⁵⁸.Cholera, dzieciaku, same z tobą problemy

1.9K 184 24
                                    


- Jak się czujesz? - Chan zacisnął wargi w cienką linię, kładąc dłoń na białym, szorstkim materiale kołdry, który na dodatek śmierdział środkami do dezynfekcji. Spoglądał na leżącego przed nim Changbina wielkimi oczami, jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Całkiem całkiem - mruknął słabo, mrugając leniwie. I choć czuł się absolutnie niekomfortowo we własnym ciele, a wszystko bolało, jakby co najmniej połamał wszystkie kości, nie chciał jeszcze bardziej martwić przyjaciół, którzy siedzieli wokół szpitalnego łóżka, milcząc.

    Jisung wlepił wzrok w przestrzeń pod łóżkiem, jakby bojąc się spojrzeć na pobladłą twarz i podkrążone oczy. Bawił się palcami, wyginając je w różne strony oraz podszczypując suchą skórę, gdzie tylko mógł. Ciemna, przydługa grzywka, niczym satynowa zasłona, przysłoniła czoło chłopaka, co raz posyłając pojedyncze kosmyki, by złośliwie wpadły mu do oka. Jednak Jisung nawet nie drgał. Siedział jakoby skuty lodem, nie reagując na żadne bodźce.

   Seungmin skakał wzrokiem po sali, wydając się przerażonym szpitalną salą. Raz spoglądał na białe drzwi z podłużnym okienkiem, raz na biało-srebrne maszyny, stojące przy ścianie, po obu stronach łóżka Changbina, potem na pościelone żółtą kołdrą łóżko obok, które oczekiwało kolejnego pacjenta, a następnie na samego Bina, leżącego i spokojnie oddychającego. Jego wzrok biegał w tę i wewte, jakby nie potrafił znaleźć sobie miejsca w tym pomieszczeniu.

    Atmosfera była... nieprzyjemna, gdyż napiętą jej raczej nazwać się nie dało. Chłopcy nie potrafili odnaleźć słów, którymi wyraziliby to, co dzieje się w ich środku tego niedzielnego, pochmurnego południa. Wczorajsze wydarzenia były jak wieczorna popijawa, gdzie alkohol lał się strumieniami. W pewnym momencie film się urwał, przez natłok negatywnych emocji, które organizm chce trzymać jak najdalej od siebie. A o poranku czuli już tylko potężnego kaca, ściskającego głowę jak prasa hydrauliczna oraz tłukącego wszystko jak wielki młot.
- Chcę wracać już do domu - jęknął Changbin, obskakując swoich "gości" wzrokiem.
- My też. - Chan drgnął kącikiem ust, a w jego głosie dało się usłyszeć, jak ciężko słowa przechodzą mu przez gardło, jakby każdy dźwięk uzbrojony był w ostre brzytwy. Brunet westchnął głośno, przekręcając głowę, by spojrzeć na Jisunga oraz Seungmina. Jeden wyglądał na bijącego się z myślami, a drugi, jak zagubione dziecko, które nie do końca rozumie, co tak właściwie się wydarzyło.

   Changbin wiedział, że nie powinien poruszać tego tematu. Nie teraz. Nie, gdy wszystko jest świeże, a chłopcy nadal przeżywają to, iż prawie zginął na kolanach Chrisa. Jednak dręczyło go pytanie, na które wtedy mógł znaleźć odpowiedź tylko w ustach tej trójki.
- Co z BamBamem? - Jisung drgnął niezauważalnie, a serce ścisnęło się na milisekundę. Chan tylko uniósł brwi, zaciskając usta w cienką linię, zaś Seungmin odnalazł dobre miejsce do patrzenia i bynajmniej nie znajdowało się ono blisko czarnowłosego.
- Zabrała go policja - Chris mruknął markotnie, zaczesując grzywkę do tyłu.
- Będzie siedział?
- Jeszcze nie wiemy... - Skrzywił się gorzko na wspomnienia, napływające do głowy. - Ale raczej tak. Postrzelenie człowieka nikomu nie ujdzie na sucho. Na razie sprawa jest w toku. Dlatego policja pewnie niedługo tu wpadnie. - Szatyn na twarzy wymalowane miał zmartwienie oraz strach. I choć nie wiedział dokładnie, czego się bał, był przerażony całą tą sytuacją.
- Złapali go? - Binowi odpowiedziało kiwnięcie głową, a Seungmin przygryzł wargę, by potem westchnąć.
- Po tym, jak strzelił, BamBama zamroziło. Totalnie go wryło. Stał z pistoletem, gapiąc się i trzęsąc jak galareta. A potem przyjechała policja...
- W sumie to nawet nie wiem, kto ją wezwał... - Chan pochylił się do przodu, podpierając łokciami o kolana. Miał wrażenie, że wczorajsze wydarzenia są wielką, czarną dziurą, a im więcej szczegółów próbował sobie przypomnieć, tym gorsza migrena go dorywała. Tylko jedna scena zapadła mu w głowie, jakby ktoś wyrył ją dłutem.

