⁴⁰.Nic mi nie jest...

2.2K 291 36
                                    

  Changbin wpadł do pokoju Chana jak poparzony. Czuł, jak adrenalina wypełnia każdy zakamarek jego ciała, serce wybija nerwową melodię, a nierówny oddech wymyka się spomiędzy warg. Pędził tu jak głupi, mając w głowie wizję pobitego Hana, który ledwo się rusza i jęczy z bólu.

- Co się stało? - zapytał, a przez jego głos przemawiał strach i nutka złości. Brunet prawie od razu popędził do łóżka, gdzie siedział Jisung oparty o białą, miękką poduszkę.
- Nic mi nie jest... - mruknął najmłodszy z trudem, trzymając przy policzku owinięty szmatą worek.
Twarz szatyna była pokryta purpurowymi siniakami i lekko zakrzepniętą krewią, która jeszcze do niedawna płynęła z rozbitej skóry. Zazwyczaj malinowe, pękate wargi, napuchły, przybierając lekko fioletowego koloru, a z nosa dało się dostrzec cienką, szkarłatną ścieżkę, ciągnącą się aż do linii warg.
- Nie mam pojęcia. - Chan wycierał krew z pucołowatych policzków, które wydawały się teraz dwa razy większe. Próbował ukryć drżenie dłoni, które z ogromnym przejęciem i delikatnością, ocierały mokrym ręcznikiem buzię Hana. - Woojin go tu przywiózł.
- Woojin? - Changbin zmarszczył brwi, a Chris kiwnął głową, maczając ręcznik w misce wody. - Powiedział coś więcej? Co mu się stało? Gdzie go znalazł? - Starszy zaprzeczył, ścierając ostatni zakrzep ze szczęki Jisunga.

Chan wiedział tyle, co Bin - czyli nic. Gdy Kim staną w progu jego drzwi z Jisungiem wiszącym mu na ramieniu, Chris nie miał zbyt dużo pytań. Rzucił tylko krótkie "ja pierdolę, co się stało", kazał dzieciakom uciekać do pokoi i nie wychodzić, dopóki im nie pozwoli, a pobitego chłopaka zanieść na górę. Sam Woojin nie trudził się na żadne wyjaśnienia i zmył się szybko z "i tak dostanie mi się za to" na ustach. Dlatego Bang odłożył pytania na bok i pierwsze co zrobił, to w panice zadzwonił po Bina, czując, że sam sobie z tym nie poradzi.
- Tak po prostu go tu przywiózł? - Changbin usiadł na łóżku, obok nóg szatyna. Zastanawiał się co zrobić. Zgłosić to na policję? Nie. Jeśli to zrobi, może być tylko gorzej, a poza tym... na kolegów się nie kabluje... nawet jeśli to byli koledzy. Czy jakoś tak. Pojechać do szpitala? Wtedy też będą szukać sprawcy pobicia, więc chłopcom zostało chyba tylko samodzielne zajęcie się Jisungiem.
Tyle w tym dobrego było, że Changbin z własnego doświadczenia wiedział, iż BamBam nawet jak nasyła swoich przydupasów na kogoś, to biją oni tak, aby nie uszkodzić wnętrza.
- Tak po prostu. - Chan wzruszył ramionami, odkładając ręcznik na bok, aby wolną już dłonią, zgarnąć z oczu Hana brązową grzywkę.
- Coś ty przeskrobał idioto?
- Dowiedział się... - Brunet po tych słowach zmarszczył mocniej brwi, przygryzając dolną wargę, a Chris przetarł twarz dłońmi, wzdychając mocno. To musiało się w końcu stać... jednak nie sądzili, że tak szybko i agresywnie.
- Mogłem się domyślić, że tak będzie. - Najstarszy westchnął głęboko, czując się winnym.

Gdyby tylko nie podążył za swoją samolubnością. Gdyby tylko stłamsił to tlące się uczucie, Han nie leżałby teraz zalany siniakami i bólem. Dobrze wiedział, że tleniony blondyn tak po prostu go nie puści i jego odejście będzie miało jakieś konsekwencje. Ostatecznie oberwało się nie jemu, a nic winnemu Jisungowi.
- Cholera. - Changbin przeklął pod nosem. On też zdawał sobie sprawę, że BamBam prędzej czy później dowie się o tym, a ze związku przyjaciół będą kłopoty. Jedyną pozytywną rzeczą w tym bagnie było to, że szatyn nie oberwał do omdlenia. - Po prostu opowiedz, co się stało. - I opowiedział.

Han wracał od Chana. Nic wielkiego. Dzień jak co dzień, gdy po wyjściu od swojego chłopaka, skierował się jeszcze w stronę pobliskich delikatesów, aby kupić jakąś zupkę chińską na kolację. Dlatego z czarną reklamówką, wypełnioną niezdrowym jedzeniem oraz dwiema butelkami coli, maszerował w stronę swojego domu. Pech jednak chciał, że droga wiodła przez jedną, słabo oświetloną uliczkę, a powiedzmy to sobie szczerze... przyszło mu żyć w takiej dzielnicy, gdzie bójki są praktycznie na porządku dziennym. Mieszkańcy też nie palili się do pomocy. Ostatecznie oni też mogliby dostać po twarzy od oprawców, a raczej nikomu nie marzy się śliwka pod okiem.
Tak właśnie Jisung dostawał cios za ciosem, kopniak za kopniakiem i szyderczy śmiech za szyderczym śmiechem. Chłopak szarpał się, próbował wyrwać, a nawet ugryźć typka, który go trzymał. Jednak był zbyt słaby i zszokowany, aby móc się obronić. Przyjmował więc cios za ciosem, co raz pokrzykując. Myślał, że nie ma już nic innego, jak czekać na moment, gdy oprawcom znudzi się bezmózgie okładanie i zostawią go w spokoju.
- Tak to jest, gdy lepi się do nie tych chłopców, co trzeba. - Tak naprawdę były to jedyne słowa, które zdołał zapamiętać. Jednak tylko idiota nie połapałby się, że mówili o Chanie. Jisung ostatnio z nikim nie zadarł. Nikomu nie zaszedł za skórę. Grzecznie leniuchował całymi dniami z Chrisem i nawet nie dotykał się spraw związanych z ich "gangiem".

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz