Rozdział 31

2.5K 213 10
                                    

- Zamierzasz się z Ruezem dogadać, czy go uwieść? - niewybrednie skomentował moje nadejście do hotelowej restauracji David.
- A ty mi się oświadczyć, czy udawać mojego adwokata? - równie mocno odbilam piłeczkę, siadając wygodnie na przeciw.
- Twoje nowe wydanie bardzo mnie zaskakuje - wymownie zmierzył mój wyglad.
- Uznam to za komplement i masz w tym swoim udział.
- Dlaczego czerwona sukienka?
- Demi twierdzi, żeby być równym przeciwnikiem dla mężczyzny, trzeba w nim wzbudzić albo pożądanie, albo niepokój. Zamierzam uczynić to drugie, a do tego potrzebna jest sygnlizujaca pewność siebie. Co zatem idzie, mocny akcent w postaci ubioru. - tłumaczyłam, przeglądając śniadaniowe menu.
- Żeby było jasne, wyglądasz nieziemsko.
- Dziękuję... A ty nie za ładnie wyglądasz? - zwróciłam uwagę na niebieski dobrze spasowany garnitur i wystajaca spod niego rażąco biała koszulę. Poszetka w o ton jasniejszym kolorze i mieniące się spinki w mankietach w połączeniu z jego pewną postawą... Czy on zamierzał dzisiaj stoczyć jakaś walkę? Wyglądał doskonale. Jak Clark Gable tuż przed odsłonięciem wielkiej litery "S" na swojej klatce piersiowej.
- Zawsze tak wyglądam jak mam odnieść sukces.
- Gustowny krawat... - tak, to ten sam w tłoczone pawie wzory, który jakiś czas temu sugerowałam kupić.
- Przynosi mi szczęście. Ktoś bardzo ważny w moim życiu pomógł mi to wybrać... - podniosłam wzrok znad karty, łapiąc jego swobodny uśmiech.
- Serio? - liczyłam na potwierdzenie, że to nie kpina.
- Bardzo serio... - nadal z lekkim uśmiechem, ale stanowczo poparł.
- Powinnam się przebrać? - spojrzeniem sugerowałam garniturowa sukienkę z szerokim paskiem i nałożone do tego beżowe wysokie szpilki. Włosy przewiazane w długi koński ogon i bardzo delikatny makijaż, nadal miały utrzymać wrażenie pewnej siebie przeciwniczki.
- Skąd... Zostaw tak jak jest... Pat rozmawialem z Karlem. W zasadzie nie musisz mówić nic. On załatwi wszystko, a ja mu w tym pomogę.
- Jak?
- Gdyby Ruez się mocno opierał... Jego interesy finansowe są mocno nieczyste i będzie miał poważne kłopoty, jeśli to wyjdzie na jaw.
- Nie przyjechałam się mscic. Jestem tu po święty spokój. Nie interesuje mnie ten człowiek i jego życie.
- Dobrze... W takim razie weźmiemy tyle tylko, ile potrzebujesz.
- O której wylatujesz? - nie liczył na to pytanie i niezadowolony chyba spojrzał ciężko na mnie.
- O 3:00 PM.
- Czyli zaraz po wszysykim. Gdybyśmy nie mieli okazji... Rozkochales mnie w tym mieście. Wrócę tu z Ava, na pewno. Mimo powodu cieszę się, że tu przyleciałam, i że to ty jestes ze mną. Bez jakichkolwiek podtekstow, życzę ci naprawdę dobrze.
- To wszystko brzmi jak  w "Pożegnanie z Afryką".
- Bo to trochę tak jest. Przepraszam... chyba nic nie tknę - oceniłam postawione przed nami jedzenie. - Źle się czuje, a mój żołądek stanowczo odmawia.
- W takim razie chociaż sok... - nieco zmartwiony spojrzał David.
- Wieczorem w Seattle będzie już dobrze. Sama coś przyrządze i nadgonie kalorie.
- Coraz ciężej robi się między nami... - trafnie dostrzegł mezczyzna.
