Rozdział 23

2.8K 220 12
                                    

- Co się stało z twoim dobrym nastrojem? - pytałam, kiedy Paul odwozil mnie na szpitalny parking.
- Nic... - obojętnie odpowiedział.
- Domyślam się, że rozmowa z bratem nie należała do najsympatyczniejszych - nie musiałam dodawać, że odejście od stolika dowodziło, iż mogło conajmniej chodzić o sprawy osobiste.
- Nie powinnaś się niczym przejmować.
- No to teraz się przejmuję.
- Powiedzmy, że czeka mnie z Davidem poważna rozmowa i wcale nie zamierzam przyjąć roli słabszego braciszka.
- Paul... Rozmawiaj ze mną normalnie.
- David jest wkurwiony, że się kręcę wokół ciebie i zabrałem cię na śniadanie, co mnie równie jak bawi, jak irytuje. Zamierzam mu wyjaśnić kilka podstawowych zasad, o których najwyraźniej zapomnial.
- Czekaj... Nie podoba mi się to, że się o mnie sprzeczacie. To jest niedorzeczne...
- Też tak uważam. Poza tym David ciągle myśli, że ja traktuje naszą znajomość jak rozrywkę.
- Poważnie nie macie lepszych zajęć w życiu? Zacznę się poważnie zastanawiać nad skasowaniem waszych numerów.
- Chciałaś wiedzieć...
- Typowe dzieciaki...
- A ty nie udawaj, że tego nie dostrzegasz.
- To jakiś zarzut? - zaskoczona spojrzałam.
- Trochę tak.
- O co masz do mnie pretensje?
- Że pozwalasz Davidowi wykraczac poza schematy.
- Co niby masz na myśli?
- Dom na wzgórzu, odwożenie do mieszkania z piątku na sobotę... I wiele innych drobnych gestów.
- Poczekaj... Mam ci się tłumaczyć z przyjęcia cudzej życzliwości? Nie za wiele oczekujesz? - teraz byłam wyraźnie zła.
- Nie, ale zastanów się po prostu, że trochę sama prowokujesz zamieszanie wokół siebie i konflikt pomiędzy mną, a bratem.
- Wiesz co? Bezczelny jesteś. A! I nie próbuj jutro nawet dzwonić. Davida tyczy się to samo. Nie dziękuję za śniadanie! - trzasnelam drzwiami jego auta zbyt głośno i niezgrabnie szukając kluczyków w torebce, wreszcie dostałam się do środka swojej auriski. Nie patrzyłam we wsteczne lusterka czy Hudson odjechal. Miałam głęboko gdzieś czy jeszcze tam stoi, czy już żałuję swoich słów i jak potoczą się jego dalsze losy. Chciałam dostać się tylko do mieszkania i wyciszyć wszystkie złe myśli. Być może mogłabym przyznać Mlodemu rację, że z zainteresowaniem przyglądam się rodzącemu konfliktowi, gdybym wszystko skrupulatnie planowała. To jednak oni pchają mi się do życia bez mojego szczególnego zaproszenia.

***
- Nie podobało ci się w Nowym Jorku? - pewnie z ironią zapytał Paul, wchodząc do mojego gabinetu.
- Mniej niż w Seatlle.
- Zatem słucham... - usiadł na przeciw w fotelu, przyjmując pozycję walecznego wojownika.
- W porządku. Przechodzimy do rzeczy. Masz się odpieprzyć od Patricii. Daj jej spokój i nie próbuj uwodzić.
- Bo ty sobie tego życzysz.
- Bo zamierzam rozstać się z Rose i związać z Pat.
- Ochooo! - polsmiech brata był wyraźnym znakiem zakłopotania i zaskoczenia jednocześnie. - I z pewnością oznajmić, że od ponad roku wypisujesz do niej przez internet.
- To też...
- Wiesz co? Rób ze swoim życiem co chcesz. Pieprz je koncertowo lub udawaj szczęśliwego z Rose. Od mojego się odwal.
- Gdybym to zrobił pięć lat temu, tkwil byś teraz w więzieniu za jazdę po pijaku.
- Będziesz teraz wspominał mi błędy młodości?
- Twój błąd trwał dwa lata. Dwa lata upijania się do nieprzytomności i prawie zawalone studia. Szczerość za szczerość braciszku. Ja jestem gotów powiedzieć wszystko. A ty?
- Myślisz, że na Pat mój alkoholizm zrobi większe wrażenie, niż twoje kłamstwa? Łudzisz się...
- To, że potraciles dziewczynę, która wylądowała na wózku i do tej pory płacisz jej rentę pewnie już tak.
- Nie szarżuj na argumenty. Ja mam swoją czarną kartę, ale nie uciekam przed tym. Ty natomiast wiecznie zachowujesz się jakby ci się wszystko w życiu należało. Tak nie jest David... Możesz sobie przedstawiać pionki na swojej planszy, ale zapomnij, że zejdę ci z drogi w kwestii Patricii.
- Paul! Zawsze zależało mi na twoim szczęściu, ale Patricia nie będzie twoja.
- Nie ty o tym zdecydujesz... - odważnie zakończył i zaczął wychodzić.
- Nie wiesz o niej tego co ja...
- Czyli? - obrócił się powoli wyraźnie zaciekawiony. Również wstałem, by zrównać się z bratem, kierując w jego stronę.
- Patricia siedem lat temu została zgwałcona. Z tego aktu urodziła się Ava. To są bardzo poważne sprawy, a Pat potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie to udźwignąć.
- I zalozyłes, że to będziesz ty?
- Nie rozumiesz nic? - upewnialem się czy cokolwiek dotarło do Młodego.
- Tyle, że o Pat trzeba się postarać jeszcze mocniej.
- Nie Paul. To nie są do jasnej cholery zawody. To jest bardzo poważne życie.
- Rób swoje, a ja zadbam o siebie.
- Znienawidzimy się...
- Skąd... Jesteśmy braćmi. To Rose cię znienawidzi - w pełnym gorzkiego posmaku pożegnaniu mezczyzna zniknął za drzwiami.
- Kurwa! - rzuciłem głośne przekleństwo, zakładając obie dłonie na kark. Nie liczyłem, że pójdzie łatwo, ale nie sądziłem, że Paul ma w sobie tyle glupiego uporu. Było pewne, że porządki muszę zacząć od razu, zanim mój braciszek z czymkolwiek się wysypie. Moje serce dokonało prostego wyboru. Chciałem od razu spotkać się z Pat. Zwłaszcza, że wróciłem wcześniej i mogłem do chwili operacji spędzić z nia ten czas.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now