Rozdział 11

2.8K 258 26
                                    

- Jak spotkanie? - zapytałem wchodząc za młodszym bratem do windy biurowca, w którym nasza kancelaria zajmowała trzy przepastne piętra.
- Chcesz szczegółów?
- Interesuje się młodszym bratem - W nosie mam twoje życie randkowe, do póki nie dotyczy ono Patricii, dodałem w myślach.
- A nie przypadkiem tą, z którą się widziałem?
- Paul... znam was oboje, mogę być ciekawy.
- Nawet nie wiesz jaka to intrygująca dziewczyna - powiedział to w takim tonie i z taką miną jakby conajmniej całą noc nie wychodzili z łóżka.
- Starsza i z dzieckiem.
- Mi to kompletnie nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej przemawia na jej korzyść. Ale widzę, że tak jak ona, masz z tym kłopot.
- Też będziesz miał, jak nagle twój popęd nie będzie w stanie zaakceptować tego, że ma inne priorytety.
- Posłuchaj... zaczyna mnie poważnie wkurzać, że widzisz we mnie walecznego i samodzielnego zawodnika kiedy chodzi o sprawy naszych klientów, a traktujesz jak szczyla w stosunku do kobiet. Być może moje referencje w tej kwestii nie są wysokie, ale właśnie postanowiłem mocno nadrobić.
- Co to oznacza? - chyba zaczynałem poważnie bać się o Młodego.
- Ona bardzo mi się podoba, nawet z tymi wszystkimi niestandardami w pakiecie. I nie zamierzam jej potraktować jak krótkie wakacje w Palm Beatch jeśli to cię martwi. Pomyśl jak będzie uroczo spotykać się na podwójnych randkach...Braciszku... - z satysfakcją spojrzał na mnie czując przewagę swoich argumentów.
- Pamiętaj... jest jeszcze Ava - liczyłem, że to ostatni bastion na załatwienie jego rezygnacji.
- Nie zniechęcisz mnie... Wczoraj zresztą z wielką satysfakcją odegrałem rolę jej przyszłego ojca, żeby zetrzeć z twarzy ojca knypka, którego skopała, nieuzasadnione poczucie zakładanego tryiumfu. Nie dałem mu nawet okazji wyżyć się na Pat. I wiesz co? Chyba poważnie zaczynam myśleć o dzieciach.
- Jesteś porąbany... - nie udało mi się wykrzesać innej obelgi oddającej mój stan wściekłości, że tak dobrze idzie mu z Patricia.
- A ty... Ty jesteś zazdrosny. Pozdrowienia dla Rose... - dorzucił pierwszy wysiadając na właściwym piętrze.

***
- Zapracowany? - retoryczne zapytała mnie narzeczona wracająca z przedpołudnia spędzonego na sali rozpraw.
- Jak widać... - wskazałem stos rozłożonych papierów.
- W weekend wybieramy się z Juliusem i Klohe na kolację. Otworzyli w centrum nową restaurację z winami. Będziesz mógł popatrzeć jak wygląda zaangażowany w przygotowania do własnego ślubu narzeczony - podeszła do mnie od tyłu i pochylając się tuż za moimi plecami, przesunęła obie ręce wzdłuż klatki piersiowej kierując się w dół. Przytuliła mocno do pleców i lekko przygryzła moje prawe ucho. Podobał mi się ten jej sposób okazywania czułości. Namiętność połączona z lubieżnością.
- Mamy inne plany.
- Mamy?! - czuć było niezadowolenie. Zmieniła szybko pozycję siadając tuż obok na dokumentach rozłożonych na moim biurku, odsłaniając czarne podwiązki. Okej... To nie będzie łatwa rozmowa, moje libido nagle dostrzegło w tyle głowy.
- Dostaliśmy zaproszenie na urodziny.
- Do kogo niby? W moim kalendarzu nikt z ważnych osób nie urodził się w maju.
- Ava... córka nowej lekarki mojej mamy.
- Czekaj... Każesz mi zamienić cudowne towarzystwo naszych przyjaciół na ogrodową zabawę u jakiegoś dziecka?
- To cudowne dziecko.
- Co mnie to interesuje?
- W czym dokładnie jest problem?
- Nie znam ani tej małej, ani jej matki. I nie podoba mi się, że w ogóle pomyślałeś, że zgodziłabym się tam pójść.
- To Ava nas zaprosiła. Uratowałem ją...
- No tak, teraz wszystko pasuje. Dziewczyna z kuchni...
- To wdzięczność i świadomość, że nie powinienem sprawiać jej przykrości. Oboje nie powinniśmy.
- Wybacz, ale mało pociąga mnie impreza u...
- Skończy siedem lat.
- Siedmiolatki. Nigdzie nie idę.
- W takim razie pójdę sam... - odwróciłem głowę od Rose, udając, że w tym momencie sprawa, nad którą pracuję, jest o wiele ważniejsza.
- Matko! Po prostu dzieciaki mnie wkurzają.
- A to coś nowego. Nie chwaliłaś się tym wcześniej... - zdziwiony zachowaniem kobiety, teraz poczułem jeszcze większe zaniepokojenie.
- Klejące się wiecznie palce, niekończące się pytania i bezustanna trampolina głupich pomysłów.
- Przypominam, że też kiedyś byłaś dzieckiem.
- Bardzo grzecznym i ułożonym, i z pewnością nie wpadałam do cudzych basenów.
- Rose... Ty w ogóle chcesz mieć dzieci?
- Mam jeszcze sporo czasu żeby o tym pomyśleć.
- Trzydzieści lat... Tyle wynika z twojego prawa jazdy.
- Wypominasz mi wiek?
- Próbuje bardziej dać ci coś do zrozumienia.
- Moje przyjaciółki rodzą po czterdziestce, a i tak nie uważam, żeby nie mogły poczekać.
- Za dziesięć lat, ja będę przed pięćdziesiątką. Dostrzegasz matematyczny układ.
- Ale nadal przystojny, z boskim ciałem i wielkim sercem - próbowała teraz uwodzić mnie widokiem swoich nagich ud, odsłaniając czarne koronkowe majtki.
- Zapytam jeszcze raz.. Chcesz mieć dzieci?
- Kiedyś o nich myślałam, potem przestałam... Teraz chcę się skupić na sobie, na nas.
- Do czego ci w takim razie nasze małżeństwo?
- Nie uważasz chyba, że ludzie pobierają się tylko po to, żeby się rozmnażać?
- Myślę, że z miłości, której finałem są dzieci.
- Nie te czasy David... - wstała i po prostu zaczęła wychodzić.
- Sobota, godzina 03:00 PM... Bądź gotowa. Prezent kupię sam - powiedziałem głośniej.
- Twoje niedoczekanie. Wychodzę z Khloe! - zirytowana rzuciła głośniej. Zmartwiło mnie jednak w tym wszystkim coś bardziej istotnego. Wizja naszego wspólnego życia, mogła okazać się bardzo różna. Uważałem dotąd posiadanie dzieci za tak oczywistą sprawę, że przez ten okres naszego związku, nie poruszyłem tego tematu. Teraz właśnie mogło się okazać, że to się stanie istotną rozbieżnością . Hmmmm... Lub kolejny chwilowy humor, kaprys albo dąs mojej narzeczonej. Sprawa z pewnością powróci.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now