Rozdział 39

2.9K 216 5
                                    

- Hej... emocje przedślubne cię gniotą? - nietrafionym przywitaniem zapraszała mnie Demi do środka swojego domu.
- Raczej cienie z przeszłości i tym razem nie mojej - weszłam odważnie z miną raczej już mniej entuzjastyczną.
- Co się znowu dzieje?
- Gdzie dzieciaki?
- W ogrodzie... niania zwiozła całą trójkę pół godziny temu.
- Tym lepiej... możemy spokojnie pogadać.
- Aż tak poważnie?
- Nieznośnie poważnie.
- Hudson... - trafiła i ustaliła kierunek.
- Cóż... dowiedziałam się właśnie, że mój przyszły mąż jest już czyimś byłym mężem.
- O kurwa...
- O kurwa jak nic.
- Dawaj szczegóły - usiadła na przeciw w fotelu znów gotowa ratować moja duszę.
- Zaczęło się od Rose. Wpakowała mi się dziś na oddział uprzejmie donieść, że grzebiąc w przeszłości Davida odkryła fascynującą tajemnicę, że tuż po studiach Hudson ożenił się z niejaką Samantha Parker i wielce prawdopodobne, że syn którego wychowuje kobieta jest jego.
- No szlag mnie zaraz jasny trafi... - nadciągało załamanie przyjaciółki.
- Nie omieszkałam udać się do biura Davida, licząc szczerze mówiąc na logiczne wytłumaczenie lub zwyczajne zaprzeczenie.
- I?
- Potwierdził. Przyjaźnią się do dziś, a małżeństwo było próbą ratowania jej przed wydaleniem z kraju. Ponoć formalnie są rozwiedzeni, a chłopak jest dzieckiem kolejnego jej męża, który nota bene zginął kiedy ten miał dwa lata.
- To raczej nie jest rzecz, którą można przemilczeć jak zapalenie wyrostka.
- Najwidoczniej można. Nawet przed kobietą, która rzekomo się kocha.
- Tłumaczył się jakoś?
- Jakoś słabo, jak dla mnie... W ogóle co to za informacja.... Przyjaźni się z kobietą, o której nic nie wiem. Twierdzi, że to jedynie przyjaźń i nie ma mowy o uczuciach, ale cholera kiedy została sama nie omieszkał wspierać jej finansowo. No i oczywiście najlepsze, musiał wszystko zachować dla siebie ponieważ małżeństwo dla kontraktu jest nielegalne i groziłyby mu poważne kłopoty zawodowe. Jakby kurwa historia z Ruezem była kompletnie przemyślana. Nagle stał się mistrzem przezorności i działań długoplanowych.
- Co za...
- O tak! Wiesz czym jednak wkurwił mnie najbardziej? - wstałam dodając więcej melodramatyzmu - że na zarzut jak mógł ukrywać tą relacje jednocześnie będąc w związku, przywołał przykład mnie i Rose.
- Gnojek!
- Delikatnie mówiąc. Rozumiesz? On nie widzi w tej chorej sytuacji niczego złego. Jeszcze powinien otwarcie stwierdzić, że czepiam się bez powodu - ironicznie dokończyłam.
- Hmmm... powód jest i to spory. To nie jest niefrasobliwość, to po prostu utajenie czegoś z premedytacją. Co zamierzasz zrobić w tej sytuacji?
- Najchętniej cofnęłabym się do sytuacji ze szkolnej sceny. Czuje się jak idiotka pakująca ciągle w te same problemy pt. "Faceci". Kurczę... Z jednej strony chętnie dałabym mu w pysk, a z drugiej strony jestem załamana tym jak wszystko się sypie. Mało tego... jetem przerażona tym, jak w gruncie mało wiem o tym człowieku.
- Zadałaś sobie pytanie, czy wobec tej informacji nadal chcesz być jego żoną?
- Chce z nim być, żyć, mamy zresztą wspólny dom... I jednocześnie czuje jak obcy jest teraz dla mnie.
- Może spotkaj się z tą kobieta i sama oceń na ile w tym układzie nie ma uczuć.
- Chyba żartujesz! Nie jestem Rose żeby biegać z odwiedzinami po BYŁYCH.
- Nawet jeśli tak cię ona dręczy?
- Bardziej oczekuje innej postawy Davida.
- Cóż byłoby wyjątkowo spektakularnie gdyby przyjechała twoja rodzina, a tu nagle informacja - ślubu nie będzie... - wydobyła właśnie spod mojej skóry czającego się demona przyjaciółka.
