Rozdział 18

2.8K 242 15
                                    

- I znów ta niezręczność... - mówiłam, kiedy David pojawił się wreszcie w kuchni.
- Czujesz się przy mnie niezręcznie?
- Trochę... Ostatnie pocałunki dodatkowo to potęgują.
- Nie chodziło mi wcale o to. Być może powinienem cię przeprosić, ale byłbym nieszczery sam ze sobą.
- Jesteś nieszczery z Rose.
- Mam tego świadomość.
- David... po urodzinach Avy... powinniśmy zerwać ze sobą kontakt. Ograniczyć go chociaż do minimum. Czuje się nie w porządku wobec twojej narzeczonej. Ty nabierzesz dystansu, ochłodzą się emocje...
- Chcesz tego? - zapytał, opierając się o futrynę, kiedy ja wypakowywałam ostatnie produkty z toreb.
- Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
- Zaczniesz spotykać się z Paulem?
- Wielu rzeczy nie miałam w planach, między innymi poznania ciebie i całej tej kilkudniowej historii. Nie myślę teraz o twoim bracie. Zresztą wczoraj otwarcie mu o tym powiedziałam. Nie składam jednak obietnic na śmierć i życie. Nikt nie wie, co przyniesie jutrzejszy dzień.
- Nie wspominał, że się widzieliście.
- Przyszedł do mnie do szpitala zdziwiony chyba tym, że się nie odzywam do niego po ostatnim rejsie jachtem.
- O czym rozmawialiście? - zbyt mocno był zainteresowany aktualnym stanem naszych relacji.
- Nie powinno chyba cię to interesować.
- A jednak...
- W takim razie ja nie muszę ci o tym mówić.
- Czyli Młody nie ustępuje...
- Komu ma ustępować?
- Twierdziłaś, że z tego będzie tylko co najwyżej przyjaźń.
- Posłuchaj... - zwróciłam się bezpośrednio w jego stronę, zakładając ręce i opierając się jednym biodrem o blat mebli. - Twój brat to uroczy człowiek i nie wiem co by się stało w innych okolicznościach. Dziś nie potrzebuję żadnego mężczyzny obok siebie - zawodowe kłamstwo (!), pomyślałam. - Doskonale rozumiesz, że nie jestem dziewczyną układającą w głowie damsko-męskie scenariusze. Jestem pewna tylko tego, że nasze relacje wymykają się spod kontroli i jest mi z tym źle. Musimy zachować się odpowiedzialnie, żeby nikogo nie skrzywdzić. Tyle...
- Czyli po jutrzejszym dniu możemy co najwyżej do siebie napisać.
- Nie gwarantuję, że odpiszę. Gdzieś pewnie zobaczymy się u ciebie w domu, ale poza zwykłym "cześć", nie powinniśmy utrudniać sobie życia.
- Rozumiem... To słuszna decyzja.
- Sam widzisz... Twoje sumienie też ma pewną wytrzymałość - uśmiechnęłam się życzliwie. - Rose ma niesamowite szczęście. Będziecie kiedyś wspaniałymi rodzicami i szczęśliwą rodziną.
- Nie mów teraz do mnie jakbyśmy żegnali się na zawsze.
- Tak to trochę jest. 
- Zadzwonisz do mnie w poniedziałek powiedzieć o wynikach.
- Aaaa... No tak, poniedziałek.
- Nie udawaj... Myślisz o tym pewnie ciągle.
- Fakt.
- Zadzwonisz?
- Odezwę się jak będzie po wszystkim. Póki co to tylko moje problemy. Masz sporo innych spraw, nad którymi powinieneś rozmyślać.
- Patricia... - dłonią przesunął subtelnie po moim policzku, kciukiem znacząc wyraźną linię żuchwy.
- Nie David... - odsunęłam się, bo ten dotyk był zbyt dla mnie trudny. Poza tym w tym wszystkim czułam, ze jestem bardziej obciążona twardymi decyzjami. Ja byłam jak dmiący wiatr, a David tylko ulegającym żaglem. Co w gruncie rzeczy nieco mnie irytowało, bo to on miał poważniejsze zobowiązania. Być może jednak w jego sercu toczyły się inne dylematy. Lub jego powściągliwość w okazywaniu emocji tak właśnie się wyrażała.
