Rozdział 15

3K 220 15
                                    

- Będę już szedł... Ava smacznie śpi. Myślę, że moje opowieści o miejscach, do których jeździłem jako dziecko, były jednak zbyt ciekawe.
- Faktycznie... godzina czasu - wymownie spojrzałam na zegarek w piekarniku.
- Uwiera cię moja obecność tutaj? - zapytał bezpośrednio.
- Nie wiem już sama... Z jednej strony powinno mnie to mocno krępować, bo żaden inny mężczyzna nigdy nie wszedł tu tak śmiało, i tak swobodnie się tu nie czuł, a z drugiej...
- Co z drugiej? - był wyraźnie zainteresowany moją odpowiedzią.
- Dobrze mi z tym... I to jest właśnie bardzo niewłaściwe.
- Gdybym był sam, czy wtedy popchnęłabyś chętnie wszystko dalej?
- To tylko gdybanie.
- Wyobraź sobie, po prostu... - nalegał.
- Hipotetycznie... Tak. Jednak nie jesteś. Więc tematu nie ma. Poza tym nie uważam, że jeśli nie byłoby Rose, nie byłoby nikogo. Nie jesteś kimś, kto raczej akceptuje stan wolny. Zdecydowanie jesteś obiektem zainteresowania wielu kobiet w swoim towarzystwie. O wiele ciekawszych i bardziej pasujących.
- Nagadałaś się? - z sarkazmem skomentował.
- Powiedziałam co myślę.
- Wszystko ubierasz we własne teorie, nie licząc się z tym, że druga strona ma zupełnie odrębne zdanie, lub jest kompletnie inna niż zakładasz.
- Postanowiłeś właśnie o północy się ze mną rozprawić?
- Nie... nie chce się kłócić. Pomyśl czasami tylko, że wiele rzeczy może mieć inne oblicze, niż tobie się wydaje - mówił już spokojniej, stojąc obok mnie.
- Ja też nie... - odpowiedziałam nerwowo, bawiąc się palcami, stojąc oparta o stół na wprost.
- Na mnie pora...
- Dobrze.
- Wiesz... - obrócił się jeszcze na  moment. - Podobało mi się usypianie Avy.
- Będę wzywać, kiedy sama nie będę miała do tego siły.
- Wiem, że nie zadzwonisz - zaśmiał się głośniej, doskonale mnie oceniając.
- Nie...
- Zobaczymy się w sobotę.
- Zatem do zobaczenia - już w myślach żałowałam tego klimatu między nami.  Uwierało mnie, że wracamy do układu przedzielonego murem zobowiązań i przyzwoitości. Żadnej logiki...
- David?
- Tak? - obrócił się do mnie na moment, stając już za niedomkniętymi drzwiami.
- To były najfajniejsze urodziny w moim życiu. I oczywiście dziękuję za prezent. Jeśli się kiedyś odważę, zobaczysz mnie w niej pierwszy.
- Nie wyobrażam sobie nawet, że zrobisz to dla innego - to zdanie było pełne żartobliwej ironii. Wymieniliśmy się uśmiechami i zakonczyliśmy wspólny wieczór.

