Rozdział 14

3.1K 233 15
                                    

- Dzień dobry Pani Monico... - przywitałam się z Panią Hudson, wchodząc odważnie do jej pokoju. Trzymając obfite poręcze białego bzu, zbliżyłam się do kobiety, szukając jeszcze jakiegoś wazonu.
- Witaj Patricio... Jak pięknie pachnie.
- I piękny dzień. Co by Pani powiedziała na opuszczenie pokoju?
- Co to znaczy?
- Późna herbata przy basenie? Słońce jeszcze ciepło grzeje, a świeże powietrze zrobi dobrze nam obu - mówiłam, układając kwiaty.
- Masz dobry humor...
- Wręcz przeciwnie. Staram się tylko myśleć o lepszych momentach.
- Powiesz mi, co cię smuci?
- Zaraz po tym jak Jackob pomoże mi sprowadzić pania na taras.
- Powinnam w takim razie się zgodzić.
- Raczej - uśmiechnęłam się szeroko i przystapilam do analizy wyników, do których próbke pobralam ostatnio, oraz bieżących parametrów. Następnie wciskając magiczną jedynkę w aparacie telefonicznym stojącym na nocnym stoliku, zorganizowałam wraz z zarządca domu potrzebne przeniesienie.

- I jak? - zapytałam siedząca już wygodnie na leżaku właścicielkę domu.
- Przyjemnie...
- To tkwienie w pokoju nie pomoże. Powinna Pani więcej się ruszać.
- Ruszam się...
- Z rehabilitantem to nie to samo. Ja proponuję spacery. Jest tu tyle przestrzeni, że spokojnie nie zabraknie ścieżek.
- Składasz mi propozycję?
- Aktualnie jestem pani lekarka, więc to moje zalecenie. Zresztą wyniki są przyzwoite, więc gdyby teraz znalazł się dawca, byłyby to sprzyjające warunki.
- Tyle o mnie... Co z tobą?
- Nie rozumiem...? - udawałam siadając obok z malinowa herbatą przyniesiona przez Marię.
- Miałaś opowiedzieć o twoich nastrojach.
- Och... to chyba nic ciekawego.
- Pozwól, że sama to ocenie. Wiesz, że mało do mnie dociera z świata. Opowiedz przynajmniej co u ciebie.
- Hmmm... Rano dowiedziałam się, że mój problem z kręgosłupem, to nie jest jedynie ortopedyczna dolegliwość. Prawdopodobnie to naczyniak uciskający nerw. Tak, czy inaczej czeka mnie operacja.
- To straszne... - spojrzała na mnie Monica.
- Mam nadzieję, że tomografia wykluczy poważne zagrożenie.
- Może być inny scenariusz?
- Rozsianie... Mogą występować inne niewidoczne na rtg i oporność na leczenie. Poza tym nie wiadomo co wyjdzie w krwi. Dolegliwości są niepokojące.
- Boisz się?
- To ludzkie. Nawet jeśli wiem, że to najmniej poważny stan chorobowy w kategorii nowotworów i statystyki są łaskawie, może okazać się naprawdę różnie.
- Rozumiem zatem smutek... Ale co z radością?
- To nie radość. To ulga... Dziś zdjęłam poważny ciężar ze swoich ramion. Podzieliłam się z kimś istotnym, choć bardzo przykrym, wydarzeniem w swoim życiu.
- I to tyle?
- Ważne było to, co powiedziałam i to, komu powiedziałam.
- Pojawił się ktoś ważny?
- Trudno stwierdzić na ile, ale z pewnością istotny. Nie umiem tego wytłumaczyć, sama nie rozumiem, ale dobrze mi przy nim. Zresztą mam nieodparte wrażenie, jakbyśmy znali się naprawdę bardzo długo.
- Przyjaciel?
- Być może to właśnie taki etap. Niestety nic więcej. Status nie ma szans się zmienić.
- Nie chcesz?
- To mało istotne. On jest już zajęty.
- Żona?
- Jeszcze nie, ale pewnie wkrótce.
- Rozumiem. Nie dostrzegasz szansy?
- Nie powinnam nawet jej szukać.
- A jeśli on... Jeśli on bedzie chciał czegoś więcej, co zrobisz?
- Będę się martwić.
- Martwić?
- Że go nie uszczesliwie. To jednak tylko gdybanie. Zatrzymam się na tym, że jest, a ja zrobiłam ważny krok do przodu.
- To też bardzo w porządku... Jak przygotowania do urodzin Avy?
- Doskonale. Jutro jesteśmy cały dzień razem, więc Demi i Drake spokojnie będą mogli pozwolić ekipie rozstawic dmuchany zamek, kolorowe balony i stoliki w swoim ogrodzie. Oprócz ich dzieci będzie jeszcze sześcioro z klasy córeczki, wnuki mojej koleżanki z pracy Camilli i pani synowie. Miało być bardzo kameralnie, a nazbiera się z trzydzieści osób.
- Ava będzie zachwycona.
- Tym razem pewnie prezenty nie pomieszcza nam się w mieszkaniu.
- Może kiedyś zechcecie zrobić jej urodziny tutaj.
- Nie... To nie byłoby właściwe. Jestem dla Państwa obcą osobą i w końcu nadejdzie czas rozstania.
- Patricia... już ci mówiłam, że marzę o wnukach, a wizja jest raczej marna. Nie wiem ile mam jeszcze czasu. Daj mi się nacieszyć wasza obecnością i rozmyślaniem gdzie bym chciała was widzieć za rok.
- Dobrze... Ma Pani prawo do wszystkiego.
- Tort już jest?
- Jutro się za niego zabiorę.
- Zdążysz?
- Wieczorem wezmę się do pracy.
- To dobrze... Jak przyjemnie... - mówiła już kierując twarz wprost w promienie.
- Si... "Non posso dire se sarà meglio quando, sarà diversamente ma posso solo dire che deve essere diversamente se tutto vada bene" (Nie moge wprawdzie powiedziec czy bedzie lepiej, gdy bedzie inaczej; ale tyle rzec moge, iż musi być inaczej o ile ma być dobrze./Georg Lichtenberg).
- Cokolwiek powiedziałaś, było to pewnie bardzo mądre.
- Było... - odwzajemnilam uśmiech.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now