- Dobrze. Mam jeszcze tylko jedno pytanie.
- Pytaj...
- Czy kiedykolwiek próbowałaś później rozliczyć się jeszcze z ojcem Avy.
- Dlaczego akurat to cię ciekawi? - trudny temat automatycznie skierował moje spojrzenie w podłogę.
- Sama rozumiesz, że powinien zapłacić za to, co ci zrobił.
- Nikomu bym w ten sposób nie pomogła.
- Jesteś już dojrzałą kobietą ze swoim życiem. To chyba właściwy moment na rozliczenie się z przeszłością.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Rozumiem, że nie wpisałaś go do aktu urodzenia Avy.
- Nie. Wtedy dla wszystkich było korzystnie podać ojca jako nieznanego.
- Co zrobisz, jeśli kiedyś nagle ten typ się nawróci i zechcę mieć córkę w swoim życiu.
- Nie sądzę.
- Wybacz, ale znam o wiele dziwniejsze przypadki. Gdybyś miała możliwość, w jaki sposób chciałabyś się z nim rozprawić?
- Chciałabym, żeby cierpiał tak jak ja siedem lat temu. Przez jeden dzień. Wystarczyłby mi jeden dzień. I nie strasz mnie... Nie pozwolę mu się nawet zbliżyć do mojego dziecka.
- To powinnaś pomyśleć o tym żeby załatwić to prawnie. On nigdy nie zrzekł się praw, a badania DNA są stosunkowo tanie i łatwo je zrobić.
- Po co w ogóle miałby to robić? Przecież musiałby w swoim życiu zaznaczyć fakt, że mnie zgwałcił.
- Myślenie innych ludzi bywa bardzo pokrętne. Mało tego, facet powinien oddać ci dolara za każdą godzinę życia tego dziecka - wskazał dłonią kierunek pokoju, w którym spała moja córeczka.
- Nie chcę już o tym mówić. Te temat zbyt dużo złości we mnie wzbudza.
- Patricia... Złóż ze sobą wszystkie puzzle i pomyśl o przyszłości Avy. Tylko tyle. - Wiem co miał na myśli. Moja choroba, która oczywiście nie była wyrokiem i nie zabierała mi nagle połowy życia, miała być jak żółte światło. Gdyby cokolwiek stało mi się w życiu, Ava zostałaby wyrwana ze swojego bezpiecznego świata przez dziadków, lub nagle bez uzasadnienia, rodzinę ojca. Nikt tutaj nie miałby do niej prawa. Jej przyszłość tez nie jest wystarczająco zabezpieczona. Polisa na życie, którą skrupulatnie opłacam to zaledwie kilkaset tysięcy dolarów. Ech... proza życia. Bardzo bolesna rzeczywistość.
- Zastanowię się nad tym. Ale innym razem... Jest już późno.
- Wychodzę. Nie musisz mnie wypraszać.
- Nie miałam zamiaru. Jest po prostu 05:00 AM - odczytałam z jego zegarka na nadgarstku skrzyżowanych ramion. - To i tak co najmniej dziwna pora na przebywanie u obcej kobiety.
- Nawet gdy ona ma siedem lat i jest księżniczką, którą trzeba było tu wnieść śpiącą na rękach?
- Idź już lepiej... - zaśmiałam się, wypychając go zabawnie w stronę wyjścia.
- Idę, idę... - też się uśmiechnął. - A ty się wykąp, bo jesteś cała oblepiona tym z czego zrobiłaś ten artystyczny tort.
- Do jutra David - mówiłam jeszcze wychylona zza drzwi, kiedy mężczyzna czekał na windę.
- Wielki dzień nas czeka.
- Już się boję.
- Jesteś cudowną mamą Pat.
- Tyle mi dano. Pa!
- Pa! - jeszcze wymieniliśmy się porozumiewawczym uśmiechem na widok wychodzącej sąsiadki spod dziewiętnastki, która właśnie teraz poczuła potrzebę podlania fikusa na naszym wspólnym korytarzu.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now