buzi i jeszcze mocno przytuliłam. Z całą pewnością oszalałam dla tego dziecka. Niemal w środku nocy wdarłam się do obcego domu tylko po to, żeby spełnić kaprys siedmiolatki. To była jednak moja siedmiolatka, której tylko ja mogłam zorganizować najcudowniejsze dzieciństwo. - Małej już nie ma... - uśmiechnęłam się, zrownujac z pozostałą dwójka. - Zabieram się do pracy.
- Jak skończysz, pomogę was spakować - zadeklarował się Jackob.
- Planujesz nie spać? - zdziwiona zapytała Maria.
- Planuje, żebyś ty odpoczęła - szybko odpowiedział współpracownicy.
- Obejdzie się. Ciepłe mleko i sam się kładziesz. Ja pomogę Pat.
- Kochani... To ja wam przestawilam wieczór. Poradzę sobie sama. Naprawdę... Wpakuje tort do auta, a potem Ave. Nie takie historie mam za sobą.
- Chodź... Zrobię ci kawę, a nam cieple mleko przed snem - Maria chyba nie zarejestrowała mojego rozwiązania. To taka kobieta, która uznaje jedynie własne pomysły.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now