²⁰.Jestem tu

2.7K 313 43
                                    


 Elegancko ubrany blondyn biegał po siodlarni, co raz grzebiąc w skrzynce i sprawdzając, czy wszystko na pewno ma. Siodło siedziało już w samochodzie, razem z ogłowiem, czaprakiem, podkładką i ochraniaczami. Felix ucisnął jeszcze mokre chusteczki do skrzynki i jeszcze raz przeleciał oczami po półkach i wieszakach.
W swoim pośpiechu i zamyśleniu kompletnie nie zauważył bruneta, który od paru minut stał w wejściu, patrząc na nerwowość młodszego.
- Nie denerwuj się tak blondynko - mruknął, uśmiechając się szeroko. Na niespodziewany dźwięk, Felix podskoczył w miejscu i obrócił się szybko.
- Changbin? - zapytał zaskoczony. Seo już normalnie wrócił do pracy, jednak jego twarz nadal wyglądała masakrycznie. Gojące się siniaki, twarde strupy i nadal purpurowe oko, które dla pana Lee wytłumaczył dość poważnym upadkiem ze schodów. Ku zaskoczeniu bruneta, mężczyzna totalnie to kupił i powiedział, że da mu taryfę ulgową, dopóki całkowicie nie doprowadzi się do porządku. Dlatego blondyn był tak bardzo zaskoczony widokiem Changbina. Zegarek pokazywał 6:30, a chłopak powinien być tutaj na ósmą.
- Nie za wcześnie? - Blondyn zlustrował jego twarz wzrokiem, ostatecznie stwierdzając, że z dnia na dzień wygląda coraz lepiej.
- Pomyślałem, że wpadnę wcześniej, aby cię trochę wesprzeć. - Po tych słowach Felix zrobił przeciągłe "ooo" i uśmiechnął się szeroko, czując, jak jego serce przyspiesza, a po ciele rozchodzi się przyjemne, znajome ciepło.
- To kochane.
- Jak cały ja - uśmiechnął się, śmiesznie poruszając brwiami, za co dostał lekkiego kuksańca w ramię. Changbin teoretycznie nie musiał tego robić. Mógł po prostu wysłać wiadomość z jednym, krótkim słowem "powodzenia" i spać dalej... Jednak wiedział, jak cenne dla młodszego będzie wsparcie, którego nie dostanie od ojca czy brata. Poza tym... To ciepło, które promieniowało po całym jego ciele i skrzydła motyli, które muskają jego żołądek, gdy młodszy się uśmiecha, jest warte wstania wcześniej.
- Wszystko wziąłeś?
- Tak. Chyba tak. - Rozejrzał się jeszcze raz po siodlarni. - Cóż... Jeśli czegoś zapomniałem, to mówi się trudno... - westchnął cicho. Changbin przygryzł policzki od środka, widząc, jak na twarz chłopaka wlewa się stres, strach i zmęczenie. Felix miał już dość i jedyne czego pragnął, to przejechać parkur na czysto z najlepszym czasem, zająć te pierwsze miejsce, wcisnąć nagrodę w ramiona ojca, wrócić do domu i spać. Długo spać, mówiąc sobie, że dobrze się spisał.
- Będzie dobrze. - Brunet poklepał go po plecach. - Dasz sobie radę, wierzę w ciebie.
- Wiem o tym... - mruknął.
- A nawet jeśli ci nie pójdzie, to nie jest to koniec świata. Pojedziesz na następne zawody i wtedy wszystkim pokażesz. - Po tych słowach, Felix uśmiechnął się lekko. Chyba faktycznie brakowało mu wiary w siebie. W końcu pierwszy konkurs, jaki jechał na Pentagonie, prawie wygrał. Lee jest świetnym jeźdźcem i potrzebuje tylko trochę szczęścia, które akurat w tamtej chwili przeminęło, między jego palcami.
- Dzięki - mruknął. Changbin uśmiechnął się szerzej i rozpostarł ręce.
- Chodź tutaj. - Felix spojrzał na niego zaskoczony. Czy on właśnie chce go przytulić? Blondyn niepewnie podszedł do Seo, a gdy tylko dzieliły ich centymetry, jego ciało zostało zamknięte w kleszczowym uścisku. Młodszy poczuł jak zalewa go rumieniec. Nigdy nie wchodził w tak bliski kontakt fizyczny, na tak szerokiej płaszczyźnie. To było nowe... I przyjemne. Felix również objął kompana i wtulił policzek w kaptur czarnej bluzy, która chroniła starszego przed zimnem.
- Będzie dobrze. - Jeszcze raz poklepał go po plecach i zaciągnął się powietrzem. Dokładniej subtelnymi perfumami Felixa, które wymieszane z lawendowym żelem pod prysznic, sprawiały, że serce, które właśnie biło jak oszalałe, uspokajało nieco swój rytm. Dodatkowo ten jeden, unikalny zapach, jaki posiadało ciało młodszego, omamiał go, do takiego stopnia, że nie miał ochoty wypuszczać tego chuchra z ramion.