     Chan pamiętał krew. Pełno krwi, która rozprzestrzeniała się po wszystkim jak zaraza. Moczyła ubrania, plamiła skórę, płynęła po ziemi, błyszcząc boleśnie w świetle. Pamiętał nieprzytomną, blednącą twarz Changbina, której wyraz oddalał się z upływającymi sekundami oraz ciało, które, utraciwszy siły, bezwładnie leżało na jego kolanach. Wszyscy patrzyli wielkimi oczami na chłopców, którzy desperacko próbowali pomóc. Jedni drżeli, drudzy prawie zemdleli, trzeci wyciągnęli telefon, by dzwonić na pogotowie, a inni chcieli tamować krwawienie. A BamBam dygotał, wgapiając się ze strachem na Bina i wiedząc, że to koniec.
Chan pamiętał krew. Dużo krwi, a gdy ratownicy zabrali Seo z jego kolan, spojrzał na swoje lśniące czerwienią dłonie. I nawet gdy siedział w szpitalu, wyszorowany z nawet najdrobniejszej kropelki, ciągle miał wrażenie, że krew nadal spływa mu po ramionach.
- Nie ważne kto ją wezwał, ważne, że ten kretyn żyje i wszystko jest w porządku. - Seungmin westchnął, przerzucając ciężar z nogi na nogę. - A Bam prawdopodobnie pójdzie siedzieć, całe zbiorowisko legnie w gruzach i każdy rozejdzie się w swoją stronę.

     Ten obrót zdarzeń był... chyba nijaki. Z jednej strony, korzystny - Bam poszedł siedzieć i zostawił chłopców w spokoju, ale dziwne uczucie wwiercało się w żołądek Changbina, gdy wyobrażał sobie srebrnowłosego w pomarańczowym kombinezonie, za stalowymi kratami. Nie wiedział skąd, nie wiedział czemu i nie wiedział jak, ale przez chwilę zrobiło mu się żal BamBama. Bin westchnął bezsilnie, bawiąc się materiałem kołdry, którą był przykryty. Powoli zaczynał go irytować wenflon oraz fakt, że ledwo się rusza, a rana zaczyna mu nieco doskwierać. Pomyślał jednak, że już tylko to mu zostało, a potem będzie... w sumie sam nie wie co. Wróci chyba jakoś do nowej normalności... o ile pan Lee go za to wszystko nie wyleje.
- Co zamierzacie teraz zrobić? - Changbin zapytał, chcąc zacisnąć pięść na materiale kołdry, ale zabrakło mu siły w ciele, aby to zrobić.
- Cóż... - Chan podrapał się w tył głowy. - Niedługo wrócimy do domu, a potem... sam nie wiem.
- Jak już wydobrzejesz, to zrobię sobie od was dłuuugie wakacje. - Seungmin przeciągnął słowo, przybierając na usta drobny, wręcz minimalny uśmiech, przez który Bin nie potrafił się nie zaśmiać.
- Ja też chciałbym od ciebie odpocząć.
- Będziesz miał całe kilka tygodni, bo na razie jesteś przykuty do łóżka, skarbeńku. - Changbin i Min zaczęli się cicho śmiać na swoje przekomarzanki, gdy Chan spuści głowę z delikatnym, mało przekonującym i wyblakłym uśmiechem. Wyglądał, jakby nie miał sił na radość, a dwa ciężkie, sine worki wisiały pod jego oczami, ciągnąć w dół. Żaden z nich nie zmrużył oka przez całą noc, czekając na jakąkolwiek wiadomość od lekarza, który nie pozwolił im czekać przed blokiem operacyjnym. Dlatego chłopcy musieli przekoczować w samochodzie, okryci kocami i bluzami. Chcięli uciąć sobie choć krótką drzemkę, ale gdy tylko zamknęli powieki, przed oczami mieli BamBama, strzelającego do Changbina, a później krew, pełno krwi.
- Jak możecie w ogóle teraz żartować... - Cichy, nerwowy głos dobiegł z krzesełka, stojącego obok szpitalnego łóżka.