- Matka miała by używanie razem z moją siostra... Ale chyba wyrosłam już z okresu liczenia się z ich zdaniem. Zwiedzili by Seattle i też by wystarczyło. Zresztą nie chce o tym teraz myśleć... Nic już nie wiem... - zamknęłam zmęczoną twarz w dłoniach opierając łokcie o kolana.
- Przepraszam... pójdę otworzyć- oderwała się od rozmowy ruszając komuś otworzyć. Zostałam sama myśląc jeszcze przez chwilę na ile powinnam uszanować swoje odczucia, a na ile uznać, że nie wszystkie szanse David już wykorzystał.
- Hej... - stanął nade mną wypuszczając z siebie niepewne powitanie. Spojrzałam tylko w górę nie wiedząc kompletnie jaką reakcje powinnam mu teraz zaoferować. - Porozmawiamy?
- A coś się zmieniło od popołudnia ?- wydobylłm z siebie nieprzyjemny sarkazm.
- Nie.
- Więc wątpię, że znalazłeś jakieś czarujące rozwiązanie.
- Posłuchaj... - usiadł nieco śmielej obok - Po pierwsze nie chcę, żeby cokolwiek w kwestii ślubu się zmieniło. Jesteś jedyną kobieta, przy której czuje, że chce wejść w ten układ ze wszystkimi konsekwencjami.
- Prawnicze gadanie... - Jego wstęp nie brzmiał jak romantyczne ułaskawianie.
- Kocham cię.. I wiem, że taka miłość nie zdarza się często. Wiem jak to wszystko wygląda beznadziejnie, ale kiedy zgodziłem na ślub dla kontraktu miałem tylko motywację pomocy. Nie myślałem, że to może aż tak zaważyć na mojej przyszłości. Małżeństwo, rozwód i tyle. To przecież  nie jest jak śmiertelna choroba...
- Nie pogrążaj się... - spojrzałam na niego gniewnie z ostatnim zdaniem. - Gdybyś tylko powiedział to wszystko zanim... Przecież tyle ze sobą rozmawialiśmy... Nawet znając się tylko w sieci nigdy nie wspomniałeś o tym.
- Bo ten fakt nie ma dla mnie emocjonalnego znaczenia.
- Ale dla mnie ma! - wstałam już dostatecznie zła.
- Łatwiej by ci było gdybym to dla ciebie się rozwiódł? - zapytał ze złością.
- Prawda... ona sprawiłaby, że byłoby mi teraz lżej.
- Pat...Jestem winny. Nie uciekam od tego. Widzę też, że Rose znów osiągnęła swój podły cel. Dasz jej wygrać?
- Co za motywacja... - z ironią stwierdziłam. -  Nie podchodź mnie w ten sposób Hudson. Ja nie mam pięciu lat, a ty nie próbujesz nakarmić mnie znienawidzoną owsianką.
- W takim razie co powinienem zrobić?
- Przestań sprawiać wrażenie na początek, że jesteś zajebiście szlachetny, a ja mam nieuzasadnione pretensje. Cała ta historia daje mi bolesne poczucie, że nie mogę ci ufać, a takich newsów może być więcej.
- Nie mam nic więcej do ukrycia... - wstał dorównując mi poziomem i wspólnie kontynuując moją wędrówkę po salonie Demi.
- Oceniasz to w kategorii "istotne" i "mało istotne"?
- Poza ślubem, kilkoma romansami, Rose, nie mam na swoim koncie żadnych innych damsko-męskich rewolucji.
- Chyba, że jakieś dzieci o których nie wiesz. Bo raczej zabezpieczanie się nie jest twoja mocną stroną... - znów okrutnie dokuczyłam mężczyźnie, choć w naszym przypadku też nie byłam mistrzynią rozsądku. - Jestem wściekła na ciebie Hudson! I na Rose, bo znów wygrywa...
- Nie załatwisz tak tego... - do naszej dwójki wkradł się głos osoby trzeciej. Automatycznie odwróciłam się w stronę wejścia i ujrzałam w progu piękną, smukłą brunetkę w zielonej sukience. Wyglądała bardziej jak modelka, niż dziewczyna z przedmieścia. Nienaznaczona czasem i zmęczeniem, wyglądała zbyt dobrze jak na ten cały chaos pomiędzy nami. I za cholerę nie rozumiałam jaką miała odegrać w tej scenie rolę. Zresztą moje zdziwienie było bardzo widoczne. - Witaj... jestem Samantha... - no tak... Jakby nie mógł się związać z kimś o mniej idealnym wizerunku. - To ja powinnam się tłumaczyć. Porozmawiamy? - łagodnym głosem próbowała przemówić do mojej wrażliwości.
