Droga ciągnęła się w nieskończoność. Changbin powoli zaczynał obgryzać skórki wokół paznokci, czując lekki oddech strachu na karku. Bambam był specyficzny. Dość okrutny, dupkowaty, a czasem zachowywał się jak prawdziwy cham. Mimo to zebrał grupę dzieciaków, które niczym bezpańskie psy wałęsały się i zaglądały wszędzie, często pakując się przy tym w kłopoty. BamBam dał im jakiś cel, jakiś wzorzec do którego mogą dążyć - dał im jakiś rodzaj pracy, aby mogły pozwolić sobie na jakikolwiek dostatek.
Jisung zgasił auto i westchnął głęboko. Mu też nie było prędko do widzenia się z przywódcą. Bin jedynie zagryzł dolną wargę i wysiadł z auta, stając przed niewielkim zakładem mechanicznym. Niepewnie wszedł do środka, a tam uderzył w niego smród papierosów i benzyny.
- Bam? - zapytał niepewnie brunet, rozglądając się dookoła.
- Tu jestem. - Usłyszał głos z góry. W okół ścian budynku rozciągał się jakby "balkon" prowadzący na drugie piętro, gdzie ich szef urządził sobie centrum dowodzenia.
- Chciałeś mnie widzieć. - Changbin przestąpił z nogi na nogę, widząc jak tleniony blondyn schodzi na dół i staje zaledwie parę kroków od niego.
- Podobno wpadłeś.
- Dopiero doszła do ciebie informacja?
- Nie, zapomniałem o tym kompletnie - powiedział, wyjmując z tylnej kieszeni paczkę papierosów. - Przypomniałem sobie, gdy chciałem dać ci jakieś zlecenie. - Wyjął jednego i podpalił.
- Wolałbym teraz nie działać. To może jedynie mi zaszkodzić. - Changbin skrzywił się czując dym. Co prawda sam czasem popalał, gdy miał trudniejszy dzień, choć tak generalnie nie lubił zapachu papierosów. Paradoks? Chyba tak. BamBam pokiwał głową zaciągając się i wypuszczając chmurę siwego dymu.
- W takim razie nie będę ci dawał kasy przez najbliższy czas.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Cieszę się, że rozumiesz swoją sytuację. - Blondyn poklepał go po ramieniu i wsunął dłonie do tylnych kieszeni. - Kiedy skończysz?
- Po wakacjach.
- Przesrane.
- Mam przepieprzone. A wszystko dlatego, że Jisung i Jeongin mnie zostawili - burknął pod nosem, krzyżując ręce na piersi.
- Zostawili cię? - Szef wydawał się być zszokowany tą informacją.
- No tak. Nikt ci nie powiedział? -W odpowiedzi BamBam pokręcił głową i znów przyłożył papierosa do ust, aby się zaciągnąć. Chłopak zagryzł wargę i skierował swój wzrok, gdzieś w przestrzeń, jakby odpłyną w swoich myślach do ciepłych krajów.
- Chyba będzie trzeba im przypomnieć nasz kodeks. - Changbinowi zjeżył się włos na karku, gdy pomyślał o powtórce materiału dla swoich przyjaciół. Podświadomie wiedział, że należy im się, ale ostatecznie wolałby, aby nikt ich nie skrzywdził.
- Mogę narzekać, ale dokonali dobrej kalkulacji. - Brunet próbował rozegrać dobrze swoje słowa i uratować tyłki przyjaciół. Sam nieraz miał owe odświeżanie pamięci, Jisung również... Jednak Yang był stanowczo za młody, za świeży.
-Gdyby mnie nie zostawili, nic byśmy z tego skoku nie zyskali. - No świetnie Changbin. Przez nich był skazany na pracę w fabryce końskiego gówna, ale nie... Jego złote serce broni przyjaciół.
BamBam pokiwał głową i przygryzł wargę.
- W takim razie dobrze... Możesz iść... - mruknął, a Bin nie zwlekając opuścił pomieszczenie.
CZYTASZ
[w trakcie poprawek]•I am not• //Changlix
FanfictionChangbina nikt nigdy nie nauczył jak odróżniać dobro od zła. Felix jest tylko dobrym chłopcem, który widzi w brunecie coś więcej niż zdemoralizowanego nastolatka.