₂₅.W porządku

2.6K 304 6
                                    

  Jisung znęcał się już drugą minutę nad bezbronnym kamieniem, który czystym przypadkiem znalazł się na chodniku. Chłopak nadal nie wierzył, że Changbin znalazł sobie chłopaka. Z jego opowieści wynikało, że stało się to nieco nagle... jednak Han nadal nie potrafił przestać się dziwić.
- Cholera by cię - mruknął pod nosem, znów kopiąc kamień, który wystrzelił za krawężnik i wpadł w kraty ściekowe. Nie to, że miał przyjacielowi za złe to, że kogoś ma. Po prostu nie spodziewał się, że grzeczny chłopiec, jakim był Felix, zawróci Binowi w głowie.
          W grę wchodził chyba również strach, przed tym, że Changbin najzwyczajniej w świecie zapomni o kompanie od piaskownicy i zaślepiony w swoją nową sympatię, odejdzie, zostawiając go na tym świecie samego, jak ten palec.
Jak by w ogóle wyglądał świat bez marudnego, pachnącego papierosami bruneta? Czy w ogóle świat dalej byłby światem? Życie Jisunga straciłoby chyba ważny element, gdyby chłopak zdecydował się go zostawić.

       Han nawet nie zdawał sobie sprawy, jak późno się zrobiło. Nie zorientował się nawet, że zapadł już zmrok i jedynie wysokie lampy oświetlają jego drogę. Ktoś spytałby... co on tak właściwie robi o później godzinie, spacerując po ulicach i dokuczając nic niewinnemu kamieniowi.
- Cholera by Changbina, mojego ojca i cały ten pieprzony świat - mruknął, zirytowany męczącą kołysanką świerszcza, który zaszył się gdzieś w listowiu przed wzrokiem ciekawskich. Swoją drogą, Jisung i jego miał dość.
            Cała ta nienawiść i złość zrodziła się wraz z powrotem do domu, gdzie w salonie, na kanapie, przed telewizorem leżał jego ojciec, godząc utratę kolejnej pracy butelką taniej gorzałki. W brudnym, białym podkoszulku już dawno zasnął, jednak gdy tylko większy hałas rozniósł się po domu, obudził się, wpadając w szał. Reszty Jisung już nawet nie chce pamiętać. Dlatego po prostu opuścił ten budynek i wziął głęboki wdech, wypuszczając go później ze świstem, aby tuż po tym odnaleźć nieszczęsny kamień i przelać na niego swoje negatywne emocje.
            Nie do końca wiedząc, gdzie... Jisung po prostu szedł przed siebie. Maszerował, zdając się na własne nogi i jakieś ich poczucie. Ostatecznie, każde miejsce będzie lepsze niż dom i każde miejsce będzie lepszym domem niż dom. Powoli robiło mu się obojętne, gdzie spędzi noc. Pokój Changbina, kanciapa w warsztacie BamBama, wersalka Seungmina czy spróchniała ławka w parku. Wszystko, naprawdę wszystko się nada.
Jednak Han w swojej liście pominął jedno, bardzo ważne miejsce, w którego stronę, prowadziły go właśnie nogi, zupełnie, jakby były niezależne od woli szatyna.
       Nie zdążył nawet mrugnąć, a stanął przed drzwiami poszarzałego, nieco brudnego domu, z którego powoli schodziła farba. Jisung zamrugał podwójnie, rozglądając się dookoła i uświadamiając sobie, gdzie właśnie się znalazł. Doskonale znał tą popękaną, zardzewiałą barierkę; roślinki, które pozostawione same sobie w doniczkach, albo uschły, albo rozrosły się we wszystkich kierunkach świata. Wszystko w tym budynku wydawało się stare i śmierdzące; jedynie drzwi było nowe i nadal pachniały świeżo ściętym drewnem.
         Han wcisnął niepewnie dzwonek. Nie był do końca przekonany czy na pewno chce tu wejść; czy na pewno chce zobaczyć jego twarz. Jednak skoro już tutaj przyszedł, a nie raz otrzymywał oferty schronienia od gospodarza domu, to nic nie stoi na drodze, aby skorzystać z tego przywileju.
- Jisung? - Po plecach szatyna spłynęły ciarki, gdy usłyszał znajomy, ciepły i pełen zmartwienia głos.
- Hej - mruknął, przerzucając ciężar ciała z nogi na nogę. - Ja...
- Wchodź. - Chan odsunął się, aby wpuścić zmęczonego już wszystkim szatyna do przedpokoju. Nie potrzebował wyjaśnień. Dobrze wiedział, co musiało się stać, że młodszy przychodzi tu o tej godzinie i patrzy na niego ogromnymi, psimi oczkami.
- Bardzo się wściekł? - spytał Bang, prowadząc swojego gościa prosto do pokoju na piętrze. Jisung tylko kątem oka dostrzegł migające w salonie światła telewizora i kawałek koca, którym prawdopodobnie przykryła się  matka starszego.
- Trochę.
- Uderzył cię?
- Nie. Nie zdążył.
- Całe szczęście. - Chan otworzył drzwi, wpuszczając tym samym młodszego do niewielkiego pokoju o białych ścianach. Pustych ścianach. Cały wystrój tego wnętrza stanowiła tylko obdrapana szafa, stolik z krzywymi nóżkami, który robił za prowizoryczne biurko, podniszczona gitara i w paru miejscach zaszyta grubymi nićmi zasłona. Wszystko wyglądało na stare i nosiło na sobie ślady wieloletniego użytkowania. Jedynie łóżko, które stało w kącie pokoju, wyglądało na nowe.
- Nie było cię chyba dawno na noc w domu, co? - spytał gospodarz, rzucając się na materac.
- Czemu tak uważasz? - Jisung położył się tuż obok starszego, czując się zupełnie komfortowo w tej sytuacji.
- Masz ogromne wory pod oczami, musisz naprawdę mało spać. - Po tych słowach westchnął cicho, wlepiając swój wzrok w sufit.
- Jest w porządku. - Nie tyle co mało spał, co wiele myślał. I to kłębiące się w jego głowie zagwozdki sprawiały, że jego oczy samoistnie pozostawały otwarte, a w gardle tworzyła się ogromna gula, uniemożliwiająca jedzeniu przejście do żołądka.
- Masz jakiś problem?
- Nie - skłamał.
- Wiem, że coś cię dręczy Jisung. Nie ukryjesz tego przede mną. - Na te słowa szatyn zaśmiał się cicho i przekręcił głowę w stronę Chana.
Chłopak nadal kurczowo wpatrywał się w sufit, nie pozwalając sobie nawet na chwilę spuścić wzroku na pucate policzki kompana.
- Chcę ci pomóc - mruknął, czując, jak czyjeś palce wsuwają się między jego czekoladowe kosmyki.
- Sam sobie najpierw pomóż idioto. - Jedną z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, było bawienie się niesfornymi kędziorkami Chrisa. 
- Nie potrzebuję pomocy.
- Mama cię nie nauczyła, że nie ładnie jest kłamać? - spytał, widząc, że Bangowi humor się chyba lekko zepsuł. Jego rodzina była swoistym tematem tabu, tak samo, jak jego związek z BamBamem. Jisung zaś, był osobą, która wręcz natarczywie go poruszała, czasem mocno rozdrażniając starszego. Co jednak miał zrobić, skoro tak cholernie chciał pomóc Chanowi, a on bronił się od niej jak mógł?