- I z pewnością nie będzie już nigdy łatwiej. Widocznie tak musiało się stać. Jeśli kiedyś wspominałbyś to, co zdarzyło się wczoraj... Nie żałuję. Nikogo mi nie szkoda i wobec nikogo nie czuje się podle. Nie twierdzę, że to właściwe, ale zrobiłam tyle ile chciałam. Ty zrobisz z tym co zechcesz. Jeśli uznasz, że była to zdrada, z którą nie możesz sobie poradzić, przyznaj się. Tylko nie bardzo widzę sens... Jeśli jednak przemilczysz, to wiedz, że ode mnie nic nie wyjdzie. Nie wedre ci się do życia jak porzucona kochanka. To co zdarzyło się w Nowym Jorku, zostaje w Nowym Jorku.
- Nie bardzo wiem, co powinienem dodać.
- Nic... kompletnie nic - oczekiwałam chyba jakiegoś "powtorzylbym to po stokroć", "było doskonale", "moje sumienie nawet nie zapiszczalo". Jednak to już nie czas chyba na damsko męskie rozgrywki. Czasami może mniej, znaczy lepiej.
- Na nas już czas.
- W takim razie ruszamy - odsunelam krzesło zanim David nadszedł z pomocą i pierwsza podazylam do wyjścia. Tak bardzo chciałam mieć już ten koszmar za sobą. Chciałam chyba już "NAS" mieć za sobą.

***
- Pięć minut spóźnienia to jeszcze nie tragedia... - tłumaczył Karl, szybkim krokiem pokonując długi korytarz kancelarii w nietypowo mrocznym jak dla mnie klimacie.
- Przepraszamy... - tłumaczyłam. - Korki i taksówkarz ze zbyt świeża licencja. Zdążyłabym przeczytać "Przeminęło z wiatrem" w dwóch językach.
- Dobry humorek? - z uśmiechem zapytał, zwracając się na chwilę w moja stronę i lustrujac na moment, idącego za mną milczącego Davida.
- Udaję... i boję się jak cholera... - przewracając oczami, próbowałam trochę rozbawic nasza trójkę.
- Potrzebujesz jeszcze chwili? - zapytał mój adwokat, zatrzymując się zapewne przed drzwiami właściwej sali.
- Nawet jeśli, nic to nie da.
- Patricia... jesteś silna. Bardziej niż myślisz... - wtrącił Hudson, obejmując mnie zbyt intymnie ramieniem. Choć być może tylko ja to tak czytałam.
- Gleboki oddech i wychodzimy... - ostatnie rzucone zaklęcie przez Karla i mężczyzna otworzył przed nami ciemne machoniowe drzwi.  Przeszedł przez próg dla mojego komfortu jednak jako pierwszy. David szybko zwolnił nas z pozy sugerującej bliskość i w trójkę wkroczylismy na spotkanie.
- Witamy Państwa. Bardzo dobrze, że wszyscy jesteśmy już na miejscu. Nazywam się Olena Kurylenko i prezentuje Pana Rueza... - nie rejestrowałam już slowotoku smukłej jak trawa cytrynowa kobiety, która jak niemal wystrzelona z łuku ruszyła do nas zza konferencyjnego stołu. Gdzieś mignęło mi tylko podanie dłoni i zawodowy ton kolejnych zdań. Patrzyłam teraz na obraz człowieka, któremu z jednej strony zawdzięczalam życie w postaci Avy, ale i śmierć mojej beztroskiej kobiecości. To z pewnością był mój oprawca, któremu co najwyżej należy się moje spluniecie w twarz, ale uczucie które właśnie we mnie wystąpiło było zaskakująco dziwne. Czułam zachwycająca obojętność... taką, dzięki której histeria, roztrzesienie i niechęć patrzenia minęły. Był po prostu nikim. Być może to zasługa terapii... nie wiem. Choć skłonna bym była stwierdzić, że jednak dojrzałości i Davida, który nie mógł zdawać sobie z tego sprawy jak bardzo działał na mnie kojąco. Zemsta? Nie...  nie plawilam się w takich chęciach. Może zwyczajnie dobrze  będzie popatrzyc i posłuchać jak zaciekle broni swoich pieniędzy.