***

         Changbin oglądał, jak słońce leniwie chowa się za horyzont i oświetla pomarańczowymi promieniami łąki, na których jeszcze niedawno, soczystą, zieloną trawę skubały konie. Brunet prowadził właśnie ostatnią, srokatą klacz do stajni, jednocześnie rozkoszując się błogim widokiem. Szli łopatka w łopatkę, a metalowy karabińczyk obijał się o kółko w kantarze, wydając przy tym nieco irytujący dźwięk.
- Jak myślisz, jak im poszło? - zapytał kobyły, która ze zwieszonym nisko łbem, stawiała leniwe kroki. Usłyszawszy głos chłopaka, parsknęła cicho i podniosła głowę, rozglądając się dookoła.
- Zaczynam świrować - parsknął, kręcąc nosem. Od tej "pracy" nabrał dziwnego nawyku rozmawiania ze zwierzętami, gdy był sam. Nie to, że wcześniej tego nie robił... Changbin bardzo lubi czworonożnych przyjaciół i czasem mówił do nich, zupełnie jakby te miały go zrozumieć, a następnie odpowiedzieć mu pełnym, logicznym zdaniem. Jednak zdarzało się to rzadko. Wraz z każdym kolejnym dniem spędzonym tutaj, ten głupi nawyk nasilał się, powodując, że brunet dochodził do wniosku, iż BamBam ma jednak racje i w dupie mu się poprzewracało.
Wzruszył ramionami. W końcu jest tutaj sam, a srokata kobyłka wydaje się świetną kompanką do rozmowy. Nie jest jak typowa kobieta. Gada, oby gadać i nie da ci dojść do głosu. No... w sumie to koń ci raczej nie powie "zamknij ryj, teraz ja mówię".
             Na chwilę utonął w rozważaniach na temat "dlaczego lepiej jest mieć zwierzaka, niż dziewczynę", gdy zza białej bramy wyłonił się czarny, lśniący hyundai pana Lee z doczepioną przyczepą. Wjechał między stajnie, pozostawiając za sobą wgłębienia w piasku i zaparkował niedaleko wejścia do stajni.
Changbin poczuł lekkie mrowienie w żołądku. Wrócili. Późno, ale już są. Pewnie zostali, aby obejrzeć wszystkie klasy. Lekki strach wdał się w serce bruneta. Miał jednak nadzieję, że Felix zajął to pieprzone pierwsze miejsce i jego ojciec będzie zadowolony, blondyn usatysfakcjonowany, a Max będzie musiał zakopać się pod ziemię.
Cmoknął cicho, zachęcając klacz do szybszego kroku i razem podeszli bliżej auta, z którego wysiadał Felix. Changbin uśmiechnął się lekko, chcąc zobaczyć wielką, kolorową rozetę przypiętą do fraka chłopaka oraz ogromny, promienny uśmiech wymalowany na jego twarzy... Jednak tak nie było. Zamiast falbaniastej przypinki, na rękawie i plecach chłopaka były wielkie, brązowe ślady, rozciągające się jeszcze na jeszcze niedawno, śnieżnobiałe bryczesy. Na piegowatej buzi malował się grymas niezadowolenia, a Seo widział, jak bardzo chłopak tłumi w sobie szalejące emocje.
- Jak było? - zapytał, nadal trzymając srokatą klacz na czarnej lince. Pan Lee właśnie wysiadł z samochodu i ku zaskoczeniu Changbina, jego mina nie była zła, ani rozczarowana. Nieco pomarszczona twarz malowała się w smutku i zmartwieniu.
- Nijak. - Felix mruknął, zdejmując z siebie frak i zarzucając na przedramię. Głos chłopaka był chłodny i pusty, pomimo szalejącej w oczach burzy emocji.
- Nasz Lix zaliczył twarde lądowanie. - Max opierał się o dach auta, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu. - Ale nie martw się... Następnym razem pójdzie ci lepiej. Po prostu nie gub więcej strzemion. - Changbin zmarszczył brwi i spojrzał na blondyna, którego chyba cholera jasna weźmie. Chłopak zacisnął mocniej pięści.
- Odstawię ją - mruknął, pokazując palcem na klacz i kierując się w stronę białego budynku.