- Następny będzie Ojciec Święty? Co to za posiłki David? - spojrzałam na mężczyznę jasno dając do zrozumienia, że ta forma negocjacji nie podoba mi jeszcze bardziej.
- To był mój pomysł. To ja chciałam z tobą porozmawiać i czułam, że David w tej kwestii sam nie wiele zdziała.
- Nie wiem czy mam ochotę na rozmowę akurat z tobą. Oboje wystarczająco to schrzaniliście i męczy mnie ta cała sytuacja... - chciałam zbyć próby ratowania tej kiepskiej sytuacji. Zwłaszcza, że kobieta zbyt odważnie ruszyła w moja stronę irytująco sugerując chęć nawiązania... czego? Przyjaźni?
- Piętnaście minut twojego cennego czasu i więcej o mnie nie usłyszysz - nieźle kombinowała. Była kobietą i wiedziała jak uderzać w nasza ciekawość. Taka zwykła w cudze argumenty, które z założenia postrzegamy jako niewystarczające.
- Ani minuty więcej... - poległam, ale faktycznie liczyłam na jakiś przebłysk wiary w niewinność Hudsona. Nie czekając wyszłam na taras licząc, że kobieta zrozumie iż nie chcę świadków. Dotarła praktycznie po chwili stając tuż obok.
- Czułabym się tak samo... Oszukana... Ale znam Hudsona i wiem, że zrobił to tylko z poczucia chęci pomocy. Niestety nic więcej...
- Niestety? - wyraźnie zdziwiona zapytałam.
- Sama wiesz, że trudno się tylko przyjaźni z takim mężczyzną. Oczywiście, że to moja najlepsza część życia, ale musiałabym być idiotką żeby się w  nim nie zakochać. Raz próbowałam mu to wyznać kiedy jeszcze nawet nie padł strach związany z wydaleniem z kraju, ale nawet nie chciał słuchać. Uciął temat. Dla niego taka znajomość była wystarczająca. Nie przestałam oczywiście darzyć go uczuciem, ale musiałam uszanować to, że nie może go odwzajemnić. Sądziłam jeszcze, że ten ślub, tak przy okazji... takie wydostające się niesforne ciche marzenie. Chce żebyś wiedziała, że Hudson to po prostu zbyt dobry człowiek jak na dzisiejsze czasy. Kiedy mi pomagał nie był z nikim związany. Miał tą wolność i komfort, które pozwoliły mu zostać moim mężem. Przebywaliśmy ze sobą we wspólnym mieszkaniu tyle, ile wymagałaby ewentualna kontrola urzędu, ale nigdy ze sobą nie spaliśmy... - domyśliła się, że chciałam to wiedzieć. - Potem poznałam mojego drugiego męża. Zabawne, bo to David mi go przedstawił. Wiedział o wszystkim od początku, ale nie miał z tym problemu. Niestety szczęście trwało zbyt krotko. Zginął po dwóch latach naszego małżeństwa... Hudson nadal jest tylko i aż moim przyjacielem, a ja nie stanowię dla was żadnego zagrożenia. Nie kocham go już miłością intymną i nie roztaczam przed sobą wizji wspólnego życia. Szczerze? Cieszę się niezmiernie, że pogonił Rose. Wiem też ile ty dla niego znaczysz... Uważam, że zrobisz dobrze wybaczając mu. Będziesz z nim szczęśliwa, a on w nikim nie zakocha się już nigdy tak jak w tobie.
- Mówił ci o nas od początku?
- Nie wdawał się w szczegóły, ale wiedziałam o wypadku przy basenie...
- Popatrz... A mi o tobie nawet nie zamierzał wspomnieć - z sarkazmem na ustach spojrzałam na kobietę.
- Bo uważał to za zbyt mało decydującą o waszym życiu sprawę.
- Nie sądzisz, że to zbyt pobożne życzenie? To ja tylko mogę mówić i decydować o swoich uczuciach. Nie Hudson...
- Patricia... Dlatego tak jak rozumiem twoje rozgoryczenie, tak próbuje ci przemówić do rozsądku, że czasami trzeba odgonić emocje i spróbować jeszcze raz. Jeśli masz przyjaciela, lub przyjaciółkę, sama wiesz że pewnie zrobiłabyś wiele dla nich. Często za wysoka cenę. Nigdy jednak nie przewidzisz jak odbije się to na przyszłości.
- Przebolałabym może nawet fakt małżeństwa, ale tajemnicę?
- Nawet Rose o tym nie wiedziała. Jak miał oznajmić to tobie przy tylu zawirowaniach? Poza tym to nie jest powód do przechwalań, kiedy jest się prawnikiem w tym kraju.
- Tak bardzo czuję, że tak niewiele zaufania ma do mnie... Byłam w stanie o sobie powiedzieć wszytko, szkoda tylko że bez wzajemności.
- Przemyśl wszystko na spokojnie i wyznacz za co chcesz zapłacić wyższą cenę. Nie zniszcz tylko wam życia... - nie czekała już na mój komentarz. Z dźwiękiem stukających o kamienne płytki obcasów, opuściła taras i zapewne dom. Stałam jeszcze z jakieś piętnaście minut, po czym uznałam, że dziś już tylko chce wrócić z Ava do domu.

- Rozmowa pomogła? - zapytała Demi żegnając się ze mną przy aucie.
- Raczej mocniej ścisnęła za gardło.
- Cokolwiek postanowisz, będę po twojej stronie, ale...
- Oj...odpuść już "ale" - uśmiechnęłam się z trudem. - Jutro ślub... - smutniej niż zamierzałam spojrzałam w brukowany podjazd. Teraz jakoś nieoczekiwanie pomyślałam o tym, że David przygotowujący wszystkie dokumenty do zawarcia małżeństwa musiał mocno odpierać od siebie fakt, że na pewno któryś informował o tym, że jest rozwodnikiem. Nie mógł ma pewno użyć stwierdzenia "Kochanie zapomniałem powiedzieć, że będziesz drugą Panią Hudson". - Uciekam... Ava już mi prawie zasypia. Na pewno do jutra, ale nie wiem jeszcze w jakich okolicznościach.
- Cóż... każda okazja będzie dobra żeby się napić - czule zamknęła mnie przyjaciółka w objęciu.
- Trzymaj się...
- Ty się trzymaj - ucałowała mnie jeszcze w czoło i na dobre rozstałyśmy się pod domem.

***
Podjechałyśmy pod oświetlony dom. David pewnie czekał nadal na moją decyzję. Cóż... mimo wszystko to taki moment, w którym człowiek bardzo chce zostać sam. Nie mogłam jednak udawać, że ten człowiek nie istnieje. Prawie odważnie więc weszłam z mruczącą przez półsen córką za rękę do budynku wprost na... przepełniony salon włoską melodią głośnych rozmów. Mój wstrzymany ruch i zaskoczenie szybko uchwycił David, który ruszył mi chyba na ratunek wydostając się z kręgu kilku osób.
- Przepraszam... nie spodziewałem się. Twoja rodzina postanowiła poznać mnie szybciej niż w dniu... - mówił między nami unosząc Ave na ręce, dając tym samym znak, że odniesie ją do łóżka. Słyszałam nadal w myślach jakim słowem nie zakończył zdania. - Mi nie wypada, ale jeśli chcesz, możesz śmiało się ich pozbyć...
- W porządku... poradzę sobie. Zejdziesz za chwilę? - dopiero teraz popatrzyłam na mężczyznę.
- Pewnie... - czekał jeszcze na jakiś przebłysk, gest, że być może mój chłód i złość choć trochę odpuściły, ale nie miałam póki co wystarczającej gotowości. Hudson też nie nalegał. Rozumiał...
- Witajcie... włoski dzień nie kończy się nigdy! - w rodzimym języku i z nieszczerym uśmiechem rzuciłam do gości siedzących na kanapach w obszernym salonie. Rodzice wraz z siostrą i jej mężem, i ku mojej ogromnej radości Karl. Jego widok był dziś moim lekarstwem na smutki. Być może zapowiadał się jednak kojący wieczór.



Od Autorki:

Mój twórczy marazm dotarł chyba wlasnie do końca... Zwyczajnie nie mogłam zebrać myśli. Przyczyna- lato😁😂😂Nastawiona jednak już na sentymentalne tory, po przeczytaniu dwóch cudzych opowiadań na watt, wracam do siebie z nowymi wątkami do kolejnej pracy.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now