- Znowu jest coś nie tak?
- Nie. U mnie też wszystko w porządku - uśmiechnął się blado i finalnie spojrzał na twarz Hana. Często to robili. Po prostu leżeli obok siebie, rozmawiając i patrząc się w sufit, aby ostatecznie spojrzeć na siebie i wymienić się wyblakłymi uśmiechami.
Szczerze to Jisung już nie zbyt wiedział, co ma zrobić. Dalej dusić Chana? Napierać na niego, aby razem z nim rzucił wszystko w pizdu czy może jednak odpuścić i pozwolić mu żyć własnym życiem? To chyba właśnie nad tym myślał najdłużej i choć wiedział, że najlepszą opcją będzie danie Bangowi wolną rękę, tak okropnie chciał, aby ten poszedł za nim.
- Hej Chan - przerwał parominutową, komfortową ciszę, która zapadła między nimi. - Nie musisz nic mówić, okej? Jesteś okropnym kłamcą i wiem, jak bardzo jest ci ciężko. Dlatego, jeśli to ci jakoś pomoże... to będę obok. - Po tych słowach oplótł ostrożnie swoje palce wokół silnej dłoni, na której powyskakiwały grube, niebieskie żyły.
- W końcu razem mieliśmy się tu dusić - dodał, czekając, aż starszy zabierze swoją rękę, mówiąc, że nie powinni.
Jednak nie doczekał się tego. Zamiast wyrwać dłoń, Chan zacisnął ją lekko na palcach młodszego i uśmiechnął się ciepło.
- Racja.


                                                                                    *********

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixWhere stories live. Discover now