             Changbin ruszył w kierunku stajni wałachów, gdzie swój boks miał Pentagon. Był pewny, że to tam zaszył się Felix i próbuje uporządkować myśli, czesząc kasztanowatą sierść konia. Stanąwszy w samym wejściu zawahał się. Co, jeśli Felix chce być sam? Co jeśli znów nakrzyczy na niego i pokłócą się, aby przez następny tydzień, jak małe dzieci nie odzywać się do siebie? W głębi serca jednak czuł, że młodszy w jakiś sposób go potrzebuje.
              Brunet postawił jeden, niepewny krok, wzrokiem szukając otwartych, metalowych drzwi boksu. Po prostu wejdzie, zapyta, co się stało, a jeśli blondyn nie będzie chciał, rozmawiać to odejdzie. Najzwyczajniej wyjdzie i pozwoli mu poukładać to po swojemu. Dlatego nabrał powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem, aby następnie pewnym krokiem podejść do metalowych drzwiczek.
- Hej - mruknął, nie do końca wiedząc, co ma mu powiedzieć.
- Hej. - Felix posłał mu słaby uśmiech i przejechał miękką szczotką po łopatce konia. Ku zaskoczeniu Bina, nie płakał. Dzielnie trzymał wybuch emocji na wodzy, co mogło zwiastować, że nie za dobrze zniesie dobre intencje Changbina.
- Wszystko w porządku?
- Tak. - Głos mu się załamał. Jednak nie trzeba było tego słyszeć, aby dojść do wniosku, że chłopak łapie dołka.
- Chcesz pogadać? - zapytał, a Felix zacisnął palce na drewnie szczotki. Wydawał się gryźć z myślami, stojąc pomiędzy krzyknięciem i błaganiem o wysłuchanie a odmówieniem i zaszyciem się w kącie, aby cicho szlochać.
- Tak... Chyba tak - powiedział, nadal łamiącym się głosem, a Changbin odetchnął z ulgą. Nie nakrzyczał na niego, a nawet jest szansa, że otworzy się i w końcu wyleje z siebie tą falę goryczy.
- Ja... - zaczął, tak do końca nie wiedząc, jak zacząć. Co miał niby powiedzieć brunetowi? Że schrzanił sprawę? Że jest zbyt nieudolny, aby w końcu coś osiągnąć? Tyle pracował na sukces, a on odsunął się od niego jak nierealne marzenie.
Changbin przełknął ślinę, czując jak gula, która utknęła w jego gardle, powoli zaczyna go dusić. Nie do końca wiedział, jak ma się zachować. Chciał, aby blondyn otworzył się przed nim i porozmawiali na poważnie, bez śmiechów, dzieląc się obawami i smutkami. Jednak co takiego ma zrobić? Felix i on należeli do zupełnie innych światów. Mieli inne problemy, inne wartości, inne priorytety. Dlaczego więc tak dobrze się z sobą dogadują?
- Po prostu chodź tu - mruknął, widząc, że do brązowych, lśniących oczu wlewają się łzy. Młodszy spojrzał na niego, przełykając ciężko ślinę, aby następnie, niewiele myśląc, podejść do niego i wpaść w smukłe, okryte czarną bluzą ciało. Teraz już nic nie miało znaczenia. Pozwolił gorzkim łzom spływać po policzkach i wsiąkać w ciemny materiał, cienkiej bluzy.
Changbin objął chłopaka swoimi ramionami, dokładnie tak jak rano. Z taką jednak różnicą, że o poranku był pewien, że Felix wróci z uśmiechem i wielką, falbaniastą rozetą. Zamiast tego wrócił z deszczem, padającym prosto z jego oczu.
- Jest w porządku. - Przytulił swój policzek do miękkich, piaskowych włosów i przymknął oczy, jednocześnie kołysząc się lekko na boki. Brunet, czuł jak coś ściska go w środku, gdy po jego głowie obijał się żałosny szloch Felixa.
- Dałeś z siebie wszystko - zaczął kręcić dłonią drobne kółka na plecach chłopaka.
- Hyung... - jęknął żałośnie, a Changbin właśnie zdał sobie sprawę, że blondyn nigdy go tak nie nazwał.
- Jestem tu. - Głos starszego był głęboki, spokojny, kojący uszy i strapione serce młodszego. - Wypłacz się. Będzie ci lżej. - Felix zacisnął palce na plecach Seo, nie potrafiąc się uspokoić. Mówienie, aby nie płakał, gówno by dało. Jak miał nie płakać, skoro czuł, jak grunt osypał mu się pod stopami. Głupie pierdolenie spowoduje tylko, że ból w sercu chłopaka zrodzi tragiczne owoce. 

- Felix... - zaczął, a młodszy odsunął się od niego, ciągnąc nosem. - Idź się przebież. Będę czekał i wtedy porozmawiamy, dobrze? - Złapał kciukiem za piegowaty policzek i otarł pojedynczą, gorzką łzę, która spływała ścieżką, utworzoną przez jej siostry. 
Młodszy pokiwał lekko głową, samodzielnie wycierając drugą stronę twarzy.  To będzie długa rozmowa. 




A/N:
Wait for it. 

Psst... For Him wróciło. 

A tak na totalnym marginesie. Założę się, że znaczna większość z was choruje na ciężką dolegliwość braku Minsungów. 
Dlatego przychodzę do was z (chamską) reklamą 1jisungs, a dokładniej jej świetnego ficzunia "vanilla(&cigarettes)". 
Ręczę za jakość tego ficzka, albowiem tak. 
Miłego dzionka, wieczorku czy tam nocki. ♥

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz