Rozdział 32

2.5K 214 12
                                    

Kończyłam spacer po tym tętniącym milionami oddechow i różnych myśli mieście, dostrzegając jakąś nieokreśloną ciszę we mnie. To nie tylko był smutek i tęsknota... To chyba była właściwa dojrzałość. Pogodziłam się z tymi stratami, które do tej pory rzucił mi los i wiedziałam, że z kolejnymi też w jakiś sposób dam sobie radę. Uwolniłam się od koszmarów i złych cieni. Byłam też pewna, że Ava dowie się wkrótce prawdy o swoim ojcu. Jeśli nie przygotuje jej na tę historię, zawsze będzie miała żal do świata, że nie otrzymała kogoś tylko dlatego, iż być może sama nie zasłużyła. Ta rozmowa nigdy nie wyda mi się łatwą, ale z pewnością przyniesie ulgę nam obu. Oczywiście na tyle, na ile będzie w stanie przyjąć to siedmioletnie dziecko. To trochę jak z adopcją. Możesz ukryć ten fakt przed dzieckiem, ale jego znamiona będą odzywać się w różne dziwne i mało oczekiwane sposoby. Należy wyprzedzić złe konsekwencje. David? To taki balans pomiędzy "pragnę i kocham", a "nie należysz do mnie i gdzie indziej jest twoje miejsce ". Nie traktuję tego jak letniej przygody. To ponad rok poznawania czyjejś duszy tchnionej w idealne ciało. To, że już go tu nie ma, a w Seattle przez tyle lat na siebie nie wpadliśmy, daje mi choć odrobinę komfortu, że uda nam się poukładać swoje życia we właściwym porządku. Czy tak czuję? Jeszcze nie. To głos mojego rozsądku. Serce próbuje się buntować. Jak trzepoczaca ryba w sieci, podrzuca szalone rozwiązania z kategorii "walcz", " nie daj mu odejść". Wiem jednak, że to słuszne. Ślub, dziecko, idealne życie z idealną dla niego żoną to spora wygrana w stosunku do tylu zawiłych wątków i problemów po mojej stronie.

Znów nad moim miastem. Podświetlone jak bożonarodzeniowe drzewko Seattle witało mnie ciepłym objęciem. Przyjemne lądowanie, szybka przeprawa przez lotnisko i stałam przed wejściem, czekając na taksówkę.
- Pat?
- Raczej wiesz do kogo dzwonisz... - odpowiedziałam żartobliwie do Demi, oddając swoją walizkę kierowcy, który przed momentem zgrabnie zatrzymał się przede mną.
- Nie dzwonię na pogaduszki. Był wypadek...
- Jaki wypadek?! Co z Ava?! - panikowalam.
- Nie ona. Z nią wszystko w porządku. Paul... Paul i Rose roztrzaskali się autem godzinę temu.
- O Boże... W jakim są stanie?
- Wiem tylko tyle, że trafili do Providence. Wypadek był w pobliżu szpitala. Na pewno trafili na stół... Nic więcej nie wiem.
- O matko... biedny David... - pomyślałam właśnie o tym, jaki ciężar spadł na jego ramiona.
- Pomyślałam, że zechcesz wiedzieć i...
- Powinnam jechać?
- Od ciebie dowiedzą się więcej. Wsparcie dla całej rodziny... po prostu - od razu usprawidliwiala moje ewentualne wątpliwości.
- Jak Ava?
- Nie martw się. To nieszczęśliwsze dziecko na świecie. Poczeka na ciebie jeszcze trochę. Jedź...
- Dobrze... - i znów działo się nie tak. - Do szpitala Providence proszę! - pokierowalam na nowo taksówkarza.

Zdążyłam jeszcze zostawić walizkę w swoim gabinecie i z legitymacją lekarską ruszyłam na oddział chirurgii ortopedycznej. Owszem, to nie miało być łatwe spotkanie z Hudsonem, ale w tym miejscu funkcjonowałam zdecydowanie bardziej jako lekarz. Gdy znalazłam się już na właściwym korytarzu, przed blokiem widziałam grupkę kilku osób, oczekujących na jakieś informacje. W zniecierpliwieniu poruszający się ludzie, odbijali się od ściany i automatu do kawy.
- David! - głośno wywołałam mężczyznę z grupki, który z pochyloną głową siedział akurat na jednym z krzeseł. W niepewności, że chodzi o niego i z pewnością sporej rozpaczy, uniósł leniwie wzrok. Nie odpowiedział, ale wyraźnie zmęczony wstał. Dostrzegając jego ojca i jeszcze trzy inne osoby, nie mogło tu mieć miejsca żadne rzewne powitanie. Wyprzedziłam mężczyznę w jego dylemacie i profesjonalnie podałam mu dłoń. Męski uścisk, który mimo sytuacji chyba trochę go zdziwił, był z pewnością czymś największym, na co oboje mogliśmy sobie pozwolić. - Cholernie mi przykro... Co wiecie?
- Czołówka... Nie mam pojęcia, jakie były przyczyny. Paul prawdopodobnie ma pęknięte żebra i sledzione. Rose wstrząśnienie mózgu i sporo obić. Ponoć jakiś poważny krwotok... Tyle wiemy. Oboje są operowani jeszcze.
- Dobry wieczór Panie Hudson... - przywitałam się z seniorem, który właśnie do nas podszedł z innym starszym mężczyzną. Szybko wymieniłam uściski rąk z jednym i drugim, czekając na objaśnienia.
- To ojciec Rose, Blake Perry - przedstawił młody adwokat.
- Dobrze... udam się na salę... Dowiem się czegoś więcej dla Państwa. Zresztą Paul to mój przyjaciel. Nie wyobrażam sobie, żeby miało mnie tu nie być. Proszę się o nic nie martwić. Wszystko zawsze wygląda gorzej niż się wydaje - spojrzałam jeszcze na smutnego Davida, chcąc dodać mu jakiegoś niewerbalnego wsparcia, ale jego żal powodował, iż nie dostrzegał mnie już tak wyraźnie.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now