    Jisung opierał się łokciami o kolana. Ciemna grzywka jeszcze mocniej przysłoniła pełne smutku i zmartwienia oczy, gdy siedział ze spuszczoną głową, niby zbity szczeniak. Dłonie złączył ze sobą, by zamaskować ich gorączkowe drżenie, ale ten sposób nie działał zbyt poprawnie, gdyż nagle dreszcze przejęły całe ciało chłopaka, ukazując to, co chciał ukryć. I choć chłopcom zdawało się, że ten stan nadszedł niczym biały szkwał - szybko, nagle i z ogromną mocą, Han od dłuższego czasu nie czuł się najlepiej.
- O co ci chodzi? - Changbin zapytał, dostrzegając drżenie ciała przyjaciela. Han zacisnął mocniej dłonie ze sobą, przełykając głośno ślinę. - Wiesz, kumple żartują ze sobą. My też zwykliśmy żartować.
- Wiesz, że nie o to chodzi! - Jisung krzyknął nagle, podniósł głowę i wwiercił szklane spojrzenie w twarz Bina pierwszy raz, odkąd tu przyszedł. Ciemne, sarnie oczy zanosiły się gorzkimi łzami, które panicznie chciały wydostać się na zewnątrz, a pucate policzki przyprószyła niezdrowa czerwień. Jednak Han szybko znów spuścił głowę, nie potrafiąc patrzeć przyjacielowi w twarz. Przecież to on powinien tu leżeć. Ten pistolet celował w niego i tylko na nim powinien pozostać. Wiedział to, odkąd zobaczył po raz pierwszy ciemnowłosego leżącego jak warzywo na łóżku, a uderzyło w niego, gdy objął zapłakanego Felixa. Kiedy te koło cierpienia się skończy?
- Jisung... - Brunet mruknął cicho, próbując sięgnąć do Hana, ale ten odsunął się nagle, wręcz panicznie, jakby Seo roznosił rzadką, nieuleczalną chorobę, przez którą kona się w agonalnych męczarniach.
- To moja wina Changbin... to wszystko moja wina...
- Nie, przecież to nie tak. Sam wszedłem pod lufę.
- To ja powinienem tu leżeć! - Jisung zaniósł się rozpaczliwym płaczem, który był jak ciężki młot, uderzający w serce Bina i kruszący je na miliardy malutkich kawałeczków. Chłopak ukrył coraz mocniej czerwieniejącą twarz w chudych dłoniach, z każdą sekundą szlochając jeszcze głośniej i żałośniej, niczym porzucony w lesie szczeniak.

    Chan ruszył do Jisunga, by złapać go w objęcia. Postawił kilka chwiejnych kroków, właściwych dla mężczyzny w stanie upojenia alkoholowego i przytulił drżące ciało Hana tak mocno, jak tylko potrafił... Chociaż i jego oczy zanosiły się rozpaczą, a im więcej łez wylewał granatowowłosy i im rozpaczliwiej krzyczał, tym bardziej Chris czuł się winny.
- Przepraszam... - jęknął przez łzy. - Tak bardzo przepraszam. Mogłem coś zrobić, a tylko patrzyłem, jak BamBam zaraz zrobi ci krzywdę. - Changbin przełknął ślinę, patrząc, jak jego przyjaciel rozsypuje się na drobne kawałeczki, a Chan jest naprawdę bliski zrobienia tego samego. Seungmin zaś spuścił głowę, przybierając dziwny wyraz twarzy.

     Ten "wypadek" był wypadkiem. Nikt nie mógł niczego przewidzieć. Bin będzie trzymał się tego zdania i nie ma zamiaru go zmieniać. Poza tym... czego nie zrobiłby dla tej cholernej wiewiórki, która, tak jak on, zawsze musi mieć w życiu pod górkę. Nie... czego by nie zrobił dla całej tej trójki? Czego nie zrobiłby dla Jinbina? Czuł, że to samo może powiedzieć o Woojinie, Minho i Jeoginie. Nie wspominając, jak wiele gotów był oddać dla Felixa.
- Wiecie co... - mruknął słabo, wpatrując się łagodnymi, ciepłymi oczami w postać Hana oraz Banga, który był blisko pęknięcia. - Niczego nie żałuję, a gdyby trzeba było...- westchnął cicho. - To skoczyłbym za was w ogień. - Changbin uśmiechnął się, dobrze wiedząc, co mówi, a była to szczera prawda. Gdyby tylko zaistniała taka potrzeba, zrobiłby to, a na jego brzuchu znajdował się dowód i zapewne pozostanie tam do końca dni.

    Jisung uniósł głowę, odsuwając drżące dłonie od puchnącej twarzy i spotkał się ze spojrzeniem ciemnowłosego, gdzie widać było wiele rzeczy. Zmęczenie, ból, trochę stresu, ale i radość, wraz z ciepłem oraz dozą ulgi, przez które Han zaczął płakać jeszcze mocniej. Łzy spadały po pucatych policzkach, tworząc ścieżki, a później gorzkie wodospady. Jednak w tym całym cierpkim smutku, pojawił się drobny uśmiech, a ciało Jisunga jakby samo rzuciło się do łóżka, by mocno uściskać przyjaciela. Wtulił policzek w bark Changbina, ramię zarzucając mu na mostek. Na chwilę zapomniał o stanie Seo; o jego ranie, dyskomforcie przytulania Hana oraz delikatności rzeczy, do których chłopak był podpięty. Aczkolwiek emocje, które nim targnęły były tak nagłe i tak silne, że Jisung najpierw zrobił, a dopiero potem pomyślał. Dlatego leżał, zalewając szpitalną piżamę bruneta łzami, a Bin tylko uśmiechnął się czulej.
- Ech... a miało obejść się bez płaczu - mruknął Sengmin, siadając przy nogach Changbina i klepiąc granatowowłosego po plecach.

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixWhere stories live. Discover now