- Przystapmy do sedna. Moja klientka nie ma zbyt wiele czasu i pobyt w Nowym Jorku nie jest jej wakacyjnym urlopem. Zakładam, że dzisiejszy powód i spotkanie dodatkowo obciąża dobre wrażenia o tym mieście. David Hudson osobisty pełnomocnik Pani De Luca występuje w roli wsparcia. Jest oczywiście podmiotem postępowania jako ten, który w imieniu Pani Patricii i porozumieniu z nia przełożył pozywającemu pierwsza formę ugody - adwokat nakreślil zręcznie, że jego przyjaciel nie podlega żadnym podejrzeniom.
- Czyli mamy założyć, że Pani De Luca od początku nosiła się z zamiarem wyłudzenia... - oznajmiajaco podsumowała adwokatka Rueza.
- To Pani hipoteza... - ucial Karl. - i nadal bezpodstawne oskarżenia.
- Jak te, że Pani De Luca kiedykolwiek urodziła właśnie dziecko mojego klienta - dodała Slowianka.
- O to nowa umowa... - wysunął z teczki dwa egzemplarze kilkustronicowego dokumentu i przesunął w stronę moich przwciwnikow po woskowanym blacie. Sama nie wiedziałam co dokładnie Karl tam złożył, ale musiało to być bardzo ciekawe skoro, Olena z Ruezem zaczęli nagle szeptac sobie na boku.
- Na drodze wyjątku zgadzamy się. Pani De Luca wycofuje wszelkie roszczenia raz na zawsze, a mój klient, choć kompletnie nie dostrzega związku, dopełni wszelkich starań, aby nigdy nie kontaktować się z pozwana oraz jej potomstwem. Pan Ruez dodatkowo życzy sobie zapisu, że Pani Patricia nigdy nie wystąpi przeciwko powodowi na drodze sądowej jako świadek.
- A w niby czym skoro, nigdy nic nas nie łączyło? - ironicznie wtracilam.
- Tego zapisu chcemy. Tyle - stanowczo opowiedziała Kurylenko.
- Nie mam ochoty na kolejne spotkanie. Zgadzam się. Chcę mieć po prostu święty spokój.
- Chcę żeby pozwana miała zakaz zbliżania się do mojej rodziny we Włoszech - odezwał się dziwnie ożywiony Ruez.
- A to niby czemu? - pewnym siebie tonem zapytałam bezpośrednio.
- Bo nie chcę, żeby pani niepokoila moich rodziców.
- Pani... A jak siedem lat temu gwałciłeś mnie w domu swoich rodziców, to jakoś nie interesowało cię  ani miejsce, au ich dobro - zaskoczenie w związku z moją odważną  odpowiedzią bardzo wyraźnie wymalowało się na twarzach pozostałych. - Na co ty liczysz? Może jeszcze mam się zrzec włoskiego obywatelstwa i nie odwiedzać tego miasta? To za wiele Ruez.
- To mój warunek.
- Nie przeginaj. Podpisz to, co masz przed sobą, a wiele zaoszczędzisz. Poza tym nie dostrzegasz, kto tu najbardziej zyskuje.
- Nie muszę z tobą rozmawiać - bezczelnie odsunął krzesło, wstajac i próbując pokazać kto rozdaje tu karty. - Moja adwokatka przygotuje odpowiedni aneks do umowy.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia w czym bierzesz udział. Tobie się wydaje, że ktoś próbuje cię urazic i zszargac dobre imię, jakbyś kiedykolwiek je posiadał - kończyłam, stając na przeciw nadal wśród osób, które za bardzo nie mogły wbić się do tej rozmowy.
- Wiesz co De Luca? Jesteś zwykłą dziwką. Nikim więcej... - i moja ogromna ochota żeby jednak splunąć mu pomiędzy te małe czarne oczka, została właśnie odebrana za sprawą szybkiego ciosu w szczękę. Ruez nie miał wielkiego wyboru jak obrócić się o kilkadziesiąt stopni i złapać za mocno naruszoną żuchwę. Krew, która właśnie skraplala się na biały kołnierzyk, dowodzila, że atakujący był naprawdę świetnym przeciwnikiem. Dopiero spadające osłupienie, kazało mi dostrzec trzymającego się za obolala dłoń Davida.
- Zniszcze cię De Luca... A ty... pożałujesz- padły pierwsze groźby ze trony poszkodowanego. Gdzieś w tle Karl zwijal ze stolu podpisane umowy jako w ogóle nie zaistniałe, czekając chyba na ostateczne stanowisko w narodzonym właśnie  konflikcie.