***
- Cześć!
- Jest siódma rano i naprawdę nie musisz się tak drzeć - mówiłam do przyjaciółki przez telefon, obracając się przed pionowym lustrem wklejonym w drzwi do pokoju Avy. To była jedyne możliwa miejsce na ten przedmiot, a dodatkowo optycznie powiększał przestrzeń.
- Czekam na sprawozdanie z ucieczki z pracy.
- Miałyśmy w sobotę to omówić. Ewentualnie... - zaznaczyłam sugerując, że i tak mogła co najwyżej liczyć na moją dobrą wolę w tym temacie.
- Każesz mi czekać do soboty?
- Owszem... - pewnie odparłam atak.
- Dobra... szykuje się do pracy, pewnie jak ty i mam piętnaście minut na twoją opowieść. Znam cię i wiem, że jeśli zdarza ci się coś niekonwencjonalnego, to albo zbliża się koniec świata, albo...
- Albo co?
- Albo David. Mów!
- Nic niezwykłego... Sprzyjające okoliczności i zabrał mnie do swojego domu na wzgórzu.
- Oooooo... - ten dźwięk wyrażał jedynie przekonanie o tym, że koniecznie musiało dojść do ostrego seksu.
- Nie Demi. Nie było żadnych nieprzyzwoitości i doskonale wiesz dlaczego. Prawie...
- Prawie?
- Pocałunek: długi, namiętny, smaczny, co się równa, że bardzo nieprzyzwoity i zabroniony.
- Kto kogo sprowadza na niewłaściwą  drogę?
- Liczę na to, że to nie ja jestem ta zła. Choć wydaje mi się, że to takie przeciąganie liny pomiędzy nami.
- O kurczę... Po co w ogóle tam pojechaliście?
- Chciał mi pokazać widok z tarasu tego domu. I mówię od razu, że to bardzo niezwykła rzecz i warto było się dać porwać. Tyle... cała historia.
- Na pewno?
- Hmmnm... Właśnie mierze czerwoną sukienkę D&G, którą wczoraj wieczorem mi podarował w ramach przyspieszonych urodzin.
- Czekaj... Nic nie rozumiem.
- Zobaczył i kupił.
- Hej... dobrej znajomej nie kupuje się sukienki.
- Wie, że moją ostatnio porwał wiatr i została mi tylko jedna... Ech, po co ja w ogóle ci to tłumaczę.
- Bo wiesz co dokładnie myślę i liczysz, że mogę się mylić.
- Demi...
- Patricia... On ci się podoba coraz bardziej i ty mu też. Zastanów się czy chcesz być powodem czyjegoś nieszczęścia.
- Nie chcę...
- On ma narzeczoną... 
- Nie musisz przypominać.
- Chce żebyś mnie zrozumiała... Nie uważam, że narzeczona to świętość absolutna. Jeśli jednak dasz się temu pochłonąć, musisz być bardzo tego  pewna. Dla siebie, Avy i Davida.
- Wiem...
- A jak sukienka?
- Zdzirowata - skomentowałam równie głośno, jak przyjaciółka rozpoczęła rozmowę.
- Uuuuu...
- Mami... Co to znaczy "zdzirowata"? - usłyszałąm za plecami zaspany głośnik córeczki.
- Och! - obróciłam się do stojącego za mną śniadego szczęścia. - Demi kończę. Ava już wstała... - szybko zakończyłam rozmowę. - Słonko... Mamusia źle się wyraziła.
- Co to znaczy? - nie ustępowała.
- To coś bardzo za krótkiego, za dużo odsłaniającego i kiedy dziewczyna coś takiego wkłada, chłopcy za nią gwiżdżą. I to w gruncie nieładne słowo.
- Przekleństwo? - interesowała się dalej, łapiąc mnie za rękę, zabierając do kuchni.
- Nie, ale nienależy do najładniejszych.
- Yhy... Chcę płatki czekoladowe na śniadanie...- rączką przetarła jeszcze oczko i wspięła się na krzesło. Podparła brodę i dziwnie obserwowała moje ruchy.
- Przyglądasz mi się?
- Wyglądasz Mamuś inaczej.
- Źle? - stałam tyłem do stołu podgrzewając mleko.
- Tak jakoś... Jak te panie z drogich sklepów.
- W takim razie to tylko wygląd. Niestety do chodzenia do drogich sklepów jest mi daleko.
- Ale w sumie to ładnie...
- Tylko mierzyłam. Zaraz się przebiorę i znów będę twoja fajną mamą... - uśmiechałam się, zalewając już miseczkę z ciemnymi płatkami białym płynem przed dziewczynką.
- Mamuś?
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Chce tylko ci powiedzieć, że lubię Davida. Bardzo go lubię i szkoda, że ma narzeczoną.
- A Paul? Już go nie lubisz?
- Paul jest fajny, ale David... Przy nim uśmiechamy się obie.
- Pewnie dlatego, że jest naszym przyjacielem i sporo mu zawdzięczamy.
- Nie sądzę... - sprzeciwiła się, przegryzając kolejną porcję śniadania.
- Och... nie sądzisz? A co zatem sądzi moje siedmioletnie dziecko?
- Że David ci się podoba, a ty podobasz się jemu.
- Hmmm... A ja sądzę moja młoda damo, że powinnaś się pospieszyć i szykować do szkoły. I nie dopowiadaj sobie kochanie niczego. Lubimy się, to tyle, a David niedługo się żeni.
- Po co w ogóle ludzie się żenią?
- Ludzie się pobierają. Żeni się mężczyzna z kobietą.
- No o to mi chodzi.
- Bo się kochają.
- A nie można się kochać bez tego?
- Można... Ale czasami kiedy ta miłość jest bardzo silna, ludzie chcą sobie przed Bogiem złożyć obietnicę, że będą już ze sobą do końca życia. Będą się wspierać kiedy będzie im dobrze, ale i wtedy jak nadejdzie tragedia. Staną się zapisani sobie już na zawsze. Poza tym dziewczyna przejmuje nazwisko chłopaka.
- A ty byś chciała mieć męża?
- Pewnie tak... Ale mam ciebie i wystarczy mi za trzech.
- Dlaczego mój tata nie jest twoim mężem?
- Bo się nie kochaliśmy.
- Mówiłaś, że dzieci rodzą się z miłości. Więc nie rozumiem.
- Są takie wyjątkowe sytuacje, że rodzą się z miłości do tych dzieci, mimo że z niej nie powstały.
- To za trudne dla mnie.... Zapytam Davida. On jest meeega mądry. I chyba wie wszystko.
- To może być ciekawa rozmowa - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- I miałabyś biała suknię?
- Może bardziej sukienkę.
- A welon?
- Nie... Jak kobieta ma dziecko, nie nakłada welonu. Nie byłabym już panienką, którą książę zabiera z rodzinnego domu, bo przyszły mąż zapytał o zgodę mojego tatę.
- Ehhh... Jednak bycie dzieckiem jest fajniejsze czasami.
- Prostsze. To na pewno. Dobra! - klasnęłam w obie dłonie kończąc temat. - Ja idę się przebrać, a ciebie za pięć minut widzę ze szczoteczka do zębów. Za pół godziny wychodzimy.
- Tak jest... - zamyślona pewnie jeszcze nad swoimi rozterkami, wygłosiła zgodę.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now