- Wiesz co? Chciałam odpuścić... pójść w swoją stronę i nigdy więcej nawet o tobie nie pomyslec. Właśnie zmieniłam zdanie. W najbliższym czasie dostajesz nową ugodę... na dziesięć milionów dolarów. Zacznij rozbijać świnki skarbonki. A! I gdybyś miał uwagi... Moja córka podda się badaniom DNA, a wyników obdukcji nigdy się nie pozbyłam . Pozdrowienia z Seattle gnoju! - Szybko odpuściłam pomieszczenie, czując jak złość i satysfakcja unosza mnie niemal nad ziemią. Rytmiczny krok i czerwone od emocji policzki były jak najlepsza nawigacja wprost przed drzwi windy.
- Byłaś doskonała... Teraz w końcu ta gra toczy się na moich ulubionych zasadach - dotarł do mnie właśnie szybko wypowiadany komplement, przewiazany satysfakcją jak czerwona wstęga.
- Ale twoja ręka niekoniecznie jest w dobrej kondycji... - zwróciłam się do stojącego już obok mnie Davida, który zrównal się ramieniem.
- Przeżyje.
- Pokaż - wysunęłam dłoń w prośbie o jego obita.
- To nic ważnego. Facet dostał to, co należało mu się już dawno temu.
- Jestem lekarzem gdybyś nie wiedział - spojrzałam tłumacząc tym samym, że nie odpuszczę. Poddał się i uniósł zaczerwieniona dłoń. Przesunelam lekko kciukiem po wszystkich kostkach sprawdzając stan ewentualnych złamań. - Jest w porządku. Wystarczy lód. - Oddałam rękę właścicielowi i spokojnjejsza już  weszłam do otwierającej się właśnie windy.
- Chce wygrać dla ciebie te dziesięć milionów, jeśli Ruez pójdzie w zaparte - mówił nadal, będąc pod wpływem energii uzyskanej po niedawnych wydarzeniach.
- Myślisz, że o to tu chodzi? Nie zależy mi na pieniądzach. Chce mu tylko napsuć krwi. Poza tym... Po Nowym Jorku nas już nie ma, a ty niedługo masz samolot - popatrzyłam znacząco na zegarek.
- Patricia... Stać mnie na to, żeby nigdy stąd nie wyjeżdżać.
- To zostałbys bardzo samotnym człowiekiem. Moja córka nadal jest w Seattle, a twoja być może niedługo przyjdzie na świat, więc daruj takie metafory.
- Przepraszam... nie ułatwiam... - odrywajac się od ściany, podszedł powoli, stawiając gdzieś w międzyczasie aktowke. Objął mnie, tulac ciepło do siebie. Tak po prostu... Bez intymnego tła i tkliwych wynurzen stałam w objęciach, które były teraz chyba najlepszym ukojeniem. Nawet kiedy zjechalismy już na dół i nadszedł czas by wysiąść, nie odpuścił bliskosci. Nadal trzymając dłoń  na moich plecach,  prowadził do wyjścia. Robiło się coraz trudniej...
- Mogę mieć do ciebie prośbę? - zatrzymałam się na chodniku tuż za wyjściem z budynku.
- Cokolwiek zechcesz... - stanął na wprost.
- Tu będzie nasz koniec. Jedź do hotelu, spakuj się i leć do Seattle. Pokręcę się chwilę po mieście i wrócę do ParkLane, kiedy ciebie już tam nie będzie. Dziękuję ci za wszystko i mimo wszystko nie każda nieszczęśliwa miłość kończy się nienawiścią. Tyle... Dobrego życia Hudson... - wspięłam  się na palcach i złożyłam nieco przeciagniety pocałunek na jego wargach, które szykowały się chyba do jakiejś riposty. Zaskoczony jednak przycisnął  mnie mocno. Kiedy wróciłam do poprzedniej pozycji, wymienilismy już tylko tęskne spojrzenia i obracając się, ruszyłam w swoją stronę. Odeszłam, nie dając mu nic powiedzieć i niechcąc już niczego usłyszeć. Tylko naciągnięte ciemne okulary przeciwsłoneczne ukrywaly przełamującą  się tamę gorzkich łez.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now